Plan Takashiego częściowo się udał: odrzucił od siebie notki, część wypadła na zewnątrz, aczkolwiek ich niepokojąca większość została w środku. Nie miał okazji, ani czasu, by to zaobserwować, bowiem zajęty był spierdalaniem w podskokach. Notki jednak, które pozostały w środku, miały zwiększoną siłę rażenia, więc Kami chyba musiałby całkowicie opuścić ten budynek, by uniknąć obrażeń. Zamiast tego, on dalej tkwił w tej klatce Faradaya i był zdecydowanie zbyt blisko zagrożenia.
Stworzył klony, ale czy zdążyły ustawić się w odpowiedni sposób? Czy ochroniły go?
Tego nie wiedział, bowiem usłyszał wybuch, a następnie fala uderzeniowa, wyciskając ostatni atom tlenu z jego płuc, rzuciła nim o ścianę.
I wtedy wszystko się skończyło.
Nieokreślony czas później
Takashi obudził się nagle, zupełnie bez żadnego ostrzeżenia. Nie było żadnego dzwonka, który pojawił się nad jego głową, by zrobić „dzyń dzyń dzyń”. Nie. Po prostu otworzył oczy i...syknął z bólu. Czuł się tak, jakby jego głowa miała zaraz pęknąć na dwoje. Dodatkowo, z któregoś rozcięcia obficie sączyła się krew zalewając mu wizję z jednego oka. Ale to nie był koniec ciekawostek. Przez dłuższą chwilę obraz przed oczami Kamiego rozmywał się i pływał z jednej strony na drugą, co poskutkowało tym, że chłopak od razu zwrócił zawartość swojego żołądka na podłogę obok krzesła. Splunął krwistą śliną i dopiero potem jego wzrok względnie się ustabilizował. Czuł swąd i smród spalenizny, przez co zdał sobie sprawę z tego, że był dotkliwie poparzony. I dopiero wtedy poczuł ból z reszty swojego ciała. Zupełnie tak, jakby jego mózg zaliczył reset systemu i dopiero sprawdzał jako-tako działające układy w ciele mężczyzny.
Chciało mu się wyć, chciało mu się błagać o litość i lekarza. Zamiast tego zagryzł wargę tak mocno, że z jego ust pociekła kolejna stróżka krwi. Oddychał na początku ciężko, nie mogąc w pełni zaczerpnąć powietrza.
Połamane żebra?
Być może, ale przede wszystkim to był dławiący strach, który jednak po chwili zelżał, aż wreszcie całkiem odpuścił. Strachem nie uratuje się z tej sytuacji.
Rudzielec spróbował się poruszyć, ale jego ciało od razu zaprotestowało kolejną falą bólu. Problem z nogami, którego jeszcze nie zdiagnozował, musiał być poważny. Połamane?
Czekaj, brakowało mu kawałka uda! Oderwało mu przy wybuchu.
Kami podniósł kiwającą się głowę i mętnym spojrzeniem spojrzał na swojego prześladowcę. Dźwięki dochodziły do niego jakby z daleka, jakby zza jakiejś grubej, szklanej zasłony.
Takashi zaśmiał się szyderczo na słowa zamachowca. A przynajmniej tak to miało brzmieć. Zamiast tego jedynie charknął, zakrztusił się krwią i kaszlnął, by następnie wypluć krwawą ślinę na podłogę.
-
R-reszta.... - zaczął, ale każde słowo sprawiało mu ból i wysiłek. Ponadto, jego własny głos zabrzmiał dziwnie obco. Głucho. Metalicznie. Zupełnie tak, jakby włożył głowę do wiadra i próbował zaśpiewać tam serenadę. Dla zamachowca jednak faktem powinno być to, że głos genina był ledwie słyszalny. -
nie jest taka głupia jak ja. Wytropią cię i zabiją. Słuch po tobie zaginie i nikt się nie dowie o tym, co tutaj chciałeś zrobić. - rzekł, chociaż te słowa wydusiły z niego resztki sił, jakie miał w sobie. Dyszał ciężko.
Wiedział, że sytuacja była ciężka. Ale nie niemożliwa do wygrania. Żył!. Miał swoje techniki, miał swoje przeszkolenie. Mógł coś ugrać. Tylko, że teraz, zamiast grać w podchody, jak wcześniej, teraz musiał grać w szogi. A w tym nigdy nie był dobry.
-
Kim... - zaczął, po czym zrobił sobie trzy sekundy przerwy. -
...kim ty w ogóle jesteś? Jaki jest twój cel? - zapytał, próbując spojrzeć na swojego przeciwnika i zogniskować wzrok. Nie było to łatwe zadania. W międzyczasie próbował poruszyć rękami, ale wtedy zdał sobie sprawę z tego, że były skrępowane. Czuł zimny metal. Kajdanki?
Takashi czuł, że był w potrzasku, ale musiał coś wymyślić. Wymyślić? Byłoby łatwiej, gdyby go tak nie bolało. Boże, jak bardzo go to bolało....