Souh zaciągnął się papierosem głęboko, tak jakby chciał oczyścić swoją drogę oddechową z zatęchłego zapachu brudu, szczyn, kału, alkoholu oraz potu. W takich warunkach tląca się fajka przypominała bliżej była zapachu kadzidła, do którego przywykł w swoim rodzinnym pałacu. Nie ma co ukrywać - w innych warunkach zapach ten nie zbliżał się nawet do tej samej kategorii przyjemności, co kadzidło piżmowe, które jego ojciec kazał używać w pałacu, ale obecne warunki są inne. Fakt jest jeden - do tego bardzo prosty - stoczył się z pozycji następcy tronu niczym kula śnieżna z najwyższych gór. Czy tego żałował? Patrząc na obecną scenerię oraz wyraz twarzy mężczyzny wielu zapewne stwierdziłoby, że tak. On sam jednak nie żałował utraty pozycji dziedzica, ubyło mu problemów wraz ze spadkiem z wysokości drabiny podziałów społecznych. To czego żałował, to fakt że przez własną głupotę stracił nauczyciela oraz przyjaciela - to że nie był wystarczająco silny, aby uratować osoby, na których mu zależało. Pozostawał więc dość nisko w łańcuchu pokarmowym Hanagakure, ale zamierzał to bardzo szybko zmienić. Swojego honoru być może już nigdy nie uratuje, ale świat jeszcze o nim usłyszy - jego ojciec o nim usłyszy.
Z zwodem w oczach spojrzał jeszcze za siebie patrząc na przybytek, w którym przyszło mu zjeść "ramen". To jest jedna z tych rzeczy, której mu brakuje po ucieczce z pałacu - prawdziwego jedzenia. Jeszcze raz zaciągnał się, jakby chciał udowodnić wszystkim szczurom w okolicy, że jest w stanie spalić papierosa na dwa buchy, a następnie wyrzucił z płuc kłęby dymu. Nie chcąc dłużej zastanawiać się nad tym, czy znajdujące się w osolonej wodzie mięso było faktycznie ze świni, czy może raczej z jednego z mieszkańców tutejszych kanałów, bądź śmietników. Ruszył przed siebie kierując się do miejsca, z którego zrobił sobie noclegownię. Nie zwykł nazywać tego domem, bo nie dość że domu to nie przypominało, to w dodatku nie zamierzał przywiązywać się do obecnego miejsca pobytu, a w jego mniemaniu nazwanie tego tworu domem, mogło by takie właśnie uczucia spowodować.
Zapach w środku czterech ścian nie był wcale lepszy niż na reszcie dzielnicy, bo przecież stamtąd właśnie wlatywał. Z tego powodu Souh nie miał skrupułów z odpaleniem kolejnego papierosa w pomieszczeniu. Spojrzał w zabrudzone lustro, które dość mocno uszkodził ten jeden raz, gdy wrócił zalany w trzy dupy i w przypływie desperckiej furii walnął w nie pięścią. Teraz już nawet nie pamiętał czemu to zrobił, ale najwidoczniej coś mu się w tym lustrze nie spodobało. Gdyby tak ktoś z jego starego świata widział go teraz zapewne miałby ubaw po pachy. Dziedzic tronu palący papieros za papierosem i nie potrafiący spojrzeć we własne odbicie dłużej niż kilka sekund. Co za paranoja!
Zgasił papierosa o stolik, a następnie zdjął z siebie broń oraz sprzęt kładąc go obok miejsca noclegowego. W Hanagakure lepiej być zawsze gotowym.
Into the dreamland
Obudził się, gdy w oczy zaświeciło mu słońce. Ciepłe promienie w nieprzyjemny sposób dały mu znać, że pora się obudzić. Ziewnął próbował osłonić się przed słońcem przy użyciu ręki. Gdy udało mu się już nieco przywyczaić do panującego na zewnątrz światła zaczął sobie zdawać sprawę z czegoś bardzo dziwnego....
Dlaczego on, kurwa, spał pośrodku bujnej puszczy?! Przecież szedł spać w zupełnie innym miejscu. Spłoszony tym odkryciem nie był gotów na kolejne. Gdy spojrzał na swoją rękę odkrył, że nie jest wcale kończyną z dłonią posiadającą pięć palców, a skrzydłem - skrzydłem, które stało w jasno czerwonych płomieniach! W panice zaczął się oglądać oraz badać odkrywając, że zniknęły mu nie tylko ręce, ale także ludzkie nogi, włosy zamieniły się w czerwone pióra i nie tylko skrzydła płonęły, on cały płonął. W panice zaczął tarzać się po podłożu, na którym się znajdował, chcąc ugasić płomienie, które go trawiły. Poranny spokojny las wypełnił się piskami wielkiego, czerwonego ptaszyska, które nakurwiało węgorza na ściółce lasu. W tym wszystkim była jeszcze jedna rzecz, której nie zauważył. Tocząc się dookoła nie widział, że zaraz obok niego, tuż po lewej stronie znajduje się urwisko, którego dno sięgało spokojnie stu metrów. Urwisko, z którego w panice właśnie się osunął.
Strach przybrał jeszcze większe oczy niż poprzednio. Leciał teraz ze znaczną szybkością na spotkanie czubków drzew oraz ziemii znajdującej się pod nim. Poprzednia panika wywołana przez zmianę ciała zniknęła teraz całkowicie, a w głowie miał tylko jedno - uratować się z obecnej sytuacji, na co nie miał absolutnie żadnego pomysłu. "No to niezły koniec pana książulka" zdążył pomyśleć zanim kobiecy głos w jego głowie zawołał:
- Masz skrzydła, leć!
