Całe szczęście, Wakuri nie planowała walk z Sakurakage. Ani teraz, ani najlepiej nigdy. Szczęście dla Diarmuida, nie Wakuri oczywiście. Tak jak ten zdecydowanie wyglądał na naprawdę porządnego człowieka, tak Kurama... No, tak. Jedna wielka pułapka, można by rzec. Ryzykowna opcja do kolegowania się, jeszcze bardziej do czegokolwiek innego. Skoro jednak wchodzić pomiędzy ich dwójkę nie zamierzała, można było przejść do zupełnie innych tematów. Jednym z nich okazał się poniekąd Midoro. Skończył w okropnym stanie, jednak jeśli ktoś miał wyjść z niego prędzej czy później, to zdecydowanie był to Dōhito. Nie miał większego wyjścia. Nic w świecie nie ma prawdziwie za darmo, a tak chociaż częściowo mógł spłacić zasoby, jakimi podzieliła się w jego sprawie.
Czy Wakuri powinna mieć przyjaciół? Nie wiedziała. Czy powinna mieć ich dużo? Chyba... chyba nie. Im więcej osób wokół niej, tym większa szansa, że komuś w końcu stanie się krzywda. Diarmuid zaś był takim typem człowieka, którego nie dało się nie lubić. Skoro zaś nie dało się go nie lubić, z całą pewnością nie chciała, by stało mu się coś złego. Tym bardziej z jej ręki i to bez względu na to, jak bardzo w głębi serduszka chciała mieć jednak kolegów. Inna sprawa, że słowa tego wprawiły ją w widoczną konfuzję, a sama spoglądała na niego przez dłuższą chwilę zdecydowanie bardziej zakłopotana, niż gdy ten chwilę wcześniej chwalił jej wygląd. Nikt raczej nie podchodził do niej stwierdzając, że chce się z nią kolegować. Działało to zawsze w drugą stronę, a i nawet Midoro nie uznałaby w pełni za takowy wyjątek od reguły. Czy jednak gdyby znał ją trochę dłużej, dalej chciałby ją za przyjaciółkę? Gdyby wiedział trochę więcej, czy dalej by wyszedł z podobnym komentarzem?
Na dobrą sprawę nie miała pojęcia, co mu na to odpowiedzieć. Koniec końców uśmiechnęła się tylko delikatnie i skinęła mu głową. Bo co innego jej zostało? Stwierdzić, że to nie najlepszy pomysł, a później przepychać się, że wcale jest? Albo uznać, że
się zobaczy, jakby już teraz tak naprawdę nie nadawał się w pełni do zostania nazwanym przyjacielem dziewczyny? A może w ogóle wypalić, że przecież już nim jest, będąc świadoma tego, że mogłaby tym nieopatrznie ściągnąć na niego problemy? Nie wiedziała jeszcze jak i jakie, jednak to chyba nie było aż tak istotne. Nie, żeby i bez tego nie mógł liczyć na Kurame w razie potrzeby, absolutnie. Miała tylko nadzieję, że mimo wszystko było to całkiem jasne i oczywiste.
Paradoksalnie rozmowa z Sayori, i po części również z Diarmuidem, usiana była zdecydowanie mniejszą liczbą rozterek, aniżeli temat zaprzątający jej głowę od czasów wydarzeń z Południowej. Wyjaśniła swój punkt widzenia, co w przypadku kobiety odbyło się zdecydowanie bez niepotrzebnych fajerwerków, z jakimi powoli zaczęła kojarzyć podobne wymiany: ze zbędnymi nieporozumieniami i dziwnymi wybuchami oburzenia. Tak jak dała odpowiedzieć Yōgan bez wchodzenia jej przy tym w słowo, tak widać było po twarzy Kuramy, że nie do końca chyba spodziewała się podobnej opinii z jej strony. No bo Wakuri wojownikiem? Huh. Nie przeszkadzała jej podobna łatka, w żadnym razie. Widziała siebie inaczej, to wszystko. Niekoniecznie chciała przy tym cokolwiek światu czy sobie wmawiać, a prędzej sprowadzało się do tego, że sama jako takiej definicji nie miała. Jeśli szła gdzieś w mniej pokojowych celach, to ze świtą najsilniejszych. Jeśli walczyła, to raczej nie miało to finalnie większego impaktu na cokolwiek. Tylko dlatego, że ktoś trzyma w dłoniach miecz nie znaczy, że należy go nazywać szermierzem. Ot, taka logika. Znowu jednak wtargnęła na jej lico żywa konsternacja, gdy to włócznik zabrał głos. Ale jak to nie nazwałby jej kupcem? Qué? Stanowiło to dla niej jeszcze większą rewelację zwłaszcza, że niejako przytaknął słowom Sayori. Można było mieć przez moment wrażenie, że podobne stwierdzenie ubodło biedną Kuramę w serduszko, jednak gdy tylko cała fala zaskoczenia minęła, ta parsknęła pod nosem, kręcąc przy tym delikatnie głową.
