What makes a family
Świat co jakiś czas targany jest czasami niepokoju, by znowu pozwolić jego mieszkańcom odetchnąć przez chwilę z ulgą. Moment, w jakim Shuten przyszła na świat uważany był jednak za dość spokojny, a sama mogła cieszyć się młodzieńczymi latami niezakłóconymi żadną większą katastrofą. Co może brzmieć równie sztampowo - trafiła się jako córka pary, która od najmłodszych lat otaczała ją odpowiednią troską. Od urodzenia niemal skazana była na bycie shinobi. Nazwisko Sabataya niosło ze sobą wielką szansę odziedziczenia cennych oczu, jakimi klan się szczycił, a sami jej rodzice również nie należeli do jednostek przeciętnych. Sabataya Surugo piastował przez długi czas stanowisko lidera klanu, nim oddał je swojemu bratu, Koizumiemu. Shuten nigdy nie pytała o przyczyny takiego stanu rzeczy z prostej przyczyny - zupełnie jej nie interesowały, a samo stanowisko ojca zawsze gdzieś przesmyknęło się przez jej umysł nie pozostawiając po sobie zbyt wielu śladów. Yashima Asahi tymczasem stanowiła rudowłosą kunoichi i sporym talencie, której korzenie sięgały do miejscowości Kageyama znajdującej się w Kraju Wody.
Jak można łatwo stwierdzić: cała dwójka była ninja i gdzieś z tyłu głowy tkwiła myśl, że ich czerwonowłosy rodzynek pójdzie w ich ślady. W końcu czemu nie? W wiosce ninja, bycie shinobi zdawało się naturalne, a posiadanie opaski z symbolem osady stanowiło niemal jak o byciu tutejszym herosem. Niektórzy z misji nie wracali, jednak od dziecka zdawało się być to ryzykiem wpisanym zawód. Niczym, czym trzeba się przejmować, jeśli człowiek przyłoży się do własnej edukacji. Nie brakowało też opowieści o silnych ninja krążących wśród dzieci i młodzieży, co tylko zawsze bardziej rozpalało chęć do bycia "kimś". Takim "kimś" byli dla niej rodzice, których to siła zawsze była nieco podkoloryzowana w umyśle dziewczyny. Mama zawsze była zdolna do odkręcenia nawet najbardziej zatwardziałych słoików, zaś zdolność otworzenia paczek z chipsami, które to nawet nie zlękły się ramion niewielkiej istoty, zawsze robiły wrażenie. Nie szło też zapomnieć tego jednego incydentu, gdy mama Shuten omyłkowo złamała dość potężnej budowy, dębowe krzesło zaliczające się powoli do rodzinnych antyków. Wtedy też na co dzień stonowana, spokojna kobieta musiała przybrać zakłopotany uśmiech starając się jakoś "wyjść z twarzą". Nieraz ożywiała się też przy tematach dość odbiegających od rzeczywistości, a jako pasjonatka mitologii nie omieszkała wielokrotnie przywołać przeczytane opowieści, chociaż zmieniając pewne fakty na potrzeby młodszej widowni. Ojca w domu zdecydowanie było mniej, jednak pomimo zmęczenia zawsze znalazł czas na wzięcie Shuten na kolana i uraczenie jej własnymi przygodami. Ile razy specjalnie je zmienił, by wyjść na większego bohatera minionego dnia - nie wiedziała i w życiu nie pomyślałaby, by poważyć czyny swojego świetnego ojca. Koniec końców widziała go rzeczywiście jako kogoś niesamowitego, to też wszelakie potencjalne modyfikacje nigdy nie wykraczały poza to, co ta wierzyła, do czego byłby zdolny. Zawsze jednak znalazło się coś, na co może młody obywatel ponarzekać w przypadku własnej rodziny, co też nie ominęło rudowłosej. Najgorsze momenty to jednak te, gdzie rzeczywiście to młoda Sabataya stanowiła powód gniewu dla rodzicieli. Ten potrafił być na tyle straszny, by w przeciągu krótkiego czasu nauczyła się, że o niektórych rzeczach warto, by mama z tatą się nie dowiadywali - dla własnego i ich spokoju. Ale głównie dla własnego.
Nie mniej istotna była dalsza część rodziny od strony ojca. Jak jego brat, Koizumi, zawsze zdawał jej się człowiekiem zbyt poważnym oraz zaopatrzonym w maszt wepchnięty od urodzenia w tyłek, tak jego niewiele starszy od Shuten syn, Tamura, stał się dla niej czymś w rodzaju starszego brata. Niewielka odległość pomiędzy domem ów dwójki pozwalała na wspólne spędzanie czasu i chociaż nie byli nierozłączni, wiele rzeczy robili razem. Niczym dziwnym było więc uczenie się do siebie różnych, dość standardowych czynności jak gotowanie czy składanie ubrań, by mama nie nakrzyczała, że w pogiętej koszuli chodzi. W oczach rudowłosej, Tamura uchodził też za kogoś rzecz jasna utalentowanego - to zaś jedynie potwierdziło późniejsze zostanie ninja oraz praca w szpitalu, która zdecydowanie wymagała odpowiednich zdolności. Pomimo więc późniejszych różnic w zajęciach czy gronach znajomych, zawsze byli dla siebie pewnego rodzaju bezpieczną przystanią.
Flame inside a ruby eyes
Sabataya za niemowlaka była nad wyraz ruchliwa, jednak w następnych latach zaczęła wyjątkowo dawać o sobie znać. Była niczym ogień, który przypominała swoją aparycją - żywa i pochłaniająca każdą kolejną rzecz bez problemu tak długo, jeśli nie była to edukacja. Wszędzie tam, gdzie działo się coś ciekawego, chociaż niewiele rzeczy było w stanie utrzymać jej uwagę na długo. Ranne wstawanie nigdy nie należało do jej ulubionych czynności, jednak syte śniadanie zaraz po tym zapewniało jej energię na resztę dnia... do obiadu. Zabawa w ninja ze starszym kuzynostwem i kolegami często zajmowało jej większość czasu, podczas którego jeśli nie ganiała się po wiosce z przyjaciółmi, to siedziała na murku oglądając, jak ci wykonują techniki próbując je powtórzyć. Dość szybko jednak odkryła, że składanie pieczęci to nie jej forte. Wszelakie Ptaki, Dziki czy Węże sprawiały, że musiała splatać palce w nienaturalny dla siebie sposób, przez co złożenie ich zajmowało jej ogromną ilość czasu. Wręcz klasyczne stało się używanie przy niej techniki wodnego smoka i patrzenie, jak ta nie tylko nie jest w stanie złożyć wszystkich czterdziestu dwóch pieczęci, ale również jak gubi się po sześciu zapominając, co jest dalej. Fakt też od zawsze Sabataye irytował, tak jak zawsze podnosiła rękawicę próbując powtórzyć całą sekwencję, chociaż bez skutku. Największym fanem dogryzania jej w ten sposób był Hirose, który to zdał Akademię już jakiś czas temu i stopniowo zaczynał przygotowania do kolejnych egzaminów. Zawsze optymistyczny, starający się być dla każdego "starszym bratem". Nigdy jednak nie powstrzymywał się przed daniem komuś pstryczka w nos, choćby słownego - rzecz jasna dalej w przyjacielskim tonie.
Ponieważ jednak Hirose dość często musiał przebywać na misjach, nawet jeśli niskiej rangi, większość swoich dni przed akademią spędzała w towarzystwie Ayase oraz Jizo ganiając się po wiosce. Dość częstym była zabawa w chowanego. Nigdy nie była dobra w chowaniu się, to też często brała na swoje barki obowiązek szukającego. Początkowo ciężko było jej znaleźć kogokolwiek, jednak z czasem zaczęli się robić dość przewidywalni. Rzecz jasna powoli zaczęli uczyć się, gdzie Shuten ich najczęściej znajduje, przez co pojawiła się potrzeba szukania lepszych miejscówek. Był to też powoli czas, w którym jej oczy zaczęły przejawiać dość osobliwe właściwości. Nic o nich początkowo nie mówiła, korzystając z niewielkiej przewagi, jaką jej dawały. Co prawda nie mogła ich wypatrzeć ze zbyt daleka, jednak w niewielkiej odległości byli na straconej pozycji. Ostatecznie więc zaczęli częściej przejmować od niej jej funkcję. Unikanie ich stało się jednakże nie mniej proste, przez co Shuten dorobiła się nieoficjalnego przydomka Królowej Chowanego.
Nie samą wioską żyje człowiek, stąd też kiedy starszy brat Hirose miał chwilę czasu, ten zabierał ich poza mury. Najczęściej chodzili po pobliskim lesie, niekiedy nawet zatrzymując się nad tamtejszym jeziorem. Szczytem ich poczucia humoru było zrywanie vidar i kłucie kolegów ich twardą, ostrą łodygą po rękach. Rzadko kiedy komuś działa się krzywda i z reguły kończyło się na niewielkich skaleczeniach skutkujące lekko zabarwionymi płatkami ów chwastów, jednak odkąd Shuten włożyła w całą zabawę zbyt wiele siły, te dobiegły końca. Wyciąganie całej łodygi nie było przyjemne i chociaż ostatecznie do tragedii nie doszło, wszyscy wspólnie stwierdzili, że nie ma sensu bardziej ryzykować. Bardziej interesująco robiło się latem, gdzie potrafili wyjść nad jezioro na cały dzień pływając nad brzegiem i próbując chodzić po wodzie - z różnym skutkiem rzecz jasna. Czasem mama Sabatayi dość mało przychylnie patrzyła na jej późne powroty do domu, jednak cała rozrywka podczas pozostałej części dnia zdawała się być tego wszystkiego warta.
Mama z tatą próbowali też nieco rozwinąć ją twórczo, jednak wszelakie próby zaszczepienia w niej zamiłowania do literatury czy muzyki kończyły się fiaskiem. Rzecz jasna nie miała problemu z czytaniem, a słuchanie muzyki brała za równie dobrą rozrywkę, jeśli wpadała w ucho. Tworzenie jednak czegoś podobnego wydawało się jej jednak ciężkie, przez co od razu dawała sobie spokój przechodząc do innych zajęć. Koniec końców nikt nie zamierzał z niej robić artystki, chociaż wydawało im się, że może to rudowłosej zwyczajnie dobrze zrobić. Może nawet nieco ostudzić jej zapał, który podczas jej zabaw z dzieciakami spowodowały pewne zniszczenia mienia, nawet jeśli nieliczne.
Itosu Anko
Pomimo posiadania dość nieprzeciętnych genów, sama w akademii nie błyszczała. Czysta teoria niezmiernie ją nudziła, przez co siedząc w jednej z tylnych ławek zaczęła zabijać czas wyplatając rzeczy z muliny. Była to lepsza alternatywa niż spanie na ławce i poniekąd spełniało życzenie rodziców, by ta znalazła sobie jakieś twórcze hobby - które rzecz jasna nie przypadło im do gustu przez czas, w jakim się mu oddawała. Koniec końców nie była orłem z testów, a techniki wymagające pieczęci już od małego sprawiały jej na tyle problemów, by czas potrzebny na ich użycie zaczął przekraczać dopuszczalne normy. Ostatecznie więc jedyna rzecz, w jakiej była dobra, to Taijutsu. Brak potrzeby układania dłoni w dziwny, nienaturalny sposób oraz przywoływania z pamięci masy bezużytecznej rzeczy sprawiały, że mogła wyrzucić z siebie dużą część nagromadzonej w ławce energii zdając się na własny instynkt.
Jeżeli chodzi o standardowe dla shinobi ninjutsu, nie była jednak najgorsza. Itosu Anko należała do osób, które nie miały większych zdolności do kontroli chakry. O ile Shuten potrzebowała dłuższej chwili do stworzenia kilku klonów, Anko nie była w stanie zrobić żadnego. Gdy jednak przychodziło do klasycznej walki na pięści, Itosu stanowiła najgorszego przeciwnika, na jakiego mogła trafić. Najwyższa dziewczyna w klasie odznaczała się nie mniejszą siłą, niż rudowłosa. Kiedy jedna z trudem wygrała walkę, tak kolejna należała do przeciwniczki. Wiele jednak było przypadków, gdzie Anko potrafiła przytłoczyć mniejszą dziewczynę swoją ogromną posturą. Dość szybko stała się osobą, z którą zaczęła spędzać czas również poza zajęciami - głównie po to, by ostatecznie sprawdzić, która z nich jest lepsza. Więcej w tym było zdrowej rywalizacji niż zwykłej chęci złamania komuś nosa bez większego powodu. Miejsca pojedynków były różne i nie ograniczały się do terenów przy kirijskiej akademii. Najbardziej zapadającym w pamięć zdecydowanie był ten mający miejsce nad kamienistym strumykiem. Ciosy przecinały powietrze, a kopnięcia jeśli nie zostały sparowane, to zwinnie uniknięte. Wszystko to do momentu, aż noga Sabatayi poślizgnęła się na mokrym kamieniu posyłając ją do przodu. Dość szybko twarz rudowłosej zaryła o ziemię pozostawiając niewielki, krwawy ślad na kamieniach. Czoło i poliki zdecydowanie ucierpiały nieznacznie, jednak największym zmartwieniem okazało się oko. Przez zamkniętą powiekę przechodziło dość pokaźne rozcięcie. Bojąc się sprawdzić stan własnego oka lub, co gorsza, pokazać się tak w domu, podjęła z Itosu próby oparzenia ran na własną rękę. Dość szybko znalazła się również ładna opaska, która była w stanie zakryć trzymane pod nią opatrunki. W pierwszym odruchu nie pomyślała nawet, by ruszyć z tym do Tamury, jednak po kilkunastu dłuższych minutach uznała, że bezpieczniej może być nie mówić o ów wypadku nikomu. Mniejsza szansa, że rodzice zdenerwują się na własną latorośl na to, jak absolutnie nie uważa na własne zdrowie i oczy tak ważne w ich klanie. Tym tymczasem musiało wystarczyć, że Shuten postanowiła nieco zmienić własny image jak przystało na nieco nadaktywne dziecko mające różne pomysły.