Zdezorientowany do tej pory Yasei (a może raczej Birdsei?) słysząc te słowa zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie. Tak przywykł do swojego ludzkiego ciała, że do tej pory nie zarejestrował faktu, że jest pierdzielonym ptaszyskiem. Otworzył skrzydła i zaczął hamowanie. Nie wiedział dlaczego, ale teraz, gdyb zaakceptował swoje ptasie ciało lot wydawał mu się czymś naturalnym. W ostatniej chwili udało mu się uratować pióra wzbijając się ponad korony drzew, ale jednak. Nie czuł się jakby to był pierwszy lot w jego życiu, a raczej setny. Jakby było to dla niego naturalne oraz znane od setek, nie, tysięcy lat. Leciał nad puszczą obserwując jak ta budzi się do życia skąpana w świetle porannego słońca. Jego oczy widziały wszystko, nawet wiewiórki przemykające pomiędzy drzewami. Czuł się niczym król - zupełnie jakby wrócił do miejsca, do którego od zawsze należał. Wiatr smagający pióra sprawiał że czuł się wolny. Upojony lotem dopiero po kilkunastu minutach zdał sobie sprawę z tego, że ktoś do niego przemówił, a to dziwne bo gdy się obudził nie było nikogo dookoła, a podczas spadania raczej nie słyszy się głosów poza tym jednym oznajmiającym ci, że to twój koniec.
- Podobają się widoki? - zapytał nagle głos, co utwierdziło Yaseia w przekonaniu, że zwariował i przyszła najwyższa pora wybrać się do psychiatryka. Spróbował odpowiedzieć, ale z jego dzioba wydobył się tylko przeciągły dźwięk, który kojarzyć można z polującym sokołem, lub orłem.
- Spokojnie, wystarczy że pomyślisz o odpowiedzi, a będę wszystko wiedziała. - oznajmił mu jedwabiście miękki kobiecy głos poraz kolejny zbijając go z tropu. "Świetnie, jeszcze do tego czyta..." nie dał rady dokończyć swojej myśli, bo usłyszał - Nie czytam w myślach, tylko to ty projektujesz je do wszystkich istot w dookoła. Uważaj, bo jeszcze dowiemy się wszyscy czegoś, czego byśmy nie chcięli wiedzieć. - usłyszał lekki śmiech przy ostatnich słowach.
Zagubiony rozpoczął etap wypytywania natrętnego kobiecego głosu o wszystko. O to co tutaj robi, dlaczego nie jest sobą oraz o wszystkie poboczne sprawy związane z życiem ptaka. Uzyskał jednak tylko informacje o tym, że jest Feniksem, znalazł się tutaj, bo najwidoczniej tego pragnął oraz że ptaki drapieżne nie trawią kości swoich ofiar, a zwracają je tym samym otworem, którym wcześniej spożyły, o czym dobitnie przekonał się "wypluwając" z dzioba kilka kości, o których pochodzenie nie chciał pytać, bo do złudzenia przypominały mu ludzkie, które niegdyś widział na rozdrożach oraz w różnych podejrzanych miejscach. Pomimo otrzymania tych kilku odpowiedzi w głowie nie rozjaśniło mu się za bardzo. Wręcz przeciwnie - pojawiło się więcej pytań, na które odpowiedzi już nie otrzymał.
- Mówi się, że feniksy powstały z siły woli. - usłyszał w końcu, gdy zapytał dlaczego stał się akurat tym stworzeniem - Podobno niegdyś były wielkimi ptakami, prekursorami sokołów. Gdy na świecie zapanowała susza, a zwierzyny zaczynało braknąć - część tych wielkich ptaków zaczęła karleć, aby potrzebować mniej energii i stąd wzięły się mniejsze stworzenia. Feniksy z kolei to potomstwo ptaszycy, o tak silnej woli, że w akcie desperacji zaczęła pobierać energię z samego słońca, aby jej rodzaj nie wymarł. Nie jest to prosta rzecz wytrzymać ból, który towarzyszy przechowywaniu tak potężnej energii w sobie. Podobno wiele razy umarła, aby przy użyciu swojej siły woli połączyć swoje ciało z prochów i powstać na nowo. Nie poddała się i wywalczyła przeżycie swojego rodowodu. - opowiedział kobiecy głos krótką legendę o powstaniu palących się ptaków. Gdyby była opowiedziana w innej sytuacji, to zapewne Souh by w to nie uwierzył, ale obecnie chłonął każde słowo jakby wypowiedziane było przez mesjasza. Ciężko jest czemuś zaprzeczyć, skoro jest takie realne - takie namacalne.
"Czemu więc jestem tu jedyny?" - zadał w końcu pytanie, które ciążyło mu w trakcie tej opowieści. Skoro przecież Feniksy przetrwały, to nie powinien być samotny. Przeleciał już wiele setek kilometrów w czasie ich rozmów, a nie spotkał żadnego zwierzęcia, które choćby przypominało jego samego.
- Wszystko musi się kiedyś skończyć. Życie wymaga poświęceń, a Feniksy stały się samolubne, egosityczne, zakochane w swojej potędze. Nikt już nie był gotów poświęcić się dla dobra innych. - usłyszał kolejną odpowiedź, która bardzo go zasmuciła.
Nad horyzontem słońce już zachodziło. W zasadzie zostały zaledwie sekundy zanim puszcza zostanie spowita przez pełną ciemność. Souh zawisł w powietrzu obserwując jak ostatnie promienie światła chowają się ustępując kolejnemu cyklowi życia. To co wydawało się teraźniejszością w kilku momentach stało się przeszłością, do której już nikt nie będzie mógł wrócić. Taki właśnie przecież jest porządek życia.