Smocze Przygody Lin #3
Ostatnie dni mijały Lin na intensywnych treningach. W Hanagakure zatrzymanie się na chwilę w miejscu oznaczało dla niej nic innego jak poddanie się i zaakceptowaniu cierpienia tego miejsca. Niedoczekanie. Smoczyca nie mogła sobie na to pozwolić. Dzień za dniem na zmianę ćwiczyłą z kataną bądź z chakrą. Nie mogła sobie pozwolić, by być dobra tylko w jednej dziedzinie. Musiała być gotowa na wiele wypadków, o których nie ma jeszcze pojęcia. Mimo iż preferowała walkę w zwarciu, gdzie dosadnie mogła pokazać przeciwnikowi, że jest nic nie wartym kawałkiem ścierwa, tak z tchórzami unikającymi walki też musiała sobie jakoś poradzić.
By jednak nie było zbyt łatwo, musiała przerwać inwestycje w siebie, gdyż wioska znów miała dla niej jakieś zadanie. I to akurat w momencie gdy chciała wychodzić na trening. Fenomenalne wyczucie czasu. Wzięła list od posłańca przeklinając po cichu pod nosem i barykadując się ponownie w mieszkaniu. Czytając znaki na papierze nie dowierzała własnym oczom. Znów te śmierdzące ryby. Jakiś rybak potrzebował pomocy na statku, gdyż jego pomagier wylądował w szpitalu. Czemu padło na nią? Dlaczego nie wysłali jakiegoś genina jaki umie na przykład używać Suitonu? Albo kogoś, kto zna się na pływaniu po otwartych wodach? Lin na łódce z dwoma wiosłami może by sobie poradziła ale te wszystkie żagle, liny, silniki to nie był jej świat. Ale czy miała jakieś wyjście? Nie bardzo. Mogła sobie tylko ponarzekać w głowie gdy ponownie szła do portu. Na miejscu odszukała odpowiedni statek na którym kręcił się jakiś koleś na oko w jej wieku. Krótka rozmowa z nim dała jej jasność co do tego, co będzie ją dziś czekało. Pomijając jakiś bełkot, który jej nie interesował o jego ojcu, który porzucił rybactwo dla przewożenia alkoholu z Sake no Kuni do Hany, mieli zwyczajnie popłynąć na ryby. Chłopak miał podobnież jakieś fenomenalne miejsce gdzie biorą jak szalone. Do tego miał jakiś specyfik, który wlany do wody przyciągał jeszcze więcej morskich stworzeń. Poziom ekscytacji Lin wynosił okrągłe zero. Poinformowała zleceniodawcę, że absolutnie nie zna się na żegludze, więc jeśli nie będzie jej dawał dokładnych wskazówek, pójdą pewnie na dno. Znaczy jego statek, gdyż idąc po wodze pewnie smoczyca się uratuje. Ewentualnie jego też. Tak czy inaczej, wypłynęli. Mimo iż mieli silnik, płynęli na żaglu by oszczędzić silnik na czarną godzinę. Słuchając poleceń mężczyzny kobieta robiła to co jej kazano. Pilnowała lin, luzowała je bądź wybierała a następnie z pomocą faceta wiązała nowe knoty. Im dłużej to robiła, tym lepiej jej to zaczynało wychodzić. Zwłaszcza praca z liną. Jak zauważyła, wiązania były zrobione tak, że sama siła wiatru dmąca w żagiel zaciskała węzeł. Gdy się go jednak zdjęło, sam się rozwiązywał. Całkiem cwane. Pierwszy etap pracy nie był zbyt ciężki. Sporo czasu siedziała patrząc na morze i co jakiś czas tylko wstawała zrobić to o co ją proszono. Początkowo Lin myślała, że to dziwne, że w Hanie są tacy mili ludzie. Szybko się okazało co z nim jest nie tak. Był szalony. Mieli łowić ryby pomiędzy kilkoma formacjami skalnymi wystającymi z morza. Wewnątrz woda była mocno spieniona i miała mocny nurt. Jakby tego było mało, mieli przycumować obok nich, wyjść na super mokre skały i tam rzucać sieciami jak debile. No ale, pan płaci, pan wymaga. Zatrzymanie i zabezpieczenie statku zajęło im kilkanaście minut, lecz po zabraniu sprzętu byli już wewnątrz tego morskiego piekła. Smoczyca musiała przyznać, że było tu bardzo dużo ryb. Pływały w rwącej wodzie, która kumulowała się w centrum formacji. Pewnie musiał być tam jakiś podziemny odpływ. Stanęli po dwóch stronach potoku, lub jakkolwiek to można było nazwać, i zaczęli zarzucać sieć. Szło im fatalnie w jej odczuciu. Ryby były na tyle silne, walcząc całe życie z prądem wodnym, że im się wymykały. Na dziesięć minut złapali trzy ryby. Nie znała się zbytnio na połowach, lecz to nie brzmiało ani trochę imponująco. Zleceniodawca podzielał jej zdanie, lecz nie tracił ducha. Wylał odrobinę jakiegoś płynu z butelki do wody i czekał. Początkowo Lin myślała, że ściemnia z tym specyfikiem. Jednak musiała zwrócić honor, gdy potok za buzował nie od wody, lecz od rybich ogonów i grzbietów. Efekt był imponujący, lecz ich próby złapania ryb fatalne. Ogrom zwierząt był zbyt silny jak dla nich. Lin mimo swojej siły ledwo trzymała sieć, lecz facet po drugiej stronie zwyczajnie nie miał tyle pary w łapach. Żałosne. Jednak jeśli chciała dostać wypłatę, trzeba było coś wymyślić. No i wymyśliła. Krzyknęła mu by trzymał sieć kawałek dalej, po czym sama trzymając ją nogą, złożyła serie pieczęci i dobyła katany po jakiej zaczęły przeskakiwać wyładowania elektryczne. Zawinęła młyńca nad głową obracając ostrzę o 180 stopni i wbiła je w wodę oraz kamień jaki był pod nią. Prąd rozszedł się po wodzie rażąc większość ryb jakie przestały się szamotać i obróciły się do góry brzuchami. Nurt zrobił resztę wpędzając je prosto w ich sieć. Lin szybko schowała katanę do pochwy i złapała oburącz za sieć by jej się nie wyślizgnęła spod buta.
Pierwsza fala wypełniła prawie całą sieć, jaką wspólnymi siłami zataszczyli do statku. Lin podpięła ją do dźwigu jaki był na łajbie a mężczyzna operował nim tak, by przenieść połów do ładowni. Jej pomysł z użyciem Raitonu okazał się fenomenalną strategią jaką powtórzyli jeszcze dobrych kilka razy. Smoczyca jednak nie dobywała już katany by jej przypadkiem nie stępić, lecz zamiast tego używała innych technik jakie znała. Nie zaszkodzi przecież je sobie powtórzyć i utrwalić skoro nadarzała się ku temu okazja. Kilka godzin później specyfik jaki kapitan używał się skończył a jego ładownia była niemal pełna. Po powrocie do portu Lin otrzymała swoją wypłatę oraz kilka ryb jakie złowili. Nie żeby ich potrzebowała, lecz darowanej rybie nie zagląda się w skrzela czy coś. Przynajmniej naje się dziś wieczorem.