Oka nie straciła, jednak niewielka, ciemna szrama idąca przez prawe oko pozostała po dziś dzień schowana za tą samą opaską, co lata temu. Zachowane z czystej sympatii do ów kawałka materiału niż przez jakiekolwiek trwałe uszkodzenia.
World burning away
Awans Hirose zdecydowanie był czymś, co należało uczcić w wolnej chwili. Nic więc dziwnego, że w dniu wolnym od zajęć spotkali się w centrum Kirigakure chcąc zjeść tego dnia na mieście - rzecz jasna na koszt jego brata, który również znalazł czas świętować. Atmosfera była jednak nieco napięta, na co początkowo nie zwróciła większej uwagi. Dołączyła również do nich Ayase i Jizo, zaś na miejscu Shuten liczyła spotkać dodatkowo Itosu. Nie była jednak pewna czy przyjdzie, to też po chwili oczekiwania postanowili mimo wszystko złożyć zamówienia. Zamieszanie zmagające się na ulicach sprawiły jednak, że zarówno Haruko, brat Hirose, jak i sam świeży Chūnin pod postacią Hirose wyszli na ulicę. Informacja o zbliżającej się armii samurajów była zupełnym zaskoczeniem dla najmłodszych nie wiedząc, co się dzieje. Sytuacja z chwili na chwilę zaczęła robić się coraz bardziej poważna. Shinobi zaczęli chodzić i ewakuować ludzi do domu.
Pod koniec dnia praktycznie cała wioska była w stanie gotowości, a niedługo po tym w oddali słychać było odgłosy walki. Widziała Hirose przez pierwsze dwa dni. Po tym czasie nie była w stanie go dostrzec nigdzie na ulicach. Gdzieś jedynie przemknął jej Haruko, jednak za każdym razem, gdy matka dostrzegała Shuten zerkającą przez okno na ulice patrolowane przez shinobi, ganiła ją i kazała odsunąć się wgłąb domu. W tym czasie ojciec zajmował się wraz z wujem klanem. Czym konkretnie - nie wiedziała, więc równie dobrze mógł być w siedzibie klanu, a mógł walczyć na samym froncie. Z dnia na dzień dym dochodzący z okolic granic wioski zdawał się rosnąć, a ilość ninja patrolujących ulice przerzedzała się z dnia na dzień. Doszło do momentu, gdzie nawet Asahi musiała ruszyć z domu wspomóc broniących się. Pozwoliło jej to wymknąć się z domu, a chęć pomocy przywiodła ją w okolice szpitala. Nie umiała wiele, jednak czuła, że nawet osoba nosząca opatrunki może się przydać. Część niej chciała też sprawdzić, czy jej przyjaciele nie potrzebują towarzystwa leżąc w szpitalu po tych wszystkich walkach, jednak szybko uderzyło w nią to, jak brutalne wydarzenia mają miejsce kilka kilometrów stąd. Taszcząc pudło z lekami z magazynu trafiła z nimi do pomieszczenia z Haruko - leżał bez ręki i nogi, a na pytanie o brata milczał nie mówiąc ani słowa. Na piętrze wyżej Ayase pomagała matce będącej jednym z medyków Mgły, jednak nie miała pojęcia, co z Jizo. W innym skrzydle Tamura dawał z siebie wszystko, jednak gdziekolwiek by nie poszła, nikt nie miał dobrych wieści. Co chwila słyszała jedynie znajome imiona i nazwiska słysząc, że nie ma ich już z nimi, a Sabataya stała niepewna tego, co to oznacza.
Jej pomoc w szpitalu skończyła się tak szybko, jak tylko ojciec z matką się o niej dowiedzieli. Ponownie zamknięta w domu ani jednak myślała wychodzić, a przypominając sobie wszystkie te pokiereszowane zwłoki czy ludzi z trwałymi uszkodzeniami jedynie bardziej bała się wzmagającego się z dnia na dzień szczęku oręża nadciągającego z oddali. Niebo już od dłuższego czasu trwało nad głowami przykryte dymem. Mijał dzień za dniem, a rodzice jeśli wracali to późno i w różnym stanie. Były momenty, kiedy zostawała w domu na więcej niż dzień, a strach jedynie zaciskał się na jej trzewiach. Nie chciała być sama. Świadomość, ilu osób już więcej nie zobaczy powoli zaczęła przebijać się do jej dziecięcego umysłu przyprawiając ją o dreszcze przechodzące po całym jej ciele.
Po dwóch tygodniach walk, Mizukage Hoshigaki Seiji zarządził ewakuację. Praktycznie większość domów od strony bramy była zniszczona lub nadszarpnięta wojną. Na ulicach nie trudno było o ślady krwi i sadzy, a gdzieniegdzie o budynki wsparci byli ranni shinobi chcący dalej pełnić swe obowiązki. Część sił została odesłana do ubezpieczania ludności cywilnej, przez co niczym niespotykanym były postacie w czarnych zbrojach i czerwonych, płonących oczach, jakie pojedynczo dały radę przedostać się do centrum wioski. Jeden z nich wdał się w walkę ninja eskortującymi niewielką grupkę dzieciaków i cywilów ku portowi. Asahi na prośbę męża sama postanowiła również ubezpieczać córkę, dzięki czemu bez większych zgrzytów przedostali się na miejsce. Kiedy jednak ta nie weszła z Shuten na statek, na twarzy dziecka pojawiło się niezrozumienie.
Dlaczego?
Nie powinni wrócić razem? I gdzie tata? Dlaczego miała płynąć sama Bogowie wiedzą gdzie z praktycznie obcymi ludźmi? Nie rozumiała. Nie chciała rozumieć. Nie potrzebowała rozumieć. Wszystko co dostała to ciepły uśmiech matki i zapewnienie, że ją odnajdą. Wrócą. Jak tylko wypełnią swój obowiązek jako ninja Kirigakure, wrócą do niej i znowu będą mogli żyć jak dawniej. Zaraz po tym przytuliła mocno dziewczynę głaszcząc po głowie, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie, nie odwracając się więcej ku niewielkiej barce załadowanej po brzegi mieszkańcami Mgły.
When something breaks
Minęło wiele czasu, nim przybyli do brzegu, a jeszcze więcej, nim przedostali się do Kraju Ziemi. Siedziała dzień za dniem wypatrując lądu, wzrokiem pełnym nadziei i sercem pękającym od niepewności. Miała ze sobą jedynie obietnicę powtórnego spotkania z rodzicami, a tę przekuwała stopniowo w zapewnienie spotkania z przyjaciółmi. W końcu co oznacza, że kogoś z nimi nie ma? Czy to znaczy, że nie żyją? Jak rozumieć, że ktoś odszedł? Odszedł jak Shuten? Na barce w kierunku innego kraju?
Nie. Zdawała sobie sprawę z tego, co to znaczy. Były to jednak kwestie, w które wierzyć nie chciała. W końcu dlaczego świat miałby być dla niej taki okrutny? Czy zrobiła coś złego? Nie była może najlepszym dzieckiem i wiele razy rodzice gromili rudowłosą wzrokiem, ale czy to powód, by Bogowie zsyłali na nią karę? A jeśli to nie ona zawiniła, to czemu to się działo? Ostatecznie chwyciła się wiary w to, że po dotarciu na miejsce wszystko jakoś się ułoży. Wszystko wyjaśni. Nie mogła też zostać absolutnie sama, prawda? Stres dopadł ją już w momencie, kiedy osoby z barki zaczęły ruszać w różnych kierunkach. Była pewna, że na tej nie ma nikogo z jej przyjaciół. Nie byli więc problemem. Jak jednak odnajdzie ją mama z tatą? Zostało jej jedynie wziąć głęboki wdech wierząc, że dadzą sobie radę. Nie są w końcu pierwszymi lepszymi shinobi! A ponieważ sama z pewnością nie zamierzała być gorsza, jeszcze odnajdzie resztę swojej drużyny. Musiała tylko dobić do celu.
Nie wiedziała jak wyglądają kwestie biurokratyczne związane z ich przybyciem i interesować ją to nie musiało. Była dzieciakiem w środku pobierania nauki w akademii, a nie dorosłym. Nawet w świecie ninja ciężko było ją brać na poważnie, kiedy nawet na Geninów patrzy się z przymrużeniem oka. W Iwie dość szybko została odnaleziona przez swój klan. Fakt, że Koizumi i jego rodzina przeżyli dawało jej ogromne nadzieje, a widok Tamury stanowił niewielki promyk światła podczas ostatnich dni i tygodni. Dostała nawet niewielkie mieszkanko, jednak od razu zaczęła kręcić nosem. Zupełnie za małe dla niej i dwóch dorosłych, ale odetchnęła z ulgą słysząc, że jest jedynie chwilowe i zostanie przeniesiona, jak mama z tatą już wrócą.
W pierwszych dniach nie wiedziała, co winna jednak ze sobą zrobić. Początkowo siedziała w okolicach bramy wypatrując Asahi i Suguro, jednak dość szybko uznała, że może im zejść więcej czasu z odepchnięciem wroga niż przypuszczała. Właśnie! Nie potrzebowała nowego domu, jeśli obronią Kirigakure i będą mogli wrócić. Tymczasem czy nie powinna zająć się swoimi przyjaciółmi? Po kilku dniach Iwa była pełna osób, które przybyły zarówno wcześniej, jak i dzień czy dwa później. Dawało to pole do zebrania informacji. Pierwszą osobą był jednak Tamura. Kiedy jednak ubrano jej w słowa to, czego Haruko nie był w stanie, znowu poczuła to okropne uczucie, jak gdyby ktoś zaczął miażdżyć jej serce w żelaznym uścisku. Co to samego Haruko - pierwszeństwo w ewakuacji mieli cywile i istniała ogromna szansa, że został na miejscu.
Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Ruszyła szukając Ayase, jednak myśl o tym, że już nigdy nie zobaczy Hirose zaczęła rozrywać ją od środka. Nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły skapywać po jej policzkach rozmazując obraz, a ludzie patrzyli na jej przygaszony wzrok ze współczuciem. Pytania o Ayase nie przynosiły długo rezultatów. Dopiero jednak jeden z nieco starszych dzieciaków z Kiri kojarzący dziewczynę był pewien, że ostatni raz widział ją z barki, jak z matką w całym tym chaosie została przyparta do muru przez dwóch samurajów w czarnych zbrojach. Co było dalej nie wiedział, ale po obnażonych broniach napastników i krzykach można było domyślić się reszty. Z Jizo z kolei wyszła zupełnie inna historia, bowiem podczas sztormu wypadł za burtę i nikt nie był w stanie go wyciągnąć. Ostatecznie pochłonęły go fale i tylko los Asato zdawał się nieznany. Skoro jednak nigdzie jej nie było to jaka była szansa, że przeżyła?
Nagle poczuła się zupełnie sama. Zupełnie bez znaczenia zdawało się to, że część rodziny miała się dobrze i nawet Tamura był na miejscu. W pierwszym odruchu chciała płakać i krzyczeć, a kiedy wypłakała się i wykrzyczała ogarnęła ją zupełna pustka. Pustka, którą chciała wypełnić, jednak z każdym dniem zdawało się to jedynie bardziej odległe. Chodziła ulicami patrząc na samurajów początkowo ze strachem, a później niechęcią i pogardą. Jakiekolwiek chęci zabawy nagle gasił prosty fakt - z kim miała się bawić? Ayase i Jizo nie żyli, a spędzanie czasu z kimkolwiek innym nie było tym samym, o czym przekonała się już przy pierwszych próbach zastąpienia ich dwójki. Przechadzki po wiosce stały się nonsensowne i nieciekawe, a chociaż zwiedziła nowe miejsca, zdawały się zupełnie nieinteresujące. Brakowało jej czegoś. Brakowało osób, z którymi mogłaby robić te wszystkie rzeczy co dawniej, a chociaż dalej miała Tamure w zasięgu rąk - cokolwiek nie robiliby razem nie było tym, co utrwaliło się w jej umyśle, a cokolwiek utrwaliło się w jej umyśle, już nie istniało.
Asphyxia
Ostatnia rzecz jaka jej pozostała, czekała w bramach Iwy. Codziennie rano stawiała się na miejscu zajmując miejsce na ławce, a następnie siedziała tam do wieczora obserwując przybywających. Łatwo było ignorować głód skupiając się na czymś innym, jednak dalsze wrócenie do domu stawało się problemem. Mimo tego powtarzała cały rytuał przez dobre dwa miesiące. Nawet jeśli napływ imigrantów zakończył się po jakimś tygodniu, dalej wierzyła w dostrzeżenie mamy i taty w bramach wioski. Po dwóch miesiącach zaczęła się jednak zastanawiać - czy na pewno wrócą? Minęło dużo czasu. Nic nie było też słychać już od dawna o jakichkolwiek walkach w Kiri, które to zostały uznane za dawno zakończone.
Nawet nie wiedziała, kiedy przestała wychodzić z domu. Siedziała pomiędzy czterema ścianami nie widząc powodu do ich opuszczania. Do kogo miała wyjść? Co miała robić? Co ją czekało za drzwiami. Kilka wymuszonych na sobie początkowo spacerów nie przyniosło większej ulgi, a tylko dodatkowo zmęczyło dziewczynę. Cały jej mały świat zawalił się w przeciągu kilku tygodni pozostawiając ją z niczym. Bez pomysłu na swoje dalsze żyje, nawet w obrębie obecnego dnia, siedziała pod kołdrą lub na krześle. Jej dni nagle zaczął wypełniać sen i marazm i jedynie kilka książek dotrzymywało jej początkowo towarzystwa, nim i nimi się nie znudziła. Nie miała również większych chęci do wyjścia do Tamury, jedynie zjawiając się w domu klanowym na obiad - a i to nie zawsze, bo zdarzało się jej zapomnieć i dopiero głód zmuszał ją do zajrzenia do rodziny. Szczęśliwie Fumiko, starsza kobieta dokładająca cegiełki w wychowaniu Shuten i przekazaniu jej podstaw bycia ninja, często wygrzebywała z kuchni jedzenie dla rudowłosej. Po tym też młoda znikała wracając do siedzenia we własnym domu, czasami jeszcze wychodząc pod bramę wioski i rzucając okiem na legitymujących się przybyszy.
