Renjiro raczej nigdy nie zaprzątał sobie szczególnie głowy wymyślaniem szczególnych sposobów na unikanie deszczu. No bo po co jeśli proste rozwiązanie takie jak parasolka lub dach... Po prostu działał. Oczywiście to nie tak, że nie lubił rozmyślać o tym w wolnym czasie, ba. Czasem zdarzyło mu się stworzyć jakieś drobne rozwiązania na nieistniejące problemy, tylko no właśnie... Po co rozwiązywać coś, co nie jest ostatecznie problemem? Wioska radziła sobie z wieloma problemami naturalnymi wyjątkowo dobrze, pewnie na tyle dobrze, że w innym miejscu Renjiro czułby się już nieswojo.
Chłopak odebrał zafoliowany pakunek z zapłatą za listy. Liczył, że być może uda mu się nieco bardziej otworzyć, zwłaszcza teraz, gdy już jest po wszystkim, nie zapowiadało się jednak na to. Sabataya miał wrażenie, że coś go jednak trapi. Bo kto czekałby w takim miejscu aż tak długo? Wydawało mu się, że jednak kłamał i czekał tutaj od tamtego czasu gdy mu to zlecił. Nie wyglądało to zdrowo, ale zlecenie jak to zlecenie, płacono mu, by zrobił, co ma zrobić i zbyt wielu pytań nie zadawał. Ludzie, do których dostarczał informacje, o dziwo nie dostrzegli w listach niczego dziwnego, co postawiłoby ich na nogi. W takim wypadku musiało chyba wszystko być w porządku a zleceniodawca, był po prostu... Nazwijmy to, miał swoje dziwności. Przez to wszystko trudno byłoby podjąć nawet jakieś działanie, jeśli coś rzeczywiście było nie tak. Przesadna wścibskość nie była czymś, na co by się zdecydował. Dlatego gdy mężczyzna pożegnał się, to również gestem mu odpowiedział i poszedł w swoją własną stronę. W kierunku dzielnicy Sabatayów, do swojego domu. Miał plany na spędzenie czasu. Wątpił, by przeczytał jutro w gazecie o czymś dziwnym, w związku z tymi listami. Martwienie się na zapas takimi ludźmi nie przyniosłoby niczego dobrego.
► Pokaż Spoiler
— Mowa —