-
Ojej... Kto by pomyślał? - rzuciła sama do siebie, po czym upiła część alkoholu z kieliszka. -
Do Kusy przybyłam głównie w celach prywatnych, a nie biznesowych, więc chyba nie powinno mnie to wielce dziwić... Chociaż przyznam, że nie spodziewałam się cieszyć się kiedykolwiek podobną opinią. Skoro aż dwoje znamienitych ludzi uważa mnie za wojownika, nie zostaje mi chyba nic innego jak szczerze podziękować za uznanie.
...i definitywnie bez podważania opinii bardziej znanych w temacie. Bo chociaż Wakuri samą siebie widziała dalej bardziej jako kupca, aniżeli wielkiego woja, tak w takiej sytuacji zostało jej jedynie pogodzić się z faktem, że multiklasowała w battle merchanta. Gdy tylko stwierdzono, że jednak nikogo nie uraziła swoimi słowami, skinęła tylko głową. Świetnie. Bardzo dobrze, bowiem właśnie taki był cel: nie urazić nikogo. I chyba jednak jej się udało. Nie zmieniało to jednak tego, że uwagę tychże i tak zamierzała wziąć do serca. Ot, nie wiadomo, kiedy się przyda.
Komentarz Hao nie umknął i Waku, chociaż gdzieś w międzyczasie odwróciła się w międzyczasie ku stolikowi, gdzie grano w grę. Na dziewczynę, która definitywnie uniosła głos i zdawała się mieć drobne problemy natury towarzyskiej. Była to jednak tylko krótka chwila, po której uśmiechnęła się do łysego mężczyzny. Definitywnie Kusa. Jak tak kojarzyła, to wcześniej zdawał się mieć wąsa pod nosem. I bardziej zagospodarowaną głowę.
-
Oh, nadzieja jest zawsze! Jakbyś jednak nie wiedział, jak dalej ugryźć ten problem, daj znać. Wspólnie z całą pewnością na coś wpadniemy.
Absolutnie. Tak to działało. Zawsze. Gdzie jednak osoba nie jest w stanie na coś wpaść, a dołoży się do równania Waku: rozwiązanie znajdzie się samo. Działało to też wtedy, kiedy to Waku nie miała na coś pomysłu, a dorzucało się jej jeszcze jednego towarzysza do pomocy.
Fakt, że zaczęła opowiadać o własnej ojczyźnie głównie wynikał z przekonania, że Diar mógł jakoś w niej dłużej nie bywać. Więc mówiła i mówiła, myśląc jeszcze nad tym, co można by dodać, aż w końcu ten uznał, że no tak, właściwie to był tam. I wychodziło na to, że widział większy kawałek Kraju Ognia, niż Kurama. Mrugnęła kilka razy mając wrażenie, że ostatecznie zrobiła coś strasznie niepotrzebnego... Ale właściwie taki Hao mógł nigdy nie być w okolicy. Albo Sayori. Także chyba jednak wszystko było w porządku!
-
Hmm... Definitywnie bywało bezpieczniej. Chociaż czy szkoda... I tak i nie? - sama nie była pewna, bo jakby nie patrzeć sytuacja miała i plusy, i minusy -
Czasem coś trzeba zniszczyć, by mogło z tego powstać coś innego. Ludzie to całkiem interesujące istoty. Pełne wad, a jednocześnie zdolne do przeciwstawienia się wszelkim przeciwnościom. Jakkolwiek przykro się patrzy na obecny stan kraju czy Kontynentu, kwestią czasu jest tylko, aż wstanie na nogi. Zahartowane przez niedogodności i gotowe na kolejne.
Tak naprawdę nie szło do końca powiedzieć, co miałoby miejsce gdyby nie wojna. Nikt z nich nie był w stanie przewidywać przyszłości, nikt nie miał podobnej wiedzy. Ba! Może gdyby nie Seitaro, miałoby miejsce coś gorszego? Albo gdyby nie wojna, Stary Kontynent i tak kwitłby jak nigdy? Mogli gdybać, jak najbardziej, jednak to tyle. Zero możliwości sprawdzenia, kto z nich byłby najbliżej ze swoimi założeniami, co chyba bolało Wakuri najbardziej. A i tak znalazło się coś, co uderzyło w nią jeszcze bardziej niż podobna niesprawiedliwość wynikająca zwyczajnie z tego, jak działał świat. Wyprostowała się na krześle znów wzrok zwracając ku Diarmuidowi. Wypił za dużo, absolutnie.