Minęło pół roku. Rok. Dwa. Pięć. Chyba pięć? Nigdy nie pomyślała o kupnie kalendarza, a co dopiero o jego używaniu. Pory roku zmieniały się co jakiś czas za oknem, niekiedy nawet umykając uwadze Sabatayi. Z czasem zaczęła nieco więcej wychodzić z domu - głównie dla rozprostowania ciągle rosnących kości czy zaopatrzenia lodówki. Ten prosty gest mający pozwolić jej uniknąć nieco bardziej interakcji z rodziną sprawiał jednak, że koniec końców co jakiś czas wikłana była w jakieś krótkie, mało znaczące konwersacje. Nie była nimi jednak wielce zainteresowana, a odpowiedzi chociaż krótkie rzucane były z czystej grzeczności i chęcią nie wyjścia na skończonego buca. Prawda jednak była taka, że nie chciała się angażować w żadne relacje. Wszelakie początkowe Wszystko będzie dobrze czy My też przecież nie mamy lekko przeplatane ciągłym Weź się w garść wcale nie sprawiały, że czuła się lepiej. Jedynie utwierdzały w przekonaniu, że cokolwiek gnieździ się w środku niej, powinno tam pozostać. Było to lepsze niż powiedzenie kilku słów za dużo i patrzenie, jak zostają uznane za wyolbrzymione i dziecinne. Czasem jeszcze w domu sięgnęła po kłębek muliny dla zabicia czasu, jednak koniec końców to czas zabijał ją. Powoli, stopniowo. Z każdym dniem czuła, jakby ktoś kładł na jej klatce piersiowej dodatkowe kilogramy, a następnie wymagał brania raz po raz głębokiego wdechu pomimo ciężaru gniotącego płuca.
Ile mogła tak żyć? Czy w ogóle chciała tak żyć? Dni od dawna przestały się od siebie różnić, zlewając się w jedno i nie pozostawiając po sobie większego śladu. Nawet jeśli początkowy szok dawno minął, nie była w stanie tak po prostu odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Akademia ninja na długi czas przestała ją interesować i pomimo nalegań rodziny, ani myślała pchać się do roli kunoichi. W końcu... po co? Co miała na tym zyskać? Cała młodzieńcza energia uciekła z niej już dawno temu, pozostawiając na pościeli niezainteresowaną życiem młodą dziewczynę bez większego pomysłu na siebie. Ostatecznie nawet obecnie wiedziony żywot zaczął ją męczyć i męczyć, pozbawiając ją z trudem wykrzesanych sił przez ostatnie lata.
Ale gdyby była w stanie wrócić wszystko do stanu przed całą tą bitwą?
Gdyby była w stanie przywrócić Kirigakure?
Gdyby była w stanie odbudować wszystko to, co zostało jej zabrane bez większego powodu?
In the name of Tsuchikage
Miała dość. Dość całej tej nijakości i życia prowadzącego donikąd. Dość zwykłej egzystencji wysysającej z niej ostatnie resztki życia. Zaczynała ją mierzić, co stopniowo zaczęło przekształcać się w irytację. Mija dzień za dniem. Dzień za dniem siedzi i patrzy, jak wskazówka zegara kreśli kolejne kręgi, ale nic się tak naprawdę nie zmieniało prócz odbicia w lustrze. Tak jakby jej umysł w ostatnim odruchu spróbował zawalczyć o przetrwanie w środku organizmu nie dbającego przesadnie o dalsze przeżycie. Chwycił się najgłupszej możliwej myśli najgłupszej idei, byle tylko zwlec resztę zamieszkiwanego bytu z łóżka. Jeśli będzie wystarczająco silna, może kiedyś da radę odzyskać dom. Odzyskać Kirigakure i rodzinę, bowiem chociaż jedna część pogodziła się z ich śmiercią, druga dalej wypatrywała znajomych twarzy przed bramą. Wiedziała od Tamury, że przecież ich ciał nie odnaleziono, a to musiało oznaczać, że żyją. Zwyczajnie... potrzebowali czasu. Może coś się stało? Może byli zajęci? Niewielki płomyk dalej płonął w środku niej napawając złudną nadzieją, że chociaż jej najbliżsi w końcu do niej wrócą. Obiecali! Czy jeśli nie byliby pewni powrotu, woleliby zostawić ją na barce i wybrać śmierć zamiast życia razem z własną córką? Na pewno nie!
W iwijskiej akademii okazała się być najstarsza w klasie. Gdyby nie masa straconych lat, już dawno byłaby wyżej niż zwykły Genin, a tymczasem dalej wlekły się za nią pewne niedoskonałości z dzieciństwa. Jej dwie lewe ręce dalej sprawiały jej problemy z technikami wymagającymi pieczęcie, co dość szybko przekształciło się w wytykanie palcami przez młodszych. Duży nacisk kładziony na elementarne sztuki ninja sprawiły, że miała spore problemy ze zdaniem, zaś dalszy brak zamiłowania do nauki teorii w niczym jej nie pomagał. W końcu doszło też do dość nieumiejętnych prób zaczepiania jej przez współuczniów, co skończyło się kilkoma bójkami z jej udziałem. O dziwo jednak nie ubyło jej nic z siły posiadanej przed laty pomimo braku jakichkolwiek ćwiczeń. Rzecz jasna nie miała co się równać z profesjonalistami, jednak nawet osoby w jej wieku miały ogromny problem, by rudowłosą na tym polu zdominować. Skupiła się ostatecznie na Taijutsu powoli, acz stanowczo brnąć przez szczeble edukacji, tylko po to by napotkać najnowszy dekret Tsuchikage zabraniający nadawania statusu Genina osobom powyżej określonego wieku. Dla Shuten, która z trudem wymusiła na sobie powtórne ruszenie drogą ninja, a która z nie mniejszym trudem znalazła się u progu zdania, był to niemały cios w policzek. Praktycznie przekreślenie jej dalszych planów.
Za mało. To było za mało, by zapomniała o całym włożonym wysiłku. Kiedy niektórzy postanowili wybrać inną ścieżkę, Sabataya siedziała i czekała, aż ponownie otworzą się drzwi prowadzące do miejsca, jakie upatrzyły jej rubinowe oczy. Zaczęła ćwiczyć nawet we własnym zakresie licząc na to, że prawo ponownie zmieni się na jej korzyść. Ale ile można było czekać? Ze zrezygnowanej dziewczyny zaczęła zamieniać się w osobe nie tylko skupioną na konkretnym celu, ale z łatwością wyłapującą wszystkie te niedoskonałości życia, które dodatkowo przygrywały na jej nerwach. Zaczynała mieć oczekiwania, w jej mniemaniu słuszne po wszystkim, co przeszła, by spotykać zawód za zawodem - również zamknięte gdzieś w środku niej, czasami wydostając się pod postacią zgryźliwego komentarza czy wymownego grymasu. Rozwiązaniem jej problemów w kwestii awansu okazała się śmierć Sandaime Tsuchikage, po której rada Skały po jakimś czasie zniosła jeg absurdalne ograniczenie. Ostatecznie więc w wieku 16 lat zdobyła swój ochraniacz z symbolem Iwy, mogąc zacząć swoją karierę pod wodzą kolejnego Cienia.
Yōgan Hyakuzawa wraz ze swoją przemową od razu wykreował się na człowieka jeśli nie lekko problematycznego, to na pewno z własną wizją. Ciężko było poprzez zrywanie wszystkich sojuszy i prowadzenie polityki nader neutralnej będąc wioską mimo wszystko osłabioną, jednak czy z drobną pomocą własnych podwładnych, nie powinno wszystko skończyć się dobrze? Może nawet Iwa zaczęłaby nieco bardziej przypominać dom, który chciała odzyskać? Dość prędka wizyta u Yondaime skoczyła się otrzymaniem zwoju, jaki to miał znaleźć się na biurku Hokage. Zapowiadała sie długa podróż, jednak możliwość odbycia jej na wozie pewnego chłopa pozwoliła oszczędzić własne nogi. Nie obyło się jednak bez krótkiej potyczki z bandytami, którzy po dość szybkiej walce zostali zostawieni nieprzytomni na szlaku. O dziwo w Ukrytym Liściu w gabinecie Hokage, znalazł się nowo mianowany Tsuchikage. Zaczęła się nawet powoli zastanawiać, jaki sens miało wysyłanie jej z wiadomością, jednak po jej wręczeniu ruszyła z powrotem do wioski.
Ślady pewnego incydentu w gabinecie Tsuchikage widoczne były już z daleka, jednak ANBU nie chcieli niczego wyjawić. Wszelakie "wszystko jest pod kontrolą" brzmiało jak jedno wielkie kłamstwo, jednak ostatecznie zrezygnowała z dochodzenia. Tsuchikage i tak nie wrócił jeszcze od Hokage, to też zajęła się własnymi kwestiami. Los chciał, że przyszło jej łapać bandytów - tych samych z resztą, których miała okazje spotkać. Poszukiwania ich nie trwały długo, zaś słysząc jak stoczyli się na złą drogę przez rozporządzenie poprzedniego Kage Skały, nie zostało nic innego jak odprowadzić ich do celi i wstawić się za nimi u Cienia Iwy. W końcu co mieli ze sobą zrobić, jak odbędą karę? Czy nie lepiej byłoby dać im szansę na osiągniecie tego, czego poprzedni Kage im zabronił? Zostało jej jednak tylko poczekać, aż Yōgan podejmie w tej kwestii decyzję.
Kamaboko Gonpachiro
Kilka pomniejszych zleceń pozwoliło jej wypełnić czas do egzaminu na Chūnina. Nie była do końca pewna, czy pół roku po zdaniu akademii to dobry czas na myślenie o awansie, jednak co złego mogło się stać? Zawsze to dodatkowe doświadczenie, to też bez dłuższego rozważania ruszyła ku gabinetowi Tsuchikage. Dodatkowo otrzymanie kolejnej rangi miało być warunkiem zdradzenia, dlaczego w gabinecie Kage Iwy ziała dziura po jej powrocie do wioski, to też miała dodatkową, chociaż drobną motywację by postarać się trochę bardziej na przyszłych zmaganiach. Wraz z nią w celu zapisu zjawiła się jeszcze dodatkowa osoba. Mężczyzna w średnim wieku oraz dość wyróżniając się aparycją już na wstępnie zaczął mówić wierszem, powodując w głowie Sabatayi wykwit ogromnej ilości pytań. Chociażby: dlaczego? Dość szybko nadeszło drugie spotkanie podczas podróży do Otogakure, która zeszła na słuchaniu równo stu ułożonych przez Kamaboko Gonpachiro wierszy. Po jakiś dziesięciu mimowolnie wyłączyła się ze słuchania, tym bardziej nie widząc w jego rymowankach większego sensu. Może rzeczywiści sztuka nie była dla niej? Pomimo dość ambiwalentnego stosunku do jegomościa, jako jedyny odwiedził ją po zremisowanej walce z Sukebe Ashą - dziewczyną o ciemniejszej karnacji i kolorowych włosach, która to zaczęła walkę od nazwania Sabatayi pomidorem. Fakt, że ten dodatkowo przyniósł jej całe naręcze zgnitych jagód mimowolnie sprawił, że zaczęła pałać do nich kompletną niechęcią.
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła spędzać z nim więcej czasu. Po egzaminie ruszyli razem do Iwy, a następne zadania jakoś tak się złożyły, że wykonywali je razem. Jego nieudana walka na poezję w Otogakure i próba zdobycia za to awansu z rąk Hyakuzawy sprawiły, że Tsuchikage zaczął patrzeć na niego jak na bardzo upierdliwego człowieka mającego nie po kolei w głowie. Prawdopodobnie bardziej jednak istotne były wywczas informacje, że stosunku Iwy z Oto nie są najlepsze, a wysłanie Geninów na egzamin bez odpowiednich informacji wzięła za szczyt bezmyślności. Nic jednak nie dało się teraz z tym zrobić, a i szczęśliwie nic złego się nie wydarzyło. Powoli przyzwyczajała się do dziwactw Gonpachiro, patrząc na nie z przymrużeniem oka. Człowiek, który stracił coś z rąk niejakiego "A". Posiadacz żony i kilkuletniego synka - tak mianowicie prezentował się marionetkarz pałający niesamowitym optymizmem i niechęcią do odbierania życia innym. Zaczął wprowadzać element chaosu do czegokolwiek, za co by się nie zabrali. Tak jak jego artystyczne podejście zdawało się nieco problematyczne, tak w końcu stało się integralną częścią ich pracy. Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła nieco bardziej dostosowywać się do specyficznego stylu bycia lalkarza i jak powoli zaczęło to wpływać na nią samą. Jego obecność niejako wymuszała na niej zwracanie coraz to większej uwagi na otaczający ją świat, nim ten zrobi coś dziwnego, czego sama nie przewidzi. Pomimo wieku bowiem bardziej przypominał zafascynowane poezją dziecko niż shinobi z doświadczeniem.
