W oczach Kiku zdecydowanie wszyscy byli jej poddanymi i wesoła kompania zdecydowanie nie miała w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Z drugiej strony jednak, na chwilę obecną to wszystko się na razie ograniczało do śmiesznych tytułów i nic więcej, choć to był dopiero ich wspólnej przygody i kto wie, jak to się w ogóle potoczy…
Każdy miał bowiem w tej wędrówce ważną rolę do spełnienia. Nawet jeśli Ichi uważał siebie jedynie za pobocznego słuchacza czy – jak zostało to określone przez Yozorę – muzykę w tle, to wciąż pełnił ważne zadanie spisywania ich przygód, tak by te ballady były potem śpiewane przez wielki. Yozora była główną bohaterką tychże przygód i Królewską Geografką, Takatsukasa zaś… sprawiał wrażenie spoiwa, który trzymał ten bardzo przypadkowy zespół w razem. Kiku-hime zaś… na chwilę obecną była.
– O-oczywiście, że nie! – odparła Kiku, widocznie zmieszana i spalając buraka na twarzy, jednocześnie odwracając wzrok. Ktoś z jakąkolwiek umiejętnością dedukcji z łatwością byłby w stanie stwierdzić, że Edgyhime zdecydowanie pomyślała coś innego, tylko nie chciała się przyznać. – T-tak. Zdecydowanie – przytaknęła głową, zgadzając się co do kwestii wymiany krwi. To zdecydowanie nie było coś, co można było robić… tak pomiędzy zupełnie obcymi ludźmi. Bo jakby nie patrzeć ile się znali? Raptem może ze dwie godziny, to zdecydowanie zbyt wcześnie na tak poważne słowa. – J-J-Ju-Jugemu... – wydusiła z siebie, gdy ten chwycił ją za dłonie i znalazł się bliżej, spoglądając jej prosto w oczy. Zdecydowanie nie potrafiła utrzymać kontaktu wzrokowego, uciekając gdzieś w bok. Jego słowa zaś? Jak wcześniej kolor twarzy Kiku można byłoby przyrównać do buraka… tak teraz była czerwoniutka jak maki. – Um… oczywiście. C-co by była ze mnie za księżniczka, gdybym nie znała swoich poddanych, prawda? – mruknęła, starając się chyba jakoś wybrnąć z tej sytuacji… raczej z marnym skutkiem.
Świat był pełen różnych ludzi… i niestety, duża ich część nie miała dobrych zamiarów wobec drugiej istoty – czasem wystarczyło wyróżniać się odrobinę bardziej na tle tłumu, by stać się celem drwin, pogardy czy nawet złowrogich czynów jak chociażby utrudnianie życia czy napaści. Dla Yozory i reszty wesołej kompanii być może nie mieściło się to w głowie i zdecydowanie nie zamierzali w żaden sposób zielonoskórej dziewczynie przeszkadzać czy krzywdzić. Zdecydowanie smutnym faktem było to, że dla niej najwidoczniej była to nowość i większość osób, które napotykała na swojej drodze raczej była do niej wrogo nastawiona.
Na ich nieszczęście był problem w postaci bagna, które trzeba było w jakiś sposób pokonać, a oni nie bardzo mieli pomysł jak, bowiem Królewska Geografka nie czuła się na silach w nawigowaniu po bagnach. Kiku spojrzała jakby nieco zawiedziona na Yozorę po jej słowach, by potem spojrzeć na zielonoskórą, która wydawała się jakby… bić z myślami. Przygryzła dolną wargę. To musiały być bardzo intensywne procesy myślowe.
– Skoro nie przyszliście niszczyć mojego domu ani mnie skrzywdzić… to myślę że mogłabym wam pomóc dostać się do wioski – powiedziała w końcu, podnosząc wzrok na Kiku, Yozorę i Mickiewicza. Jugemu bowiem udał się do wychodka, by tam się oddać się naturze w wychodku.
– W takim razie poczekajmy na Jugemu – wydała królewski rozkaz Kiku. W tym czasie mogli delektować się muzyką zaprezentowaną przez Mickiewicza. Co prawda księżniczka nie wydała się aż tak zachwycona, najwidoczniej będąc fanką bardziej klasycznych kawałków, jednakże nieznajoma mieszkanka bagna wyglądała na zachwyconą, bowiem jej oczy świeciły się jak dwa kamienie, a czułka – rogi, czy cokolwiek to było – nieco się ułożyły w taki sposób, że przypominała trochę psa, który ze zachwytem spoglądał w swojego przewodnika.
