Na izbie czarno - misja samodzielna
Praca w szpitalu była miłą odskocznią od tego, co działo się na misjach. Jej umiejętności i zdobyte przez lata doświadczenie pozwalały na samodzielne obstawianie dyżurów, a kierownictwo miało tę pewność, że oddział jest w dobrych rękach. Oczywiście, nie wiedziała wszystkiego - kiedy na horyzoncie pojawiały się rzeczy, których nie była zwyczajnie pewna, nie miała problemów z przyznaniem się do wątpliwości przezd kolegami po fachu i prośbą o konsultację z innym, bardziej doświadczonym lekarzem. Miała świadomość, że jest jeszcze masa rzeczy, których nie wie i których musi się nauczyć. Zdarzało się również, że proszono o konsultację również ją, a biorąc pod uwagę jej doświadczenie na polu bitwy, konsultacje dotyczyły przeważnie urazów lub typowej medycyny ratunkowej. Lubiła to. W głębi serca cieszyło ją, że może być przydatna.
Był blady świt, kiedy wylądowała w podziemnej szatni dla pracowników. Przebrana w biały kitel, spięła włosy w wysoki kok i ruszyła na górę. Kiedy zmierzała w stronę oddziału chirurgicznego, gdzie tego dnia miała dyżurować, po drodze minął ją jeden z lekarzy, z którym zdarzało jej się pracować. Sympatyczny człowiek.
- Yamanaka, dziś izba przyjęć. Dyżurny się rozchorował. - odezwał się, gdy tylko ją dostrzegł. Uniosła lekko brwi, nie kryjąc zaskoczenia - przecież wielokrotnie prosiła, by w miarę możliwości ją na oddział chirurgiczny lub blok operacyjny, gdzie mogłaby szlifować swoje umiejętności u boku znacznie bardziej doświadczonych chirurgów.
-Czy w takim razie tym bardziej nie powinien znaleźć się w szpitalu...? Nie chcę się mądrzyć, ale chyba nie ma lepszego miejsca na chorowanie...- zaczęła, bardziej żartobliwie niż na poważnie; wiedziała, że tej "bitwy" nie da rady wygrać i swoje odpracować musi.
Lekarz wzruszył ramionami, nieszczególnie przejęty jej słowami.
- Radzę się pospieszyć, w poczekalni masz już tłumy... - odparł i podśmiechując się pod nosem z losów Yamanaki, udał się w swoim kierunku.
Jakby tłumy w poczekalni na izbie przyjęć były jakąś nowością...
- Yamanaka, dziś izba przyjęć. Dyżurny się rozchorował. - odezwał się, gdy tylko ją dostrzegł. Uniosła lekko brwi, nie kryjąc zaskoczenia - przecież wielokrotnie prosiła, by w miarę możliwości ją na oddział chirurgiczny lub blok operacyjny, gdzie mogłaby szlifować swoje umiejętności u boku znacznie bardziej doświadczonych chirurgów.
-Czy w takim razie tym bardziej nie powinien znaleźć się w szpitalu...? Nie chcę się mądrzyć, ale chyba nie ma lepszego miejsca na chorowanie...- zaczęła, bardziej żartobliwie niż na poważnie; wiedziała, że tej "bitwy" nie da rady wygrać i swoje odpracować musi.
Lekarz wzruszył ramionami, nieszczególnie przejęty jej słowami.
- Radzę się pospieszyć, w poczekalni masz już tłumy... - odparł i podśmiechując się pod nosem z losów Yamanaki, udał się w swoim kierunku.
Jakby tłumy w poczekalni na izbie przyjęć były jakąś nowością...
Starając się nie tracić entuzjazmu - wszak każdy dyżur spędzony w szpitalu ją czegoś uczył i nawet czas spędzony na izbie przyjęć mógł być wartościową lekcją, ruszyła w stronę izby. Tłum faktycznie, z minuty na minutę stawał się coraz to większy; na pierwszy rzut oka, żaden z pacjentów nie był w stanie zagrażającym życiu, toteż skinieniem głowy przywitała oczekujących pacjentów i weszła do gabinetu, w którym miały odbywać się konsultacje. Na biurku dostrzegła stos historii choroby, najpewniej przyniesione przez rejestratorkę.