Powrót do wioski Nidaime Tsuchikage sprawił, że Sabataya wraz z Kamaboko znaleźli się pod jego skrzydłami. W porównaniu z chłodnym i niezainteresowanym niczym Yōganem, dawał wrażenie wesołego optymisty podchodzącego do prowadzenia ich kameralnej drużyny jak do dobrej przygody. Atmosfera jaka co raz bardziej panowała wokół niej zupełnie dziewczynie pasowała. Pierwsza misja w Kraju Nocy miała stanowić też pewien test jej zdolności przywódczych jako świeżo upieczony Chūnin. Grupa bandytów zaszyła się w tamtejszych kopalniach, po których w miarę dobrze dała radę nawigować dzięki swoim oczom. Krótka walka zakończona niestety śmiercią nie chcących poddać sie przeciwników zaskoczyła ich jeszcze jedną rzeczą - zwojem. Krótkie pytanie o niego w gabinecie poskutkowało zapewnieniem Nidaime o wyjaśnieniu wszystkiego w swoim czasie. Tymczasem z tego samego wyszła z nagłym awansem na Tokubetsu Jōnina, do którego miała mieszanie uczucia, oraz samym Yondaime wyciągniętym na obiad do Gonpachiro.
Dużo rzeczy nagle zaczęło się nie dodawać. Podniszczony, zaniedbany dom nie był tym, czego spodziewała się po rodzinie Kamaboko. Chwasty w ogródku i kurz zalegający w środku świadczył zdecydowanie o braku lokatorów, a witanie się lalkarza ze swoją żoną, której nigdzie nie było w pobliżu wykraczało poza wszelakie skale normalności. Pewne odpowiedzi nasuwały się same, a te jedynie sprawiły, że ciężko było nie spojrzeć na przyjaciela z żalem. Nikt jednak nie drążył tematu rozmowy mężczyzny z powietrzem czy stanu domostwa, a rozmowa szybko zeszła na temat znaleziska. Był to specjalny zwój zwierząt paktu - szczurów o ludzkiej inteligencji i zdolności do używania chakry. Wpis na rulon ze strony obu ninja zapewnił im wsparcie niewielkich istot nawet, jeśli sam zwój zabrały ze sobą. Chociaż podpis zaproponowany został również Yondaime, z propozycji nie skorzystał. Zamiast tego podzielił się jeszcze tylko z Sabatayą techniką Wodnego Lustra licząc na to, że okaże jej się użyteczna po uzyskaniu awansu.
Lights from Afar
Może się to wydawać niesamowite, jednak Kamaboko w końcu wyprosił awans. Co prawda nie obyło się bez, jak wówczas wydawało się Shuten, próby sprawdzenia jego determinacji próbując posłać go na misję rangi S pomimo rangi Genina, jednak ostatecznie obyło się bez tego. Zamiast zadania z najwyższej półki, zlecono im sprawdzenie stanu Kumogakure. Tym razem jednak szli bez Nidaime, jako że ten miał specjalną misję do wykonania wraz z obecnie panującym. Odkąd wioska upadła nikt się nią nie zainteresował, a skoro do Kiri wysłano już innych ludzi, pozostało sprawdzić sytuację w Wiosce Ukrytej w Chmurach. Chcąc oszczędzić nieco na czasie, zadecydowała ruszenie drogą morską przez morze oddzielające Kraj Ziemi od Kraju Błyskawic. Nie miała jednak żadnego konkretnego planu, więc liczyła nieco a to, że trafią na osoby ruszające akurat w tamtym kierunku. Trzydniowa podróż do portu zakończyła się szybkim zrobieniem zapasów oraz ruszenie do doków, gdzie Gonpachiro uraczył wszystkich kawałkiem swojej sztuki. Nie sądziła jednak, że to przywoła do nich barda, praktycznie bratnią duszę poety. Saki Moto był nazbyt uradowany ze spotkania, jak sam to określił, brata swego, a słysząc o celu podróży od razu zaprosił ich na pokład swojego przyjaciela. Ichiwa Rei okazał się być dość młodym mężczyzną z dość sporym doświadczeniem na morzu i dość specyficznym gustem, co okazało się gdy tylko wpadł mu w oko marionetkarz. Ochroną całej, ogromnej łajby zajmował się z kolei Doro Onimaru - starszy mężczyzna już w swoim wieku, jednak dalej w formie. Nie było nawet wątpliwości, że pod kątem bycia ninja zupełnie ich dwójkę przewyższa. Pierwotne wątpliwości co do ich intencji szybko zniknęły, a pierwsze cztery dni spędziła na spokojnym siedzeniu niedaleko steru w towarzystwie Kapitana i Onimaru, czasem zerkając rozbawiona na zachwyconego jej towarzyszem Ichiwe. Było w tym coś uroczego, a w końcu łatka "uroczego" przylgnęła do niego w umyśle dziewczyny na stałe. Pomimo pewnych różnic w postrzeganiu niektórych rzeczy, dość szybko polubiła zarówno starszego shinobi jak i Reia - zwłaszcza niewinne przepychanki słowne z tym drugim.
Przedzierając się przez morze w końcu zastały ich pierwsze problemy. Słysząc o nadciągającym sztormie nie wiedziała, co o nim myśleć ani czego się spodziewać. Wszystko czego była świadoma, to powagi nadciągających chmur i potrzeby przygotowania. Niedługo po tym nadeszło zupełne naderwanie chmury zalewającej oczy i pokład, a wiatr dął tak mocno, że jeden z masztów ułamał się gdzieś pomiędzy zwijaniem wspólnie żagli, a wylewaniem wiadrami wody za burtę. Wraz z Onimaru dała radę przytrzymać kawał drewna na tyle, by go nieco zabezpieczyć nim zupełnie odleci w stronę morza. Ciężko było powiedzieć, ile trwała walka z żywiołem. Wszyscy robili wszystko, co mogli by jakoś przebić się przez sztorm, co udało się nie tylko poprzez dobre pokierowanie statkiem i załogą przez Kapitana, ale również przez połączone siły wszystkich obecnych. Zmęczeni i przemoczeni padli na deski, a Shuten z Kamaboko nawet zasnęli. Po obudzeniu się zastało ich ciemne, nocne niebo jak i przeziębienie, którego ciężko było uniknąć w ich przypadku. Nie był to jednak koniec niespodzianek, bowiem gdy tylko uniosła wyżej głowę po kichnięciu, zza burty zaczęły wyłaniać się macki ogromnej ośmiornicy. Ponownie zaczęła się wielka bitwa. Statek sunął po wodzie wchodząc w ostre zakręty i zwodząc bestię, podczas gdy ostrzał przeplatał się z ataki Onimaru. Tymczasem Shuten siedziała skupiona na pokładzie składając kolejne pieczęcie. Pierwsza, druga, dziesiąta, trzydziesta... Miała wrażenie, po to był ten moment, by sprawdzić swoje zdolności i kiedy tylko czterdziesta druga pieczęć została złożona, ogromny wodny smok wsunął się nad taflę. W tym samym czasie Onimaru sam użył tej samej techniki zdecydowanie szybciej niż rudowłosa, i kiedy obie bestyje uderzyły w ośmiornicę wraz z potężną wiązką elektryczności ciężko było jej uznać w tym swój wkład. Niedługo jednak miała czas się tym przejmować, bowiem jedna z macek ścięła maszt, a opadając na ster niemal uderzyła w Ichiwe. Pomimo tego, że Saki w porę uratował przyjaciela, jakaś część Shuten zirytowana całą sytuację zeszła ze statku wchodząc w bezpośrednie starcie z dalej żyjącą bestią. W ostatnich chwilach życia zdążyła jeszcze przedziurawić kadłub Jaglanki. Nie podejrzewała, że będzie to coś, czego zwyczajnie nie naprawią. Decyzja o ewakuacji została podjęta od razu, a po pożegnaniu statku z pokładu szalup, zostało wiosłować dalej.
Podróż na szalupach przebiegała niezwykle spokojnie, a początkowy żal po stracie statku szybko został zastąpiony zupełnym spokojem. W pierwszym odruchu nie rozumiała całego ich wyluzowania, co jakiś czas skanując teren w poszukiwaniu jakiejkolwiek żywej duszy. Przez długie godziny brak było sukcesu, a początkowa próba zwiększenia zasięgu swoich oczu za pomocą lunety skończyła się zupełnym fiaskiem. W końcu jednak pojawił się na horyzoncie statek stojący na kotwicy, a po początkowych żartach dotyczących wielorybów i ponownym droczeniu się z czerwieniącym się Kapitanem nadeszła pora na podpłynięcie bliżej. Zupełnie nie spodziewała się jednak dostrzec ninja z symbolem Kumo, to też miała swoje obawy. Przywitani przez Raiko, Jōnina na pokładzie - kto by przypuszczał - Wieloryba, zostali zaznajomieni z sytuacją. Przybyli pozbyć się ośmiornicy, jaka zdążyła polec z ich rąk. Dość szybko pojawiło się kolejne zadanie. Ruiny Kumo zostały zajęte przez nukeninów, a obecni ninja Chmury dalej działali na terenie Kaminari na swoją łapę, nie przejmując się stratą wioski. Zbyt dużo zwojów jednak w niej zostało i należało je odzyskać, nim trafią w niepowołane ręce.
Szybie spotkanie z Omonem, ustalenie planu i można było ruszać na miejsce. Zakradnięcie się od strony tajnego przejścia prowadzącego do siedziby Raikage okazało się jedynie trochę problematyczne przez potrzebę przekopania się kawałkiem poprzez zawalone korytarze. Dało jej to jeszcze chwilę na ostatnie pożegnanie, zostawienie swojego szczura u Kapitana i ostatnie próby rozweselenia, co wraz ciężką atmosferą nie należało do czynności skazanych na sukces. Nie była pewna, jak szło innym drużynom, jednak dość szybko ich czteroosobowa podzieliła się na dwoje. Ruszyła z Onimaru na dach siedziby Cienia Błyskawicy, gdzie po walce z dwoma Tokubetsu osiągnęli chwilowe zawieszenie broni. Szef całej grupy chociaż pozornie przyjął propozycję rozmów w kwestii ich kapitulacji, dość szybko odwrócił szale na swoją stronę wysadzając całe ruiny i sprawiając, że cała zgromadzona na dachu grupa zaczęła lot w kierunku przepaści. Na tyle, że przez kilka chwil zaczęła żałować, że całe obiecane świętowanie po ich powrocie obróci się w niwecz. Każdy jednak dał radę uratować się na swój sposób i chociaż przez chwilę łatwo było o zwątpienie, wrócili na statek. Kamaboko, Onimaru i Shuten przybyli na pokład jako ostatni, co przykuło uwagę Kapitana. Ruszył w ich kierunku i chociaż początkowo założyła, że zapewne cieszy się na widok Gonpachiro czy swojego przyjaciela, nagle znalazła się na deskach pokładu przygnieciona przewróconym przez jej szczura mężczyzną. Późniejsza część dnia i nocy skupiła się głównie na piciu, zabawie i tańczeniu. Zwłaszcza tym ostatnim, bowiem raz poproszona do tańca nie zamierzała dać Kapitanowi szybko odpocząć. Gdy zaś całego świętowania w końcu nadszedł kres i jedyne, co ich czekało, to powrót do domu, uderzyła w nią nagła, bolesna realizacja - dawno się tak dobrze nie bawiła. Nie chciała wracać. Najchętniej zostałaby na statku dalej podróżując i dokuczając Ichiwie, na którego myśl jej serduszko zaczynało bić nieznacznie szybciej. Nie mniej bolesne okazało się z resztą pożegnanie w porcie. Bez do widzenia, jakby zupełnie nie chcąc się jeszcze żegnać, wróciła do Iwy mając wrażenie, że właśnie zakończyło się dla niej coś, co już nigdy nie wróci.
= Crown of responsilibities =
Powrót do Iwy wiązał się rzecz jasna ze złożeniem raportu. Przemierzając jednak drogę powrotną do wioski zupełnie nie myślała o tej części. Siedziała na wozie przygaszona od momentu wyruszenia z portu. Droga do domu, chociaż przebiegła bez większych problemów, była co najmniej nieprzyjemna. Na pewno dla rudowłosej, która ze wszystkich sił próbowała upchnąć w sobie cały żal, smutek i gorycz z dala od zewnętrznego świata. Ilekroć jednak wcisnęła je w jeden kąt własnego jestestwa, było ich wystarczająco dużo by wypłynąć z innej strony – czy to pod postacią zaciśniętych zębów, od których po całym pierwszym dniu podróży rozbolała ją szczęka, czy dłoni zwiniętych szczelnie w pięści. Nie miała sił na jakikolwiek dialog z kimkolwiek ograniczając się do ruchów głową i pojedynczych pomruków - zwłaszcza drugiego dnia, gdzie cały uzbierany bagaż emocjonalny w końcu dał jej swe znaki zostawiając ją zmęczoną i pustą. Dziwny stan. Z jednej strony znajomy, a z drugiej zupełni nienaturalny ostatnimi czasy. Nie, kiedy w środku niej zawsze trwa jakaś niewielka burza wywołana czasem i przez najmniejsze, niewiele znaczące drobiazgi. Teraz jednak niczego takiego nie było. Było... Nic. Tylko takie uczucie, że coś ważnego dobiegło końca. Że coś się zmieniło. Jakby nadszedł mini koniec świata i od tego punktu już nic na nią nie czekało. Próbowała na wozie zająć myśli lekturą obu otrzymanych zwojów, jednak szło to całkiem opornie. Co chwila traciła wątek zapominając, co właściwie przeczytała sukcesywnie wracając wspomnieniami do ostatnich wydarzeń i tej jednej osoby, przez którą nie chciała niczego z ostatnich kilkunastu dni zapomnieć - nawet, jeśli wspomnienia te w tej chwili wywoływały jedynie ból. Miała wrażenie, że całe pożegnanie powinno wyglądać inaczej. Że w tych ostatnich chwilach powinna zrobić... Coś. Cokolwiek, zamiast odejść rzucając ledwie kilka słów. Co jednak było: minęło.