-
Oh! Nie, to okropny pomysł. Gomene, Diarmuid-san, ale... na starość? Jaką masz pewność, że jej dożyjesz? Albo że będziesz wówczas rzeczywiście miał czas lub dość zdrowia? Nie chcę ci niczego narzucać, jednak jeśli można: jeżeli chcesz zwiedzić świat, zrób to teraz. Im człowiek starszy, tym mniej rzeczy go fascynuje. Mniej zaskakuje. Mniej interesuje. Im ktoś jest starszy, tym robi się coraz bardziej obojętny. Zwiedzając świat na starość, z całym doświadczeniem jakie uzbierasz do tego czasu, gdzie byś nie pojechał - może okazać się nudny i nieciekawy. A wierz mi, może nie byłam w wielu miejscach, jednak nie żałuję wstąpienia do żadnego z nich.
Spokój zdecydowanie nie znalazłby się na liście epitetów, jakie mogłyby w jakiś sposób opisać nagłe poruszenie dziewczyny, jaka to zdawała się niemalże próbować przekonać go do zrezygnowania z ruszenia bardzo złą drogą. Wakuri widziała zbyt dużo osób, i to, co gorsza, często nawet młodszych od niej, jacy zdawali się mieć niby te dwadzieścia, może dwadzieścia kilka lat, a po ich zgryźliwości i zainteresowaniu światem mogłaby śmiało dać im coś koło osiemdziesięciu. Były też przypadki, gdzie w zależności od sytuacji mogłaby im dać od lat dziesięciu do około pięciu tysięcy. W każdym razie bez sensu tak zostawiać ekscytujące rzeczy na
prawdopodobnie nigdy.
A skoro o ekscytujących rzeczach mowa, walka dla zabicia czasu i zwykłego sprawdzenia się nie brzmiała jak nic złego. Właściwie wpisywała się w ten rodzaj, jaki Kuramie w żaden sposób nie wadził i nawet mógł stanowić swego rodzaju rozrywkę. Widząc więc możliwość, by spróbować swoich sił wcześniej, aniżeli później, czemu miałaby nie zasugerować rozwiązania, jakie to przyszło jej na myśl? Po minie Diarmuida już widziała, że cokolwiek wymyśliła, musiało być pomysłem dobrym i zostanie jedynie domówić, gdzie ten ich fenomenalny pojedynek winien mieć miejsce. Nim jednak ten zdążył cokolwiek Wakuri odpowiedzieć, pojawiła się ONA - niszczycielka dobrej zabawy i uśmiechu dzieci, jaka to postanowiła zgasić ich zapał, a na co dwudziesto-trzy letnia hybryda spojrzała na nią z niewypowiedzianym
no ale mamo, noo!, będące wyrazem zaskoczenia wymieszanego z czystym zawodem. Bo trochę miała rację. I trochę ciężko było polemizować z podobną logiką.
-
I tak umieram. To nie tak, że za tydzień czy dwa przestanę...
...co nie oznaczało, ze nie mogła spróbować. Mruknęła cicho, chociaż po głosie szło poznać, że raczej dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jakoby z lepszym argumentem i tak nie była w stanie wyjść. Z resztą! Umierała czy nie, rzuciła swoim komentarzem praktycznie nieprzejęta. No bo, naprawdę - co gorszego może jej się stać? Nerkę straci? Z tym, że dalej zostawał jeszcze Diarmuid. Diarmuid, jaki w najlepszym stanie przecież też mógł jeszcze nie być, to też finalnie westchnęła ciężko i dopiła kieliszek, uznając zwycięstwo Sayori.
-
O, a właśnie! Hao-san, byłbyś w stanie powiedzieć coś więcej o Iwie? Przyznam, że nigdy nie miała okazji witać w tamtejszych rejonach i zgaduję, że mogę już nie mieć okazji.
Dodała zaraz po tym, jak miejsce miała cała debata o wolności czy dołączaniu gdziekolwiek, do której wyjątkowo własnej cegiełki nie dokładała. Cóż mogła? Z jednej strony odkąd pozwoliła sobie na większą autonomię w kwestii swojego miejsca pobytu, świat zdawał się stać przed nią otworem. Mogła iść, gdzie chciała. Gdzie się jednak tak naprawdę nie było, jeśli się koniec końców nie wróciło do domu. Ten chociaż sama miała, nie koniecznie był znowu miejscem, w jakie wracać chciała czy mogła. Nie przez to, że nie byłaby w nim mile widziana (a przynajmniej nie byłaby widziana niemiło, to na pewno), ale przez własne problemy. Problemy, jakie mogły omyłkowo postawić ów dom w ogniu. Poza tym zaś? Widząc pijącą Reannę, sama uniosła znowu kieliszek. Czy kapłanka pić powinna? Pewnie nie. Ale tak samo nie powinna siedzieć na froncie jednej z najbardziej niebezpiecznych bitew czy przeżywać śmierci swoich dwóch współtowarzyszek. Można też spojrzeć na sytuację z innej perspektywy: skoro była pilnowana przez Hao, krzywdy w ten sposób zrobić sobie nie powinna. Jeśli zaś i tak postanowiłaby sięgnąć po alkohol tak, czy inaczej - lepiej w ich towarzystwie niż wśród bardziej podejrzanych ludzi.
