Smocze Przygody Lin #2
Życie w Hanie potrafiło czasem zaskoczyć pozytywnie. Zdarzało się to bardzo rzadko i zapewne dużo łatwiej było wygrać w jakiejś loterii 1 000 000 ryo w gotówce, lecz jednak nie było to niemożliwe. Jeszcze mniejsza szansa była na to, że takie coś mogło się przytrafić Lin jaka była przedstawicielką smoczego gatunku i to chyba jedyną w całym kraju. Obliczenie tego trzeba było zostawić matematykom, gdyż raczej dokładne cyferki kobiety nie interesowały. Była zajęta czymś zupełnie innym. Treningiem. Mając na uwadze to czego się dowiedziała w siedzibie Ostrzy musiała się skupić na innych aspektach jej rozwoju. Kontroli Chakry dokładniej mówiąc. Do tej pory coś tam umiała wykrzesać z tych całych pieczęci, lecz nie uważała, że to wystarczy. Jeśli miała opanować te Bramy, lepiej być dobrze przygotowanym niż później być warzywem.
Mimo iż minęło kilka dni a jej umiejętność władania chakrą znacznie się poprawiła, nie dane jej było ukończyć szkolenia w zadowalającym stopniu. Mimo iż była najniższym szczeblem ninja, okazało się, że jednak nie została zapomniana tak całkowicie. Można było by myśleć iż nikt by się nie przejmował kimś takim jak ona lecz tu proszę, pukanie do drzwi oraz list z misją. Smoczyca odebrała przesyłkę i zamknęła drzwi przed nosem kuriera gdyż już widziała jak ten otwiera usta by coś powiedzieć. Sprawdzając co było w niej zapisane westchnęła tylko. Kilka dni temu żartowała sobie w myślach, że wolała by przenosić ryby w porcie niż pozować jakiemuś żałosnemu artyście i proszę, przenoszenie ryb w porcie. Cudownie. Zabrała ze sobą swoją katanę jaką przypięła do paska po czym opuściła mieszkanko by udać się pod wskazany adres. Droga do portu nie była ani długa ani problematyczna. Przyzwyczaiła się do wścibskich spojrzeń więc je zwyczajnie ignorowała jeśli nie wyczuwała zagrożenia. Znajdując się w odpowiednim miejscu odszukała właściwy dok w którym siedziało kilku mężczyzn. Naturalnie podeszła do tego, który był najmniejszym obdartusem zakładając, że tu zarządza. Nie pomyliła się. Tłumacząc co i jak dowiedziała się, że praca ma polegać na rozładunku statku, jaki już było widać w oddali i zaraz miał wpływać do portu. Oczywiście usłyszała śmieszki ze strony innych pracowników jacy to nigdy smoka na żywo nie widzieli, lecz zignorowała je. Gdy tylko prom dobił do portu a kładka opadła, wzięła się do roboty. Weszła jako ostatnia by ruszyć za resztą do ładowni gdzie były skrzynie z rybami wypełnione lodem. Jako iż nie było tu zleceniodawcy, banda prosiaków obskoczyła ją i zaczęli żartować czy może nie potrzebuje pomocy. Nagle byli bardzo chętni ją wyręczać. Niedoczekanie. Może nie wyglądała na taką, lecz siłę w mięśniach miała, więc bez większego problemu wzięła sama ciężką skrzynię, na co reszta tylko zagwizdała. Ignorując debili totalnie ruszyła na pokład a następnie do magazynu jaki był niedaleko. Praca łatwa nie była, lecz dobrze było wrócić do fizycznej pracy. Mentalny trening trochę ją już zaczynał męczyć gdyż nie była do niego przyzwyczajona, lecz to była dobra odskocznia. Zwyczajnie wypocić problemy. Jedna skrzynia za drugą kursowała od budynku do statku a pracy nie ubywało zbytnio. Łajba była całkiem spora a krzynek dziesiątki. W porównaniu do tego, ludzi do pracy prawie w ogóle. Marynarze poszli do baru się najebać a oni musieli zasuwać. Mówi się trudno i nosi się dalej. Widząc jak sobie radzi, część pracowników jaka z nią nosiła ryby przestała żartować. Może dlatego, że nosili jedną skrzynię w dwóch i raptem trójka z nich dorównywała jej sile. Nie żeby się nimi przejmowała. Potraktowała to jako zwyczajny trening, śmierdzący trochę, lecz trening. Przenieść jak najwięcej w jak najmniejszym czasie. Skrzynia za skrzynią i po trochę ponad godzinie było widać koniec. Niestety, koniec ryb. Za nimi były dużo większe beczki, czy też raczej balie do których spokojnie mogło by wejść trójka ludzi. Tego zdecydowanie nie była by w stanie już podnieść sama, lecz na szczęście przyszedł kapitan i zarządził małą przerwę. Staruszek okazał się być miłym kolesiem jaki poczęstował ich skromnym obiadem oraz wodą by tu nie padli jak muchy. No ale jednak trzeba było wracać do pracy. Nie dostanie wypłaty za objadanie się. Mężczyzna powiedział im, że w beczkach są kraby, więc trzeba je przenosić bardzo ostrożnie. Co za tym idzie smoczyca stanęła przez głupią rzeczywistością, jaką była konieczność współpracy. Szczęśliwie dla niej nie musiała się prosić żadnego z prosiaków o to, gdyż ich zleceniodawca sam podzielił ich na grupki. Widząc jak sobie radzili z rybami, miała być w parze z jednym z silniejszych facetów. Oboje nabrali do siebie pewnego respektu, więc obyło się bez nieprzyjemności. On docenił siłę Lin, a ona jego brak debilizmu. Oboje więc złapali za grube uchwyty z lin jakie były solidnie przymocowane do balii i zarzucając je sobie na ramię by lepiej rozłożyć ciężar, ruszyli do magazynu.
Droga była długa i mozolna. Nie dość, że kraby swoje warzyły, to nie mogli się spieszyć. Najmniejsze potknięcie mogło poskutkować upuszczeniem towaru, zniszczeniem pojemnika i uwolnieniu skorupiaków. Na to nie mogli sobie pozwolić, gdyż ani Lin, ani mięśniak zapewne nie mieli tyle gotówki by pokryć szkody. Trochę siły i kondycji jednak oboje mieli więc obyło się bez kłopotów. Inni musieli nieść beczki w czterech co niespecjalnie było wygodne, lecz na pewno bezpieczne. Finalnie Lin wraz z jej tymczasowym znajomym przenieśli najwięcej towaru. Całkowity rozładunek zajął im prawie cały dzień gdyż przyszła rano a teraz słońce chyliło się ku zachodowi. Jej wcześniejszy trening będzie musiał zaczekać do jutra, lecz przynajmniej zarobiła trochę ryo.