Krótkie rozstanie pod bramą zakończyło się ponownym stawieniem w Siedzibie Tsuchikage. Zmieniona aparycja Gonpachiro budziła kilka pytań, jednak nie mając na nie w zupełności sił jedynie zaakceptowała dziwną fanaberią okucia się w stalową zbroję. Nie drążąc tematu wspięła się po schodach na odpowiednie piętro licząc na szybkie załatwienie formalności z Yondaime. Otwierając jednak drzwi nie zastała go siedzącego na fotelu. Z tylko sobie znanych przyczyn przywitał ją Dakukira sterczący na środku pomieszczenia. Okazało się, że pod ich nieobecność miało miejsce dużo więcej, niż mogłoby im się wydawać. Tegoroczny Chūnin Shiken nie obył się bez niespodzianek. Pojawienie się Pięciu wywołało zamieszanie i wymusiło podjęcie ewakuacji zarówno uczestników, jak i gości. Pomimo braku jakichkolwiek ofiar dość szybko okazało się, że zwoje zawierające techniki klanowe zostały skradzione wszystkim iwijskim rodzinom, również Sabatayom, podczas gdy najsilniejsze jednostki przydzielono z rozkazu Yondaime do odepchnięcia zagrożenia. Na skutek tego odbyło się zebranie głów klanów, gdzie po burzliwej dyskusji doszło do obalenia w wyniku zaproponowanego przez wówczas panującego Tsuchikage głosowania, a decyzją większości tytuł Piątego Cienia Ziemi miał powędrować w ręce Shuten. Nie rozumiała jej. Bez sensu. Nie była najsilniejszym ninja wioski. Nie była nawet Jōninem. Nie potrafiła znaleźć ani jednego logicznego argumentu za swoją kandydaturą. Czuła się jednak potrzebna. Jakby była tej wiosce winna dalszą służbę za sam fakt przygarnięcia jej po stracie dawnego domu. Wychowanie zrobiło swoje, a przekonanie, że i tak nic lepszego ją już w życiu nie spotka poskutkowało przyjęciem przez nią stanowiska.
Nie był to jednak koniec raportu jaki na nią czekał. Nidaime Tsuchikage zapadł w śpiączkę. Misja, na którą udał się z Hyakuzawą do Kraju Wodospadów nie poszła najlepiej, a pojawienie się Ogoniastej Bestii wprowadziło istny chaos. Chociaż przeżył, nie przebudził się nawet po umieszczeniu go w wioskowym szpitalu i nikt nie ma pojęcia, ile ten stan może trwać. Był jednak stabilny i wedle lekarzy jego zdrowiu nic w tym momencie dodatkowo nie zagrażało. Kamień musiał jednak pożegnać się z inną jednostką. Shodaime Tsuchikage, dziadek jej poprzednika, zmarł śmiercią naturalną w swoim domu. Nałóg i stary wiek w końcu zrobiły swoje i jedynie można było się cieszyć, że zakończył swój żywot pośród własnych czterech ścian wśród bliskich. Cokolwiek jednak należało zrobić po przyjęciu na swe barki obowiązków, musiało zaczekać. Brak Hyakuzawy z kapeluszem Tsuchikage sprawiał, że jej oficjalna koronacja musiała zaczekać do jego powrotu. Nie miała większego pojęcia, gdzie się udał i kiedy wróci. Licząc jednak początkowo na prędkie zobaczenie niewiele starszego od niej mężczyznę, ruszyła w dodatkowe miejsce.
Dom klanowy po pewnym czasie stał się dla niej lokacją zupełnie nieodwiedzaną. Kiedyś jeszcze traktowała go jako stołówkę, jednak z czasem była w stanie zadbać o swoje własne wyżywienie. Ponieważ zaś Tamura z żoną i synem i tak mieszkali gdzie indziej – co i tak miało małe znaczenie biorąc pod uwagę ilość czasu obu Sabatayów – ilość powodów do odwiedzenia najbliższej rodziny drastycznie malały. Nigdy nie zawiązała z wujem cieplejszych relacji będąc w Kirigakure, zaś w Iwie była to ostatnia rzecz, na jaką miała przez ostatnie lata ochotę. Stanowił jednak głowę jej klanu i jako uczestnik ostatniego zebrania mógł jej opowiedzieć o nim nieco więcej. Była to też jedna z niewielu okazji, by chociaż przywitać się z Fumiko. Od samego spotkania z Koizumim nie spodziewała się wiele. Pierwszy raz jednak po pojawieniu się w jego gabinecie miała wrażenie, że ten patrzył na nią nieco bardziej przychylnie i z niepodobną do niego życzliwością. Dość szybko mogła jednak dowiedzieć się dwóch rzeczy. Pierwszą z nich, tłumaczącą nieco jej obecną funkcję, było poparcie jej kandydatury wystosowanej przez Hyakuzawę, co z kolei stanowiło pewne zaskoczenie. Niedługo po tym w jej dłoniach wylądowały osobliwe papiery. Wyglądało na to, że całkiem niedawno zaginął jeden z kuzynów. Młody chłopak mający swój debiut na ostatnim egzaminie zniknął bez śladu. Nikt nie wiedział, gdzie go szukać, a jako rodzina winna zainteresować się sprawa jeszcze bardziej. Nie miała jednak więcej czasu na zapoznanie się z i tak obszerną dokumentacją, bowiem kolejne słowa niosły ze sobą kolejne obowiązki. Przychodząc do gabinetu nie spodziewała się objęcia dodatkowo władzy nad całą rodziną. Była jej ona zbędna, a sama nie uważała się za osobę nazbyt z nią zżytą. Bardzie była rad unikając większości jej członków, niż mieszając się jakiekolwiek sytuacje wymagających od niej większego niż zazwyczaj zaangażowania. Całe przekazanie klanowej broszki okraszone zostało wielkimi słowami. Pochwałami i zapewnieniami o dumie jej ojca, który widział ją jako lidera nie tylko klanu, ale i wioski. Kiri czy innej, widocznie nie miało to znaczenia. Jednak wszystko to jedynie piana na wodzie. Nie czuła się dumna. Rzecz jasna chciała, by jej rodzice mogli z dumą mówić, że jest ich córką. Ale nie mogła być zadowolona z pełnienia funkcji będącej dalece od tego, co właściwie chciała robić. To jednak znajdowało się już od dawna poza jej zasięgiem.
”Dowiodłaś swojej wartości”
Ale czy czegokolwiek musiała dowodzić? Czy w takim razie wcześniej, jako członek rodziny nie była warta niczego? Dużo rzeczy wydawało jej się nie w porządku. Niewłaściwe. Kącik ust drgnął jej, jakby chciał się unieść w bardzo dziwny uśmiech zahaczający o mało przyjemny grymas, jednak w porę go powstrzymała. Chciała, by Surugo był dumny. I pewnie byłby dumny.
Ale może nie z tytułu robienia przez nią rzeczy, które nie szczególnie jej leżały.
W niecały rok jej życie niebezpiecznie przyśpieszyło. Stało się więcej, niż kiedykolwiek mogłaby podejrzewać i zdecydowanie takowy stan rzeczy jej nie odpowiadał. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu mogła z triumfem w oczach wpatrywać się na zdobyty ochraniacz z symbolem Iwy. Teraz zaś – wymagano od niej zarządzania całą wioską. Narastała w niej jedynie dezorientacja i zagubienie. Odbudowa Kiri już od dłuższego czasu przestała być czymś, do czego dążyła. Uczynienie Iwy swoim drugim domem? Dalej wykonalne, ale czy warte zachodu? Mogła jedynie spróbować i faktycznie uczynić z Kamienia miejsce, jakie mogłaby nazwać "swoim".
= When resolve is stronger than excuses =
Dopóki Hyakuzawy nie było w wiosce celem przekazania władzy, ręce miała niejako związane. Ani Shuten, ani Kamaboko nie byli tymi typami osób, które traciłyby czas siedząc w jednym miejscu. Ostatnie więc „chwile wolności” spędzili na wyprawie do popularnych wówczas ruin odkrytych na terenach Kraju Wiosny. Zdecydowanie nie brzmiały jak miejsce, jakie mogłoby zainteresować Godaime, jednak prawdopodobnie mało co faktycznie mogło w tamtym momencie skupić uwagę dziewczyny. Czy w takim razie warto było być wybredną? Każde zajęcie zdawało się w końcu tak samo niesamowite z tą różnicą, że dłuższa wyprawa poza Tsuchi no Kuni znajdowała się w niezwykłej synergii z pewną częścią Sabatayi cicho liczącą na ponowne spotkanie z pewnymi osobami. Może na próżno? Droga na miejsce okazała się pod tym względem jednym, wielkim zawodem. Inaczej miała się sprawa z samymi ruinami, a to głównie dlatego, że od samego początku nie miała względem nich żadnych wymagań. Ruszyli oddzielnymi odnogami czerpiąc ze zwiedzania tyle, ile byli w stanie – co oznaczało szukanie inspiracji w przypadku Kamaboko oraz zupełne odpłynięcie myślami z dala od pradawnych pozostałości starożytnych cywilizacji jeśli mowa o samej Shuten. Hieroglify na ścianach czy stare zwoje często zostały jedynie przeskanowane wzrokiem, nim umysł rudowłosej wrócił do korzystania z wszechogarniającej ciszy i spokoju. Bardziej od utrwalonych słów przodków interesowało ją, czy będzie w stanie oderwać się chociaż na chwilę od fotela w gabinecie? Czy pomimo tego całego natłoku obowiązków piętrzącego się przed nią z każdym miesiącem, ta niewinna nadzieja płonąca ostrożnie wewnątrz niej miała rację bytu? A może właśnie z czasem spali ją od środka na popiół w zderzeniu z brutalną rzeczywistością? To co chciała zupełnie nie pokrywało się z tym, co musiała i należało zrobić. Nie pokrywało się z tym, co rzeczywiście znajdowało się w zasięgu jej rąk.
Tylko co właściwie było w ich zasięgu? Stojąc przez chwilę w kamiennym, pustym pomieszczeniu pełnym jedynie pamiątek z przeszłości wbiła wzrok w kamienny sufit. Co właściwie, jako Tsuchikage, mogła zrobić? Nie, inaczej. Co mogła zrobić jako Shuten, która w rok została Tsuchikage? Jeszcze kilkanaście miesięcy temu w końcu wywalczyła opaskę z symbolem Iwagakure, a teraz? Teraz jej głowę miał wieńczyć kapelusz świadczący o najwyższym stanowisku w wiosce. Kiedy zaczęła o tym myśleć w ten sposób, nagle osiągnięcie czegokolwiek wydawało się dużo prostsze. Co w końcu było bardziej prawdopodobne – przedostanie się na sam szczyt łańcucha pokarmowego w obcej wiosce pełnej zapewne lepszych kandydatów czy znalezienie jednej, dość osobliwej załogi pirackiej? Gdyby tak nad tym dłużej pomyśleć, Omon wręczył im w podzięce nie tylko zwój z Hahonryū, ale również z Techniką Podziału Cienia. Czy to nie dawało jej dodatkowych narzędzi? Jej dość smutne do tej pory oczy na powrót rozbłysły w pomieszczeniu oświetlonym jedynie trzymaną przez nią pochodnią. Gdyby była w stanie zostać Kage na tyle dobrym, by wioska jej nie potrzebowała personalnie, nikt nie byłby jej w stanie zatrzymać. Wymagało to rzecz jasna czasu, pracy i szczęścia, ale jak bardzo nierealnie ów plany by nie brzmiały: w jej oczach zdawały się w zupełności warte zachodu.
Podczas podróży powrotnej wstąpili do jednej z karczm na terenach Yukigakure. Pora roku idealnie pasowała do miejsca, do którego zaszli, bowiem środek zimy oznaczał prószący śnieg opatulający budynki wokół nich. Ze środka budynku biło zachęcające ciepło i aż żal było nie skorzystać z możliwości wypicia czegoś ciepłego. Gonpachiro dość szybko dosiadł się do blondyna zasiadającego przy ladzie. Los chciał, że również wracał z osławionych Labiryntów i po wymianie grzeczności rozpoczęła się pomiędzy ich dwójką zaciekła dyskusja, która część ruin okazała się bardziej wartościowa. Większość rozmowy toczyła się więc o rzeczach, o których ta nie miała pojęcia skupiona na rozwiązywaniu własnych, bardziej przyziemnych problemów. Słowa płynęły jak ze strumienia, formując się w rzekę przechodzącą z tematu do tematu i jak jeden się skończył, ponownie nastąpił kolejny. Aż w końcu Gonpachiro zaczął chwalić zrzuceniem z siebie ograniczeń ludzkiego ciała, co mimowolnie przykuło nie tylko uwagę dziewczyny, ale jej błyszczące na czerwono oczy. I to dla sztuki! Pozbył się przywilejów ludzkiej powłoki dla… sztuki. Aż ciężko było nie prychnąć. Nie nazwać skończony durniem, który przehandlował smak herbaty czy ciepło słońca na skórze za napisanie kilku wierszy więcej. Nie potrafiła uznać czynu Gonpachiro za godnego pochwały, jednak widok zdegradowania jego własnej osoby do postaci cylindrowego naczynia jednoznacznie mówiło o tym, że powrót – nawet gdyby chciał – zapewne nie byłby możliwy.