Do jutra się z tym nie uporam... - przemknęło jej przez myśl i z cichym westchnięciem, zaprosiła pierwszą osobę z kolejki.
Do jutra się z tym nie uporam... - przemknęło jej przez myśl i z cichym westchnięciem, zaprosiła pierwszą osobę z kolejki.
Pierwszym pacjentem był starszy pan, który na izbie przyjęć bywał średnio dwa razy w tygodniu. Przeważnie były to schorzenia, z którymi śmiało mógł sobie poradzić samodzielnie, przy użyciu specyfików dostępnych w aptece. Mówiła mu o tym za każdym razem, niestety, bezskutecznie. Domyśliła się, że to dlatego, że nie ma z kim pogadać, a wyprawy na izbę traktuje jako rozrywkę; zdążyła poznać całą historię jego rodziny, włącznie z narzekaniem na syna, który wyprowadził się do stolicy ze swoją żoną. Zbadała go, postawiła diagnozę i ze spisanymi zaleceniami i lekami do wykupienia, pożegnała.
Kolejnym pacjentem był kilkuletni chłopiec, który do placówki przyszedł z mamą. Uskarżał się na ból ucha lewego, a po krótkich oględzinach, dosyć szybko znalazła przyczynę dolegliwości, której równie szybko się pozbyła. Uświadomiła go też, że miejscem małych drewnianych kloców jest podłoga lub pudełko z zabawkami, a nie wnętrze jego ciała. Wypisanie zaleceń i lekarstw, pyk, do domu. Pożegnała chłopca w akompaniamencie podniesionego głosu matki, która przecież mówiła mu, że ma przestać odwalać takie rzeczy, bo jak nie, to powie ojcu.
Przeziębienie, przeziębienie, ból brzucha, ból gardła, suchość oka... Aiko przyjmowała pacjenta po pacjencie, starając się nie tracić motywacji i charakterystycznego dla siebie uśmiechu. Kiedy diagnozowała kolejną banalną rzecz a w jej głowie na moment pojawiło się rozczarowanie, że tego dnia nie stanie do stołu operacyjnego, przypominała sobie widoki ze szpitali polowych, w jakich pracowała w trakcie wojny; to pozwoliło docenić jej spokojny, nudny dyżur. Nawet zapalenie wyrostka robaczkowego się pojawiło! Młoda dziewczyna, na oko lat piętnaście - ignorowała zwiększający się coraz to bardziej ból, z myślą, że samo przejdzie. Samo, koleżanko, to się nic nie robi. Dopiero gdy dolegliwości były na tyle silne, że ledwo potrafiła wstać z łóżka, do gabinetu przybyła w towarzystwie matki. Yamanaka nie czekając ani chwili dłużej, zdecydowała o przyjęciu na oddział i pilnym zabiegu. Dała znać kolegom z oddziału chirurgii, żeby szykowali się na przyjęcie - wszak wszyscy wiedzieli, że takich spraw nie należy ignorować. To był najbardziej absorbujący przypadek, jakim tego dnia się zajęła.
Pacjentów przebywających w poczekalni stopniowo ubywało - wyglądało na to, że poradziła sobie bez dodatkowego wsparcia, czy to w postaci innego medyka, czy własnego klona. Kiedy zorientowała się, że od dłuższego czasu żaden z pacjentów nie wchodzi do gabinetu, zerknęła na zegarek. Do końca dyżuru zostało jeszcze kilka godzin, ale i te minęły całkiem spokojnie. Przybycie zmiennika dało sygnał, że to koniec pracy na dziś - dlatego zdała raport i gdy tylko przebrała się, wyszła ze szpitala i skierowała się w stronę domu.