Gdy już o Takatsukasie mowa i jego fekalnych sprawach, to zdecydowanie to były całkiem milusie warunki jak na wychodek na środku bagna. Może było trochę zimo w tyłek i przydałaby się gazetka, ale alternatywą było załatwianie swoich potrzeb pod drzewem i ryzykowaniem, że jakaś żmija w tyłek ugryzie, więc zdecydowanie nie można było narzekać. Gdy już było po potężnej dwójeczce, Jugemu zrobił to, co dyktowała natura – trzeba było sprawdzić, czy kupka była zdrowa! No i gdy tak spojrzał w dziurę w tronie… to zamiast treści swojego jelita grubego leżącego na jakimś sianku czy czymś, zobaczył bezkresną czarną dziurę. I nie było w niej ani śladu po mięciutkim papierze, ani po fekaliach… ani jego, ani potencjalnych zielonoskórej dziewczyny, które też pewnie się tam powinny znajdować, skoro wyszła z tego wychodka parę sekund po tym jak się na bagnie pojawili.
Trzeba było jednak wrócić do wesołej kompanii. Najpierw postanowił pochwalić wychodek nieznajomej. Kiku spojrzała na Jugemu nieco zawiedziona jego postawą.
– Haeankkoch, Jugemu – poprawiła go, Takatsukasa bowiem najwidoczniej pomylił nazwę królestwa z tytułem, jaki Kiku nosiła.
– Och, dziękuję bardzo. Um… moja robota. Kiedyś był też murowany od zewnątrz, ale przyszli z wioski, młotami rozwalili bo stwierdzili że cenny kamień… więc dla niepoznaki wszystko zewnątrz jest drewniane – wyjaśniała, dzieląc się ponownie swoimi smutnymi przeżyciami. – Zgodziłam się państwa przeprowadzić do wioski – powiedziała, bo to jakby nie patrzeć zostało ustalone. Zaraz potem przyszło na przedstawianie się. Zielonoskóra z lekką konsternacją na twarzy wysłuchiwała jak Jugemu się przedstawia. I nie zdążyła biedna tego przetrawić, gdy przyszła pora na Edgyhime.
– Kiku z rodu Shiwang, Pierwsza Tego Imienia, Nieumarła, Księżniczka Haeankkoch, Księżniczka Juhua i pierwszych zmarłych, Gughwa Wielkiego Morza Kwiatów, Wyzwolicielka z Niedoli, Matka porońcówp – odparła Kiku, jednakże w przeciwieństwie do Jugemu w żaden sposób się nie skłoniła.
– Onijo, po prostu Onijo – przedstawiła się. – Nie ma możliwości, bym zapamiętała państwa tak długie imiona, więc może po prostu będę się do państwa zwracać Jugemu i Kiku, jeśli to nie problem? – zaproponowała.
– Kiku – hime – poprawiła Onijo Krawędziowaksiężniczka. Zielonaskóra wyglądała na trochę skonsternowaną, ale przytaknęła jedynie głową, zgadzając się.
Gdy już było po przedstawianiu się, trzeba było wyruszyć w drogę, prawda? Gdy wszyscy byli gotowi, Kiku powiedziała, że pora się zbierać. Z oczywistych względów Onijo była na przodzie. I wbrew pozorom nie zamierzała ich kierować w na około, co mogło niektórych zdziwić. Zamiast tego jednak… mogli zobaczyć, jak bagno pod ich nich po prostu zmienia się w utwardzony grunt na szerokość jakiegoś metra i długie na jakieś dwadzieścia z hakiem. Po znalezieniu się na krawędzi wytworzonej przez Onijo ścieżki, ta tworzyła kolejny kawałek o takiej samej długości. I tak krok po kroczku przechodzili przez te bagno – i mimo że to nie był najszybszy sposób poruszania się, to było i tak sprawniej, aniżeli gdyby mieli w nim brnąć po pas, albo obchodzić na około zgodnie z zapewnieniami zielonoskórej. Po przejściu jakiś 500 metrów, w końcu bagno się skończyło i mogli stanąć na trawie. No i z tej pozycji zdecydowanie mogli zobaczyć nawet bramę wioski – byli może ze 300 metrów od niej.
– W takim razie… będę wracać. Miło było państwa spotkać – powiedziała Onijo, by potem spojrzeć na Mickiewicza. – Mógłby pan coś dla mnie zagrać po raz ostatni? – zapytała z nadzieją w głosie.