Nie tylko samym piciem z kolegami żyje człowiek. I nie-człowiek też, jakby nie spojrzeć. Siłą rzeczy musiała w którymś momencie tego biesiadowania podejść do blond Yamanaki chociażby przez sprawę, jaką do niej miała. A nawet dwie. Poczekałaby więc na moment, w jakim nie byłaby specjalnie zajęta innymi osobami, po czym podeszła. Trochę niepewnie, jakby nie wiedząc, czy czasem na pewno to, co robiła, miało większy sens. Dłonie miała za sobą, jakby splecione, ale w gruncie rzeczy trzymała pomiędzy palcami niewielką kopertę. Nie zaklejała jej jednak, pozwalając jej obijać się póki co o pośladki zakryte materiałem zdobnej yukaty.
-
Yamanaka-san, czy mogłabym zająć chwilę? - proste pytanie, jakim zawsze warto zacząć! Tak też zrobiła i teraz. -
Pierw chciałabym przede wszystkim podziękować za pomoc Midoro. Wierzę, że niedługo wróci do zdrowia, jednak wiem też, że gdyby nie wsparcie medyczne, jego sytuacja mogłaby być dość... skomplikowana. Mocniej niż była. Miałabym w zasadzie dwie prośby, jeśli można. Jedna związana poniekąd z wydarzeniami z Południowej, a druga... Powiedzmy, że to sprawa nieco bardziej prywatna. I chyba od niej zacznę, jeśli mogę.
To powiedziawszy puściła jedną dłonią kopertę, przekładając ją przed siebie i łapiąc po bokach, jakby pierw w ogóle chcąc pokazać Aiko przedmiot, jakiego ów prośba miała dotyczyć.
-
Jeśli dobrze pamiętam, należysz do Sakury, prawda? Potrzebuję kogoś, kto dostarczyłby jedną rzecz jednej osobie. Z pewnych przyczyn nie chcę jednak polegać w tej kwestii ani na Hikarim, ani na Tsubaki-san. - i trochę miała nadzieję, że nie będzie musiała tłumaczyć, dlaczego. -
W każdym razie: czy mogłabyś dostarczyć po biesiadzie list do Uzumaki Yuri?
Chyba powinna dodać do tego jakieś
-sama, ale na dobrą sprawę nie była to jej przełożona. Nie była też w zasadzie Daimyo, a chociaż trzymała się tych zwrotów z grzeczności w samym liście, tak w rozmowie było trochę ciężko jej określić, jak w zasadzie zwracać się do Kage wioski ninja. Inna sprawa, że jakby ktoś nagle ją zdzielił za to, że to tak nie ładnie bez honoryfikatorów i w ogóle to
be Waku, to pewnie by się poprawiła, bo co innego poczciwej dziewczynie by zostało?
-
Druga prośba jest trochę bardziej problematyczna, mam wrażenie. Widzisz, Yamanaka-san - wiem, że nigdy nie będę żadnym medykiem. Możesz mnie uznać za beztalencie w wielu waszych dziedzinach jak tak myślę. Ilekroć jednak myślę o tym, jak skończył Midoro myślę, że dobrze byłoby przyjrzeć się tematowi tak, czy inaczej. To trochę frustrujące nie móc nic zrobić w takich momentach, a fakt, że drużyna w jakiej miewam chadzać też raczej specjalnie ukierunkowana na medycynę nie jest... Um, jakby to powiedzieć. Czy miałabyś jakieś wskazówki, od czego najlepiej zacząć jakieś większe zgłębienie tematu, chociażby i nawet od teoretycznej strony? Nawet jeśli w życiu nie będę w stanie używać chakry do leczenia kogokolwiek, chyba wolałabym chociaż wiedzieć, jak kogoś w razie potrzeby zszyć, niż nie wiedzieć nawet tego...
Miejsce, książki, cokolwiek. Nie chciała zawracać Aiko głowy uczeniem kogoś tak opornego na wiedzę jak Kurama, zaś znając swoje próby z różnymi innymi dziedzinami shinobi już zdążyła poniekąd zaakceptować fakt, że trzy to jej całkowite maksimum i wszystko poza iluzjami, pieczętowaniem i miotaniem ogniem jest zwyczajnie ponad nią. Z drugiej strony dwa kawałki skóry też umie ze sobą zszyć, to może jak to będzie skóra ludzka czy inna tkanka to też da radę? No, jak nie spróbuje, to się nie dowie.