Jej dość niewielki wkład w rozmowę spotkał się wyjątkowo z groźbami ze strony Gonpachiro. W końcu czy miała jakieś sekrety, jakie mógł wykorzystać przeciw niej? Nie wydawało jej się, a chęć pozostania biernym słuchaczem zdawała jej się bardziej interesująca niż rozmawianie o rzeczach, przy których nie planowała dzielić się własną opinią. Na jej nieszczęście nie tylko przyjął wyzwanie, ale postanowił wyciągnąć na światło dzienne temat, który od powrotu stanowił cierń wbity w bok Sabatayi. Romans Godaime! Brzmiało jak tania przynęta na szukających sensacji, opisując wydarzenia z pokładu po swojemu. Chociaż… czy rzeczywiście cały wypadek z Ichiwą wyglądał w ten sposób? Czy obserwując ich z boku rzeczywiście prezentowali się jak dwa zapatrzone w siebie gołąbki? Oczywiście, że tęskniła! Oczywiście, że chciała go spotkać. Ale wierzyła, że to wszystko. Nie chciała przypisywać ich relacji łatki Wielkiej Miłości. Co z resztą miała znaczyć? Co niby znaczyło kochać kogoś? Rodzice ją kochali, a wybrali śmierć na polu walki. Tamura kochał ją jak siostrę, jednak kiedy był miły i życzliwy dosłownie dla każdego, przestawało to być jakkolwiek wyjątkowe. Wuj? Nagle stała się nieco bardziej istotna po osiągnięciu władzy w wiosce. Tymczasem i na statku i w karczmie Gonpachiro dawał wrażenie, jakby jego wyobrażenie miłości kończyło się na dzieleniu łoża. Wolała więc trwać przy swojej niewinnej chęci spotkania kogoś raz jeszcze, bez pchania się w słowa, których znaczenie nie było dla niej czymś bardzo bliskim.
Powrót do wioski pozwolił jej na lepsze przeanalizowanie dokumentów od wuja. Sabataya Anzou zdecydowanie nie należał do osób wybitnych. Młody Genin dobrze nie opanował własnych umiejętności, co poskutkowało jego szybkim odpadnięciem w trakcie ostatniego Chūnin Shiken po zaledwie piętnastu minutach. Zdecydowanie pobił w tamtym momencie jakiś nieoficjalny rekord. Wysłany na misję rangi B z ramienia Yondaime. Szczęśliwie wrócił do wioski o czym świadczą raporty z bramy, a ostatnie miejsce pobytu chłopaka przypada na gabinet Tsuchikage. Ninja nagle ginie w potencjalnie najbezpieczniejszym miejscu w wiosce. Na krótką przerwę od analizowania sytuacji zasłużyła odnaleziona przesyłka nadana z Otogakure no Sato. Wglądało na to, że nie tylko Iwa boryka się ze zmianami u władzy, a nowy Otokage jako oznakę chęci poprawy stosunków pomiędzy obiema wioskami nadał paczkę z głową jednego z nukeninów widniejących w iwijskim Bingo. Kiedy jednak sądziła, że otrzymanie dowodu śmierci osoby, która porzuciła Yondaime na pierwszej jego misji wywoła u niego jakąkolwiek reakcję, ten zignorował ją jak gdyby zupełnie nie istniała. Dalsza rozmowa również nie należała do przyjemnych i proste wyrażenie opinii na temat wysyłania ninja o wątpliwych umiejętnościach z trudniejszym zadaniem spotkało się jedynie z odbiciem piłeczki. Więc teraz uważał, że z chęcią przyjąłby wszystkie te uwagi podczas pełnienia stanowiska? Jaka szkoda, że nie mogła ciągle siedzieć w wiosce pilnując go w kwestii podejmowanych decyzji, bo właśnie to winna robić jako podwładna wykonująca swoje zadania na zleconych z jego ramienia misjach…~
Ilość obowiązków i narastająca presja wcale nie pomagały w poprowadzeniu reszty rozmowy w miarę przyjaznej atmosferze, a ta dodatkowo została sprowadzona do ziemi przez zamieszanie pod balkonem. Temat Anzou musiał poczekać, podczas gdy udali się na zewnątrz ku zebranemu ludowi. Sytuacja w Kamieniu z pewnością nie należała do najlepszych i ludzie mieli prawo zarówno do niepokoju, jak i niezadowolenia. Nie mniej ogromna grupa samurajów domagająca się UWOLNIENIA ICH z wioski byli niemal jak miód na uszy. Oh, więc wynoszą się? Świetnie. Jej niechęć wcale nie zmalała przez cały ten czas, a słysząc ich żądania aż żal byłoby nie otworzyć bramy po najechaniu na ich tak zwany samurajski honor, który jak zwykle nie był zbyt wiele wart. Kim by jednak nie byli – nie planowała nikogo trzymać wśród wioskowych murów na siłę. Wolała mniej ludzi, ale oddanych wiosce zamiast ogromnej zgrai przeplatanej tymi, którzy tylko czekają, aż tej podwinie się noga. Temat buntu zakończył się więc niemal od razu w momencie jej wyjścia na werandę. Osoba najgłośniej krzycząca podczas całego zbiegowiska zdecydowanie zasługiwała na uwagę. Nie miała pojęcia kim był, a słysząc nazwisko dość szybko zleciła Dakukirze poszukanie czegoś na jego temat. Bez względu na to, czy samurajowie opuszczali wioskę – mógł w przyszłości zawsze okazać się niechcianym problemem. A niechcianych problemów lepiej unikać.
Nic nie stało ku przeszkodzie, by ponownie wrócić do tematu zaginionego kuzyna. Wykonana przez niego misja została wykonana źle. Zlecone mu negocjacje wyszły co najmniej niefortunnie, przez co Daimyo Kraju Niedźwiedzi zdecydowanie miała powód do niezadowolenia. Sam zaś fakt, że Hyakuzawa musiał udać się z przeprosinami przed oblicze innego Feudała świadczyło o tym, że powierzenie mu tak ważnego zadania nie należało do najlepszych pomysłów. Największy problem zaczynał się jednak w momencie pytania o ostatnie spotkanie z chłopakiem. Wedle Yondaime – ostatni raz widział go, jak zmierza wraz z Dakukirą do jego gabinetu w podziemiach ANBU. Inaczej miała się sprawa z Hōsekim, który zdecydowanie był pewien tego, że pozostawił go wraz z Hyakuzawą. Nie była pewna, co powoduje tę nieścisłość, jednak Yondaime zdecydowanie wydawał jej się co najmniej zmęczony. Dość szybko zrzuciła więc winę na jego samopoczucie, myśląc o zabraniu się za poszukiwania od innej strony. Nie zamierzała jednak posądzać kogokolwiek o kłamstwo. Najgorsze co mogła zrobić, to podlewać nieufność od początku swojego panowania. Zwłaszcza w kwestii jej poprzednika - może i ten nie dał sobie rady w byciu Kage tak, jakby sobie tego życzyła sama rudowłosa, jednak dalej darzyła go zaufaniem. Większym, mniejszym: bez różnicy. Problem polegał na tym, że wielokrotnie robił rzeczy co najmniej dziwne w jej przeświadczeniu. Czasami nawet głupie i nielogiczne, przez co całe to zaufanie momentami szlag jasny trafiał w obliczu jego bezdennego idiotyzmu. To nie był więc pierwszy raz, kiedy coś jej zwyczajnie nie pasowało, ale rzeczywiście, mógł być pierwszy, kiedy wyraziła to bardziej dobitnie. Byli jednak teraz równi rangą, a ilość obowiązków nagle opadających na jej barki nie stanowiły większego pocieszenia. Nie miała nic więcej do powiedzenia ich dwójce, to też po tej dość przydługiej wymianie zdań i odebraniu od Hyakuzawy symboli władzy Tsuchikage, mogła bez problemu wypuścić ich z gabinetu. Do tego z resztą stopniowo zaczęli napływać nowi petenci, a zniecierpliwiony Gonpachiro w końcu przerzucił Godaime przez ramię pozwalając jej jedynie na zostawienie klona na miejscu, nim wyskoczył z nią przez okno.
Dalsze części - Mizuyama Arc i Iwagakure Arc - dzieją się równolegle.
= Mizuyama Arc - Shadows of the Past =
Bycie niesioną przez wioskę przewieszona przez ramię stalowej, chodzącej zbroi nie pasowało do bycia Tsuchikage, jednak wyjątkowo nie stawiała oporu nawet, jeśli zimne, metalowe elementy nie umilały podróży. Została postawiona na ziemi dopiero pod zaniedbanym domem Gonpachiro. Weszli do środka zasiadając od razu przy zakurzonym stole. Co dalej? Żadne z nich nie było wielkim fanem siedzenia bezczynnie w jednym miejscu, a póki klon doglądał wszystkich naglących spraw, równie dobrze mogła zająć się czymś innym. Zawsze rzecz jasna mogła wrócić do siedziby i zwinąć jakieś ciekawie wyglądające zlecenie, jednak prawda była taka, że póki co pozostawali bez żadnego planu. Problem miał się rozwiązać tuż po chwili, gdy do drzwi domostwa zapukał niewielki chłopczyk roznoszący pocztę. Koperta. Do Gonpachiro. Część niej bardzo chciała, żeby została nadana przez ich nowych przyjaciół, jednak szybko odgoniła od siebie tę myśl odwracając wzrok od przedmiotu w dłoniach lalkarza. Czasem jedynie zerknęła jeszcze w jego stronę nie mogąc powstrzymać pewnych odruchów. Enigmatyczne komentarze Kamaboko niewiele mówiły rudowłosej, jednak szybkie spojrzenie na zawartość przekazanej jej korespondencji… nie, nie tłumaczyła niczego prócz reakcji jej przyjaciela. Napisany dziwną prozą – lub wierszem, jednak tego nie była pewna – zdecydowanie zachęcał do udania się do Mizuyamy. Jednak… odnalezienie czegoś, co stracił? Znała go na tyle by przypuszczać, że może mieć to związek z jego rodziną. Nadawca pozostawał nie mniejszą zagadką, zaś Mrs. X definitywnie sugerowało kobietę. Myśl o odwiedzeniu w końcu rodzimych stron wystarczyła, by zachęcić ją do zbadania sprawy. Rozwiązanie zagadki stojącej za przeszłością lalkarza była do tego miłym, jednak nie mniej ważnym dodatkiem. Część niej chciała wiedzieć, co się stało chociażby przez sam fakt, że sprawa dotyczyła jej przyjaciela. Było coś jeszcze – dostanie się do Kraju Wody definitywnie wymagało od nich podróży przez zbiornik wodny, a to zawsze stanowiło okazję do napotkania załogi Ichiwy.
Żadne z nich nie myślało wiele nad dalszym ruszeniem w drogę. Brak potrzeby wylegitymowania się w bramie stanowił miły dodatek do pełnionej funkcji, chociaż nie omieszkała zostawić informacji o swojej podróży. Jej kopia jednak dalej przebywała w wiosce, więc w razie potrzeby dalej mogła zająć się potencjalnymi problemami. Zostało jeszcze zadbać o transport, jednak znalazło się dla nich miejsce na jednym z wozów zmierzających do jednego z miasteczek portowych. Ku jej niezadowoleniu była to inna mieścina niż ta, na którą liczyła. Wyruszenie z tej samej, w której pierwszy raz spotkali załogę Jaglanki bardziej jej się widziało, jednak szybko można było zauważyć dużo większe problemy stojące przed nimi, niż ta drobna niezgodność geograficzna. Samurajowie z Tetsu no Kuni zastawili wszystkie porty w kraju do momentu, aż ich bracia i siostry z Iwy nie zjawią się na pokładzie. Musieli jeszcze przemierzać tereny Kraju Ziemi, jednak przez zlecenie ich obserwacji Dakukirze nie widziała większych powodów do zmartwień. Brak możliwości wypłynięcia stanowił jednak problem tym większy, że ciężko było powiedzieć, ile potrwa cala ta farsa. Najchętniej przebiłaby się siłą zatapiając wszystkie ich okręty, jednak resztki samokontroli robiły swoje. Prawda jednak była taka, że nie chciała czekać. Sam fakt, że osoby mające wkład w upadek Kirigakure ponownie wchodziły jej w drogę sprawiał, że krew się w niej gotowała. Zamiast jednak ruszyć z pieśnią bitewną do doków, skierowała swe kroki do karczmy. Potrzebowali informacji. Jakich? Nie była pewna, ale rekonesans zawsze warto było przeprowadzić. Gonpachiro dość szybko zaczął działać dosiadając się do dwóch kapitanów siedzących przy jednym stole, dodatkowo proponując alkohol na rozluźnienie – tylko dlaczego na koszt Sabatayi? Ta z kolei po krótkiej wymianie zdań z karczmarzem dowiedziała się, że sytuacja ma się tak samo również w innych miejscowościach nadmorskich. Zmiana miejsca wypłynięcia nie miała więc większej racji bytu i po niedługiej chwili całą czwórką zaczęło się analizowanie posiadanych opcji. Ostatecznie bowiem każdy z kapitanów nie chciał tracić czasu w dokach, a jeden z nich ubrany na czerwono zdawał się nawet popierać nieco bardziej ekstremalnym pomysłom dziewczyny. Zawsze jednak pojawiał się ten sam problem – cywile.
Dość szybko przy stole znalazła się jeszcze jedna niewiasta – wróżbitka z Kraju Wody, która akurat zmierzała w tym samym kierunku, co dwójka Iwijczyków. Poniekąd to ona zwróciła uwagę na zagrożenie dla ludności stwarzane przez ich śmiałe próby, a sama stała się źródłem również innych tematów. W końcu czy faktycznie widziała przyszłość? Sabataya może i nie była do tego sceptycznie nastawiona po tym wszystkim, co w życiu widziała, jednak pomysł z zaglądaniem w jej karty wydawał się nienajlepszy. Nie uniknęła rzecz jasna wykładu, że jej zdolności są absolutnie prawdziwe, jednak w przypadku rudowłosej nie to był problemem. Koniec końców przyszłość nie zawsze jest tym, czego się oczekuje i miała pewne obawy. Ostatecznie jednak ciekawość zwyciężyła i przystała na zerknięcie do kryształowej kuli po tym, jak już znajdą się bezpiecznie na pokładzie statku płynącego w kierunku Mizu no Kuni. To jednak miało nigdy nie nadejść. Dyskusja, jaka wywiązała się pomiędzy nią oraz Kamaboko wkroczyła na temat jego rodziny, a słowa Aine uderzyły w bardzo delikatną część lalkarza. Przez moment zupełnie przestał być sobą, jakby kontrolę nad nim przejął inny byt wewnątrz niego, a oplecione żyłki chakry wokół nowopoznanej oma nie udusiły wróżbitki przy stole. Shuten jako jedyna mająca pojęcie, co się dzieje, ścięła twór przyjaciela i z trudem znalazła wyjaśnienie dla tego fenomenu próbując oddalić potencjalne podejrzenia od własnego towarzysza. Wyglądało jednak na to, że Aine zdawała sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Próby wytłumaczenia sytuacji na boku skończyły się jednak fiaskiem, a sama opuściła przybytek.
