Tamura wraz z Mikio oboje mieli świadomość, iż kwestia Daimyo pozostaje najważniejszą w przypadku odbudowy wioski, jeżeli faktycznie pójdą w tym kierunku. Samodzielne przejęcie terenu nad zachodnim brzegiem nie przysporzy im niczego więcej jak kłopotów ze strony władcy, a także pozostałych band panoszących się po wyspie. Pozwolenie należało do jednego z pierwszych kroków, po czym oczywiście powinny nastąpić prace nad “unią” w porozumieniu z innymi grupami dookoła Mizu no Kuni. Niestety proste założenie rodziło więcej pytań niż odpowiedzi, toteż dwójka mężczyzn zdaje się, porywała na bardzo pochłaniającą misję odzyskania czegoś więcej niż osady. Ruiny Kirigakure no Sato stanowiły w dużej mierze niesamowicie ważny punkt dostaw, a podupadający port nadal funkcjonował poniekąd jako droga dla nukeninów chcących żyć poza stolicą Kraju Wody. Całość sprowadzała się do niebezpiecznej gry, gdzie nie mogli zbytnio liczyć na wsparcie armii lokalnego właściciela ziemskiego. Trudny orzech do zgryzienia można powiedzieć, a nawet więcej.
Mimowolnie w trakcie wysłuchiwania przyjaciela, Jaskółka spoglądał na jego kubek z zawartością… alkoholu? Po zwykłej wodzie nikt tak się by nie wykrzywiał, toteż podejrzenia białowłosego okazały się słuszne. Chwila obserwacji jedynie zakończyła się na zmrużeniu powiek lekarza, który nawet nie zamierzał komentować podejścia Mikio do całokształtu… własnego zdrowia. Kolejna rozmowa mogła okazać się wyłącznie stratą czasu, przynajmniej w tym momencie, gdy omawiali zgoła inny, ale nie mniej ważny temat. - Zobaczymy, co wyjdzie w spotkaniu z kapitanem, a być może Daimyo… Definitywnie nie będziemy panować nad sytuacją we dwójkę na tych terenach. - Tym samym przytaknął na komentarz kompana, przy czym dalej wyłapał po swoim zapytaniu informację od zarządcy Szybującego Dorsza. Co prawda nie otrzymał danych względem miejsca spotkania, lecz założył, iż stanie się to w obrębie okrętu. Kiwnął twierdząco głową, starając się zapamiętać podane imię. Następnie przeszli do dalszej, a do tego cięższej kwestii. Ilość słownych kontr nie była wcale taka mała.
Każdy ze słuchaczy miał prawo się z nim nie zgadzać bądź wysnuwać własne wnioski na podstawie poprzedniej wypowiedzi Tsubame. I może poniekąd wielu z nich miałoby rację w subiektywnym spojrzeniu na samopoczucie Sabatayi, gdyby nie fakt braku wysunięcia pozostałych szczegółów oraz… wzięcia pod uwagę wielu czynników. Niemniej jednak wnuk Kanedy nie wtrącał się w ich punkt widzenia, dając każdemu dojść do słowa z mimowolnym spojrzeniem na kolejnych adresatów dialogu. Wpierw chłopak musiał odnieść się do drugiego medyka. - W wielu miejscach coś takiego jak lista oczekujących nie istnieje, a jeżeli jest… to nikt mi tego nie załatwi. Prawdopodobnie moim jedynym wyjściem jest pozyskanie narządu albo długa, niepewna chemioterapia z małą szansą na sukces. Jak możesz sobie zdawać sprawę, to druga z opcji kompletnie odpada. Nie jestem w żadnej pozycji finansowej na wykupienie takich zabiegów, nie jestem zaufanym członkiem którejkolwiek z wiosek, a dodatkowo mój stan byłby wtedy opłakany… Nie zdołałbym cokolwiek zdziałać po tak silnej kuracji. Oczywiście zaznaczam tutaj scenariusz, w którym wszystko miałoby się powieść bez zarzutu. - Westchnął ciszej, zerkając gdzieś na horyzont, by znaleźć martwy punkt do zawieszenia spojrzenia. Uczynił to kompletnie odruchowo, a miał w zwyczaju niekiedy tak czynić. - Panika podąża za mną każdego dnia. Odnosi się to do wielu rzeczy, zwłaszcza kiedy nie masz kontroli nad pewnymi sferami życia. Fujiwara, a w tym wy byliście tego świadkiem zeszłego dnia. Czasami zachowanie zimnej krwi jest niebywale trudne… Przynajmniej dla mnie. Nie chcę jednak być dalej złamany mentalnie i działać na miarę mych możliwości. Masz świadomość, że okoliczności są bardziej skomplikowane. - Kapitan dorzucił swoje trzy grosze, a zatem to nie zostało pominięte przez młodzieńca.