Ciężko było powiedzieć ile trwała ich narada w karczmie. Co chwilę wracano do kwestii ominięcia floty blokującej port, jednak za każdym razem dochodzili do tych samych wniosków. W końcu ich uwagę przykuło poruszenie na ulicach. Samurajowie po kilkudniowym okupowaniu linii brzegowej zaczęli odpływać sprawiając, że cała ich burza mózgów okazała się całkowitą stratą czasu. Z osobistych względów całe to rozwiązanie sytuacji nie podobało się Shuten, jednak nawał informacji otrzymany od jednego z klonów pozostawionego w wiosce był na tyle przytłaczający, że nawet kwestii opłaty za przewóz ich dwójki nie otrzymał od niej większej uwagi. Definitywnie przepłacili, jednak bardziej interesowało ją odetchnięcie świeżym powietrzem i odpoczynek, niż sprawy finansowe.
Pierwsza myśl, odczucie kiełkujące na wspomnienia obecnej podróży było dość proste - zmęczenie. Chwila głębszej refleksji doprowadzała jednak do innych wniosków, bardziej trafnych. Przeprawa statkiem męcząca nie była. Za to nużąca? Jak najbardziej. Nie było dla nich żadnej roboty. Atmosfera na pokładzie różniła się diametralnie od tego, do czego przywykła. Wszyscy zajęci swoją pracą. Tacy poważni. Tacy... Inni. Droga wyglądała tak, jak wyobrażała sobie pierwszą przeprawę wyruszając ku Kumo. Na pokładzie Gawroni z kolei czuła się mocno nie na miejscu, jakby przywykła do zupełnie innych... standardów? Posiadanie własnej kajuty nie wynagradzała innych "niedogodności", jednak niewiele mogła na to poradzić. Nie będąc potrzebna mogła zająć się tym, czym zajmowała sobie wcześniej czas na wozie jadącym ku ostatnio odwiedzonemu portowi. Wyciągnęła plecioną bransoletkę pozwalając sobie ją w końcu dokończyć, po czym sięgnęła po kolejne kilka sznurków niebieskiej muliny plotąc następną - tym razem bez żadnych zdobień. Miała wystarczająco czasu, by je dokończyć, dość szybko zostając bez pomysłu na dalszą część drogi. Nie czuła żadnej potrzeby wychodzenia z kajuty. Po pewnym czasie opuszczanie jej nie miało większego sensu, a leżąc na łóżku jej wzrok kilkukrotnie wędrował ku zwojowi z zapieczętowaną kryształową kulą. Aine mogłaby ją na spokojnie użyć do przepowiadania przyszłości, gdzie dla Shuten stanowiła soczewkę dość ograniczonej lunety. I tę lunetę kusiło ją kilkukrotnie skierować ku konkretnym osobom, jednak ilekroć przychodził jej na myśl ten pomysł, tylekroć kręciła głową. Jeszcze nie czas. Jeszcze nie.
Ile czasu minęło od jej pobytu w Mizu? Sześć? Siedem? Nie szło uniknąć drobnego podekscytowania, przez które zupełnie zignorowała zbierające się nad nimi chmury. Stanowiły dla niej naturalny element wyspiarskiego kraju, nie wymagającego większej uwagi. Za to sama Mizuyama? Dość tętniła życiem, kiedy wielu opisywało całe Mizu no Kuni jako ruinę po upadku tutejszej wioski ninja. Nie czas jednak na zwiedzanie i podziwianie. Kapitan
Gawroni, Ren Tsuchi, zdążył jeszcze zdradzić im nazwę jednej z bardziej popularnych karczm, gdzie początkowo planowała popytać o potencjalną
Panią X. Gonpachiro miał jednak inny pomysł. Skoro zostali zaproszeni, to wystarczy dać znać o swoim przybyciu. Dość szybko podszedł do grupki grajków występujących przy dokach. Artysta artystę zawsze zrozumie, a po zanuceniu przez niego
piosenki, oddał się mniej praktykowanej przez niego sztuce – śpiewaniu. Ta nie ingerowała, pozwalając Gonpachiro wprowadzić swój niecny plan w życie. W końcu co złego może się stać? Nie zauważyła przy tym dość szybkich kroków młodszej od niej dziewczyny, która to przypadkowo wpadła na Shuten próbując dostać się na scenę do Gonpachiro, dołączając do jego występu. Ten zaś wyszedł całkiem akceptowalnie w oczach Sabatayi, co pewnie i tak wiele nie znaczyło. Pozwoliła przyjacielowi dalej działać, obserwując póki co sytuację z pewnej odległości. Nie przeczuwała nawet, jaka tragedia miała spaść na nią lada moment. Kamaboko w przypływie jakiegoś niezwykłego
geniuszu uznał, że powinni zaśpiewać całą trójką. Pomimo odmowy została zaciągnięta na
scenę i nawet nieznajomość tekstu nie uratowała jej godności człowieka. Z
kartką w ręce postanowiła spróbować. Tłum wokół nie pomagał, a słyszane gdzieś gwizdy zdecydowanie oznaczały, że wcale nie odkrywała w sobie zakopanych w środku talentów. Nie przestawała jednak i dopiero kończąc piosenkę oderwała wzrok od kartki – a to tylko po to, by gdzieś w tłumie dostrzec przez chwilę znajomą, zaczerwienioną twarz, za którą tak się stęskniła. Zniknął jednak tak szybko, jak się pojawił.
Została ściągnięta ze sceny. Nie dlatego, że jej występ wołał o pomstę do nieba, a przez Gonpachiro. Chwycił obie rudowłose, po czym pomknął z nimi ku jednej z mniej zaludnionych uliczek. Ktoś ich obserwował. Tyle wystarczyło, by ta z większą czujnością zaczęła obserwować otoczenie. Nie było ku temu jednak większej potrzeby, bowiem zakapturzona postać pojawiła się tuż przed nimi. Bez słowa wyjaśnienia ruszył z kunaiem w kierunku Gonpachiro, a chociaż kawałek metalu nie stanowił większego zagrożenia dla kogoś ze stali, Sabataya odruchowo sama dobyła broni blokując cios. Na tym się jednak skoczyło. Seinaru okazała się niedoceniona przy zatrzymaniu nieznajomej postaci. Okazał się bowiem Ishim – osobom bardzo bliską śpiewaczce, którą z resztą nazywała swoim mężem. Emocje po obu stronach szybko opadły, a po nacisku młodszej dziewczyny, ten postanowił pomóc dwójce ninja. Przenieśli się w bardziej ustronne miejsce pod postacią jednego z tylnych pomieszczeń tutejszego klubu nocnego. Tam zdarzyła się okazja do nawiązania dłuższego dialogu. Ishi bowiem nie tylko podejrzewał, kto nadał list do Gonpachiro, ale również był w stanie opowiedzieć co nieco o szukanej kobiecie. Mina przewodziła tutejszej szajce nukeninów rządzącej miastem. Dawniej należała do grupy ninja mającej na pieńku z Iwą. Shinobi Kamienia przyczynili się niegdyś do zniszczenia jednej z wiosek w Kraju Dolin, co poskutkowało zasianiem ziarna nienawiści podlewanego przez lata przez pewnego starca pragnącego zemsty. Dali radę zagrozić wiosce dwa razy, nim ostatecznie zostali zniszczeni. Niemal cała organizacja została wybita, a Mina należała do garstki niedobitków. Tymczasem sam Ishi szukał w Mizu schronienia wraz z Seniaru i Ni, na które czekała jedynie śmierć w ich rodzimych stronach w Tsume no Kuni.
Wraz z mapą i zaproszeniem na obiad udali się do wskazanego pubu. Nie było żadnego problemu z wejściem do środka, przez co od razu można było skierować kroki ku ladzie. Słysząc jednak od strony jednego ze stolików o napadzie piratów na jeden z samurajskich portów mimowolnie spojrzała w stronę trzymanej przez mężczyznę gazety. Zostawiając kwestie znalezienia Miny w rękach Gonpachiro, zaczęła wertować strony prasy leżącej w okolicach barmana. Pierw rzuciła jej się jednak w oczy informacja o przerażającym odkryciu w Kraju Pazura, gdzie prowadzono eksperymenty na dziewczynek, którym za młodu wszczepiono w ciała niebezpieczne kryształy. Tak jak kontrolowanie chakry przychodziło im z łatwością już w najmłodszym wieku, cena za to była ogromna i często oznaczała przedwczesną śmierć. Brzmiało jak coś, o czym warto było pamiętać w przyszłości, jednak zdecydowanie nie należało do tego, czego szukała. Wieści z Tetsu znajdowały się dopiero dalej i rzeczywiście pewna załoga piracka wysadziła nie tylko dwa okręty, ale również połowę doków. Mimowolnie uśmiechnęła się w środku mając jeszcze tylko nadzieję, że Onimaru, Saki i Ichiwa są cali i zdrowi. Nie szło niestety powiedzieć, czy to oni stali za tym atakiem, jednak znając ich… chyba wszystko było możliwe. Mniej przyjaźnie zrobiło się w nieco innej części pubu. Dość proste pytanie o Mine spowodowało uniesienie się dwóch mężczyzn, których poruszyło mówienie o ich przełożonej bez odpowiedniej czci i szacunku. Krótka wymiana zdań zakończyła się równie krótką burdą, którą przerwało pojawienie się czerwonowłosej, wysokiej kobiety. Jej przybycie zadziałało jak kubeł wody na uczestników, zaś widząc Gonpachiro bez większej zwłoki zaprosiła go do dalszej części budynku.
W rzeczy samej Mina była osobą, którą szukali w kwestii listu. Powód ściągnięcia ich do Mizu no Kuni wydawał się być zupełnie prozaiczny i wpisujący się tak bardzo w żywot ninja. Zależało jej na pozbyciu się A, który to pojawił się w jej mieście. Nemezis Kamaboko znajdowała się na wyciągnięcie jego stalowych rąk. Zmiana w zachowaniu marionetkarza była dość zauważalna. Z człowieka ignorującego śmierć bliskich nagle stał się płonącym mieczem pomsty gotowym zabić osobę, która odebrała mu najbliższych. Jego pacyfistyczna natura nagle umarła w obliczu opcji, której tak bardzo pragnął.
”Mówią na niego... Ishi"
Nagle nic nie miało sensu. Ishi? Ten Ishi? Ten, który pomógł im znaleźć Mine? Ten, który uratował dwie dziewczyny od strasznego losu? Z całej rozmowy z nim wydawał się człowiekiem, który brzydził się podobnych zagrań, a tymczasem miał być mordercą rodziny jej przyjaciela? To była pomyłka. To musiała być pomyłka. Bo jak nie… to co w sumie? Nagle zabiją Seinaru kogoś, kogo kocha nad życie? Co to w ogóle za pokrętna logika… Szczęśliwie Kamaboko nie zamierzał bombardować jego domu z daleka, wchodząc do środka i od razu zadając pytanie. Jak jednak rudowłosa liczyła na to, że ten zaprzeczy zarzucanym zbrodniom, stało się zupełnie inaczej. Cała ta sytuacja zdawała się absurdalnie zła. Niewłaściwa. Nie powinno to tak wyglądać. Nie chciała, by Kamaboko został mordercą. A jednak wiedziała, jak potrafi boleć strata bliskich i jak bardzo człowiek może pragnąć jakiejkolwiek sprawiedliwości od świata. Z tym, że świat nie był sprawiedliwy. Nagłe pogorszenie stanu Seinaru i odprowadzenie jej do sypialni pozwoliło im wyjść z domu, by załatwić swoje sprawy na zewnątrz. Shuten tymczasem zostawiona została za nimi i chociaż poproszono ją, by przypilnowała śpiewaczki wraz z młodszą dziewczynką, czekanie zdawało się być jedynie udręką. Jeśli nic nie zrobi, albo Kamaboko zostanie mordercą, albo trupem. Nie wydawało jej się, by były w tej sytuacji inne opcje, a obecne do niej nie przemawiały. A jednak musiał być jakiś sposób, by rozwiązać sytuację jakkolwiek lepiej.
Nie był mordercą. Nie zamierzała też tracić ponownie przyjaciela. Krótka, burzliwa rozmowa z Seinaru może i nie była dobrym początkiem znajomości, ale chociaż kupiła sobie chwilę czasu. Tego tylko brakowało, by wyskoczyła z domu w szalejącą powoli ulewę pomiędzy dwóch walczących. Zostawiła w okolicy jeszcze dwójkę zwierzęcych towarzyszy, a sama ruszyła na małżu ku Gonpachiro i Ishiego. Nikt jeszcze nie został ranny. Bezceremonialnie wtrąciła się w walkę, a kilka słów wystarczyło, by lalkarz zaprzestał walki – przynajmniej z mężczyzną przed nim, bowiem cokolwiek działo się w środku niego zapewne było gorsze, niż zwykłe przerzucanie się technikami w szczerym polu. Shuten zaś miała wrażenie, że cokolwiek zrobi, w żaden sposób mu to nie pomoże – co było okropne jeśli pomyśleć, jak sama jego obecność zdawała się teraz pomocna przez ostatni rok. Mogła jedynie podejść do niego mocno go przytulając nawet, jeśli przez jego stalowe opakowanie cały gest tracił wiele na znaczeniu. Wrócili całą trójką do domu, nim pozostawiona w nim dziewczyna zdążyła wyskoczyć zniecierpliwiona przez drzwi. Gonpachiro od razu wyszedł ze swoim warunkiem: przeprowadzają się do Iwy. Była to jedyna opcja, na którą zamierzał się godzić, a która jednocześnie pasowała Sabatayi. Pomimo początkowego niezadowolenia, dość szybko pogodzili się z potrzebą przeprowadzki zaczynając pakować własne rzeczy. Zachowanie Kamaboko z chwili na chwilę zaczęło być jednak dziwne. Jakby zupełnie tracił resztki poczytalności mówiąc do siebie tak, jakby nagle w środku marionetkarza było dwóch Gopachiro oraz rzucając się okazjonalnie na podłogę. Widząc to jeszcze bardziej żal i strach o przyjaciela zaczął wypełniać Sabataye, nie mając pojęcia, co można dla niego zrobić. Była zmęczona. Zmęczona całą podróżą i ostatnimi wydarzeniami. Chciała już tylko wrócić do domu licząc na to, ze Kamaboko wróci do normalności. Nic więcej. Cała ta wyprawa zdawała się po czasie jedynie błędem.