Zbliżył się do nich nieco, wykonując kilka kroków w ich okolice. Nie mieli obowiązku wstawać jak mężczyzna z czerwonymi tęczówkami. Żaden jego ruch nie powinien tego sugerować. - Zanim cokolwiek się stanie w kierunku mojego leczenia, to badania są niezbędne. Wyprawa do Sakura no Kuni to mój plan b. Nie wyruszam, dopóki nie poznam sytuacji w tym miejscu, dlatego zostaję w mieście na kilka dni. Moja wypowiedź odnosiła się do tego, że nie mogę żyć jedynie nadzieją na rozwiązanie wszystkich moich problemów w Nagareyamie. Myślę do przodu, bo nie mam innej opcji. Inaczej czeka mnie… Nie możemy być głupcami, Jūzō-san. - I przedostatniego zdania nie dokończył. Rzuciłby na wiatr opis stanu, w którym nie chciał się znaleźć. Nikt nie chciał umierać. Myślał o przemijaniu niejednokrotnie, szczególnie w chwilach ułomności. Czy zakończenie egzystencji przedwcześnie przyniosłoby mu ulgę? Bez wątpienia. Czuł osobiście, iż musi kontynuować swą wędrówkę. Cierpienie jest tego częścią. Pogodził się z tym faktem już dawno temu, a zawód doktora tylko go w tym utwierdzał.
Spojrzał mocniej w stronę pijaka, przebijając go nieco wzrokiem. Coś delikatnie podniosło ciśnienie Iryōnina. Ułożył wargi w neutralne wyrazem położenie. - Słyszałem cię, Mikio-san. Nie próbuj nawet tworzyć tak błyskotliwego planu. Nie będziesz mordował żadnego zbiega ani porywał ciał. I nie żartuję… Nie będziesz robił czegokolwiek w ten sposób. Ty zajmiesz się czymś innym. - Wnikliwe, przeszywające spojrzenie Jaskółki dotknęło sylwetkę alkoholika. Zmarszczył nieco czoło. Poprzednie rozluźniona mimika twarzy wróciła po paru sekundach srogich emocji wyrytych na obliczu ex-shinobiego. - Ten list, który napisałem był właśnie do mojej przyjaciółki. Aiko-san wyruszyła do Sakuragakure no Sato wraz z częścią swojego klanu po wojnie. Powinna otrzymać mą korespondencję przed mym przybyciem. Z nią postaram się znaleźć… bardziej cywilizowane rozwiązanie na mój nowotwór. Potrzebuję wsparcia kogoś bardziej związanego z medycyna, kto może mieć pole do manewru. Was jedynie proszę o ewentualnie poszukiwanie informacji. Także tych względem nastrojów społeczeństwa w okolicy. Zajmę się tu sprawą szpitala… A ty powinieneś się tam udać ze mną, ponieważ sam nie jesteś w pełni zdrowy. - Skinął głową do wielbiciela trunków pouczająco niemalże. Ten też potrzebował przebadania, nieprawdaż? O ile w ogóle posłucha użytkownika chakry, to może też wyjdzie na prostą ze swych złych decyzji. Następnie wystawił dłoń do genina, chcąc go uścisnąć na znak współpracy. Przyjął wiadomość i z uznaniem uśmiechnął się do niego. - Dziękuję z całego serca. Udamy się tam, gdzie będzie to konieczne. Obyśmy mogli postawić naszą ojczyznę na nogi. -
A względem poprawienia końcówki konwersacji z perspektywy głównego marynarza statku… - Nie miałem na myśli pieniądze, a me ciało oraz… chęci. Jak wrócę, to chcę być w lepszym stanie fizycznym oraz psychicznym. Rozwinę żagle. Utrzymam naszą umowę… Pamiętam o mym braku pieniędzy. - Ostatnia część miała lekki wydźwięk żartu. Na tym jednak ich dywagacje się skończyły. Przeszedł do postaci Kazukiego, dzierżąc w pewnym momencie wakizashi. Wielkich odległości nie miał do pokonania, a więc każda czynność przychodziła błyskawicznie. Argumentacja pojmanego? Bierna, dobitna… faktyczna? Nieznajomy wiele nie powiedział, unikając jakichkolwiek wyjaśnień. Tamura dał mu taką możliwość, nie korzystając z żadnych środków przymusu. Nasz bohater oddychał przez nos, zerkając na początku na więzy, by powrócić na gburowatą minę jegomościa. - Twój wybór… W zasadzie to wszystko, co chciałem wiedzieć. - Stopniowo zaczął przecinać sznur na wysokości nadgarstków nukenina. Zerkał co raz na oczy bandyty, jakoby zaznaczając własną pozycję w tej dyskusji. - Bądź dalej swym własnym sędzią. To czy cię nigdy nie zobaczę, jest związane z twoimi dalszymi wyborami. Jeżeli trafisz w okolice Kiri, to nie mogę ci obiecać, że tak się stanie. Ja chcę odbudować mój dom z tymi, którzy pragną czegoś więcej niż chowanie się w ruinach przed konsekwencjami własnych decyzji… Mnie nie musisz nic udowadniać. Żyj, jak chcesz. Bylebyś nie skończył jak większość naszych rodzin. Tego ci życzę. - I po paru chwilach Kazuki stał się… wolnym ninja. Miał pole do odejścia albo ciągnięcia dalej ich swoistej dysputy. Był ranek, toteż potencjalny atak z jego strony zakończy się szybkim zgonem. Próbować mógł, choć czy widok drugiej jednostki z ostrzem w pobliżu jego sylwetki dawała mu powód do wyprowadzenia ofensywy? Tak czy inaczej, Sabataya po uwolnieniu oprawcy odprowadziłby go… na zewnątrz. Poza pokład. Ostrze schowa, dopiero kiedy koleś się oddali. Dalej? Będzie zabijał czas rozmowami do spotkania z Toshizō.