Gdy tylko pogoda się rozpogodziła, mogli udać się do portu w poszukiwaniu statku. W międzyczasie lalkarz jeszcze załatwił ostatnie rozmowy z Miną, która chociaż nie była w zupełności zadowolona z efektu, to mimo wszystko dalej tym sposobem pozbywała się Ishiego ze swojego miasta. Drugi kapitan napotkany jeszcze w Tsuchi no Kuni znalazł się w dokach gotowy płynąć niebawem z powrotem, z czego aż żal byłoby nie skorzystać. Przewóz za pomoc na deskach okrętu brzmiała dużo lepiej niż siedzenie w kajucie, a przy okazji mogła nieco więcej popytać o sztuce żeglugi – tak po prostu, chcąc nieco więcej dowiedzieć się o pasji pewnego wilka morskiego. Skoro zaś o nim mowa: cała sytuacja z pozostaniem Tsuchikage oraz przygoda w Mizu no Kuni jedynie sprawiły, że coraz bardziej chciała wrócić. Na tyle, że zaczęła w końcu zaglądać do swojej kryształowej kuli, chcąc chociaż sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Tyle i aż tyle, bo fakt, że zwyczajnie chciała go znowu zobaczyć skrzętnie odrzucała gdzieś na bok.
= Iwagakure Arc I - Sacrifical Goat =
Ponoć najcięższe są początki. Tymczasem Shuten dopiero zaczynała swoją pracę jako Tsuchikage, a już w jej gabinecie pojawiła sie pierwsza osoba. Młoda dziewczyna jeszcze za czasów Hyakuzawy dostała misję dotyczącą Otogakure. Niechęć jej poprzednika, słuszna zresztą, do Ukrytego Dźwięku objawiała się na każdy kroku, a w obliczu możliwych zmian w relacjach pomiędzy obiema wioskami, zlecone zadanie należało odwołać. Wyglądało jednak na to, że ta liczyła na awans w najbliższej przyszłości. Czemu więc nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu? Potrzebowała kogoś, kto i tak rozejrzy się za Anzou. Choćby bardzo chciała, wszystkim fizycznie zająć się nie mogła. Z tej przyczyny wolała wydać jej wszystkie potrzebne dokumenty i dać pole do wykazania się, niż jak zwykle starać się brać wszystko na siebie. Nie wymagała jednak cudów. Ot, popytania w bramach i stróżówkach, zarówno dla potwierdzenia posiadanych informacji jak i z nadzieją na nowe. Z zadaniem od Tsuchikage kunoichi została odesłana, by zaraz po tym wróciła do niej sprawa samurajów. Wyglądało na to, że znalazły się nieliczne rodziny wolące dalej trwać wśród murów Iwy. Kurosawa Shinichi reprezentowała właśnie jedną z nich, a jej pojawienie się w gabinecie podyktowane było przede wszystkim chęcią złożenia raportu z wyprawy do Kaze no Kuni. Wyglądało na to, że odbyła drogę na próżno, zaś na miejscu nie było jednak potrzeby skorzystania ze zdolności ninja czy samurajów. Niema kobieta przekazała wszystkie informacje na kartce, zaś Sabataya w zamian przedstawiła sytuację w wiosce. Opuszczenie Kamienia przez jej rodaków zakrawało o skandal i szło wyczuć brak aprobaty dla podobnego zachowania ze strony olbrzymiej samuraj. Pomimo niechęci Godaime do reprezentowanej przez niej grupy, nie szło nie docenić wykazanej lojalności: czegoś, czego powinna przecież od wszystkich honorowych samurajów. Ci, co zostali, definitywnie potrzebowali swojego reprezentanta. Wiedziona przeczuciem awansowała więc szermierza przed sobą od razu zleciła jej pierwsze zadanie: rozeznanie się, jak obecnie wygląda sytuacja samurajów pozostałych w Kamieniu.
Na raport w sprawie Anzou nie musiała długo czekać. Rzeczywiście w rejestrze widniało, że ten wrócił bez żadnych problemów do wioski. Podczas inspekcji nie znalazło się miejsce na żadne nieścisłości czy wątpliwości więc można było wykluczyć, jakoby ktoś podszywał się pod młodego Sabataye. W tej części nie szło więc doszukać się niczego nowego czy rzucającego odmienne światło na całą sprawę. Nieco inaczej miało się z dokumentami ze stróżówki ANBU. W spisie rzeczywiście figurował białowłosy chłopak wchodzący do siedziby organizacji wraz z Dakukirą. Jeśli jednak chodzi o spis osób opuszczających ją - widniało jedynie nazwisko kapitana. Tak jakby chłopak wszedł za nim do środka i już nigdy nie wyszedł. Bezsprzecznie wskazywało to na Kryształowego Chłopca jako kolejną osobę, którą należałoby lepiej przepytać ze szczegółów. Mając tę informację z tyłu głowy udała się do sąsiedniego pomieszczenia. Wielki, kamienny stół już oczekiwał przedstawicieli klanów na zebraniu pod patronatem nowego Kage Iwy. Pierwsze minuty pozwoliły lepiej wyczuć, kto ma jakie podejście do Godaime oraz temperament poszczególnych jednostek. Nie zebrali się jednak celem popijania herbaty. Istniały tematy wymagające bycia poruszonymi w większym gronie. Przede wszystkim dalej nie została rozwiązana sprawa zaginionych zwojów. Nie zostały podjęte żadne kroki, a próba szukania zguby mijała się z celem. Namierzenie kogokolwiek z Pięciu było poza ich zasięgiem, a biorąc pod uwagę ich dotychczasowe dokonania: odebranie własności Iwy siłą skazane było z góry na porażkę. Czemuby więc nie podważyć ich aktualności? Jeżeli nie mogli ich odzyskać: niech będą niekompletne. Nie mając innych opcji jedyne, na co mogła wpaść, to zmobilizowanie się do rozwoju własnych sztuk. Chociaż brzmiało to jak niezgorszy sposób na dodatkowe budowanie siły Kamienia, znalazły się osoby widzące pewne problemy. Ile może trwać stworzenie chociaż jednej techniki? Miesiące? Lata? Zdecydowanie należało to do planów długoterminowych. Dużo bardziej więc reszta rozmowy skupiła się na kwestii ich zabezpieczenia w przyszłości, jednak proponowane rozwiązania były albo niekompletne, albo nie pasowały wszystkim. Póki więc nie pojawiała się lepsza solucja, klany musiały pomyśleć o ochronie swych tajemnic na własną rękę. Może właśnie w taki sposób odkryją, która metoda okaże się najlepsza? Nie mniejszym problemem okazał się wątek Kraju Wodospadów. Tamtejsza wioska wspierana była jeszcze przez Sandaime Tsuchikage, który zaczął powoli proces liberalizacji tamtejszej społeczności spod jarzma skorumpowanej władzy. Dopiero jednak za kadencji Yondaime Takigakure mogło zacząć cieszyć się wolnością, chociaż zdawało się, że rola wasala w zamian za dość sporą pomoc nagle przestała być opcją. Ruch oporu nazywający Kamień ciemiężycielami zaczął pojawiać się na szlakach Kraju Ziemi doprowadzając do pojawiania się ofiar ich działalności i zdecydowanie nie mogli zostać zignorowani. Hyakuzawa, jako najbardziej zaznajomiony z tą sprawą, został niezwłocznie przydzielony do jej rozwiązania. Należało pierw udać się do samego Taki i dowiedzieć się u źródła, jak wygląda sytuacja. Ostatnia kwestia pojawiła się wraz z przybyciem gońca z Kaze. W wiadomości jasno było zaznaczone, że nie tylko Piasek zdobył moc jednej z najsilniejszych Ogoniastych Bestii - Kyūbiego - ale również nowym Kazekage został Maji Seitaro. Człowiek o mieszanej reputacji, a po którym nie wiadomo, czego można się spodziewać. Rosnąca siła Sunagakure nie mogła pozostać zignorowana i zdecydowanie należało samemu zwrócić wzrok ku bytom, jakie od wieków budzą strach w większości ludzi. Był to też dobry moment, do podzielenia się informacjami o Bijū będących w posiadaniu Hyakuzawy. Pomimo ich niekompletności, były lepsze niż ich brak.
Po zebraniu pozwoliła sobie zatrzymać jeszcze Dakukire w pomieszczeniu. Proste pytanie o nieścisłość w dokumentacji stała się początkiem dość ciężkiej rozmowy. Tak jak sam kapitan ANBU nieszczególnie krył się z czymkolwiek, tak niezrozumienie pewnych kwestii przez Shuten doprowadziło do serii zbędnych pytań. Czemu go nie było na liście? Bo był w zwoju. Dlaczego był w zwoju? Bo tak najlepiej nosi się ciała. Z każdym kolejnym słowem coraz to bardziej szlag ją trafiał, a zwłaszcza widząc, że sam chłopak nie widział nic złego w tym, co miało miejsce. Prosta egzekucja z rozkazu Hyakuzawy. Bez pytania o przyczynę. Bez żadnej refleksji. Bez żadnej realizacji, że mowa o zabójstwie członka jej własnej rodziny. Z jednym jednak miał rację: jeśli rzeczywiście był to rozkaz Yondaime, to jak mogła karać zwykłe narzędzie? Nie chciało jej się w to wszystko wierzyć. Urabiała się przez ostatni rok po same łokcie z myślą, że dzięki temu pomaga wiosce, a za swoją ciężką pracę dostała nóż w plecy od osoby, której winna ufać najbardziej. Od osoby, której jeszcze rok temu była chętna pomóc na tyle, na ile potrafi. Potraktował jej kuzyna jak zwykłego śmiecia. Nie. Zdecydowanie nie zamierzała tego akceptować. Pomimo ciężkiego charakteru Hyakuzawy, nie chciała w to wierzyć. Nie mniej informacje od Dakukiry pozwoliły zabrać się za całą sprawę Anzou w zupełnie inny sposób. Gdzie szukać zwoju z ciałem? Dom Hyakuzawy? Gabinet? Każde z tych miejsc było jakąś opcją, jednak jeśli jednak wrócić nieco wcześniej: przed pojawieniem się w jej gabinecie po zmianie władzy wracał z Kraju Niedźwiedzi. Sam coś wspominał, że próbował naprawić zniszczone przez jej kuzyna relacje, a próba uczynienia tego przez ofiarowanie głowy młodego Sabatayi brzmiało jak coś prawdopodobnego. Pomijając fakt, że niczego nie ugrał, a z samą kobietą nie doszedł do porozumienia. Po powrocie do gabinetu i pozbieraniu myśli wyciągnęła kartkę i pióro. Przed wyruszeniem do obcego Feudała należało uprzedzić o wizycie, a co najważniejsze - wyznaczyć osobę, która udałaby się na miejsce.
Nie pisała się na takie rzeczy. Miała dowodzić wioską, a nie odkrywać zbrodnie poprzedników wobec jej własnego rodu. Do tego piętrzyły się przed nią stosy innych obowiązków, przez co niewiele mogła zrobić z narastającą frustracją. Hyakuzawa znajdował się poza wioską, więc nie szło zapytać go o zarzuty Dakukiry. Niewiele mogła zrobić jemu samemu wiedząc, że ANBU nie może pozostać bez dowódcy na zbyt długo. Jego oryginał i tak znajdował się poza wioską obserwując samurajów, a zamykanie gdziekolwiek jego klona mijało się z celem. Dodatkowo w gabinecie znalazł się niewiele starszy od niej chłopak przybywający z magazynu. Dość dobrze widać było po nim niepewność, zwłaszcza informując o zaistnieniu pewnego problemu wymagającego jej uwagi. Nie dostała jednak szczegółów. Wstała z miejsca zamykając za sobą gabinet, po czym zeszła piętro niżej do od dawna nieużywanego składziku. Zakurzona rupieciarnia nie przyciągała wzroku niczym innym niż bałaganem, jaki dwójka shinobi próbowała uprzątnąć na miejscu. Jedynie siedząca obok dużego zwoju Panda odbiegała od typowego wystroju pomieszczenia. Bardziej mógł jednak dziwić fakt, że zadał pytanie. Musiała jednak rozczarować gościa, bowiem szukany przez niego Shodaime odszedł z tego świata jakiś czas temu. Nie spotkało się to z entuzjazmem, a późniejsza chęć przybycia przez Pandę piąteczki zakończyła się fiaskiem przez początkowe niezrozumienie intencji. Pojawienie się Kawaia nie było przypadkowe. Ze względu na współpracę z Tadaokim, wysłany został do umocnienia więzi z Iwą. Jeśli zaś dodać dwa do dwóch dość szybko można było odgadnąć, z czym to się wiąże. Znalezienie butelki z alkoholem nie było problemem - skrytki Pierwszego okazały się nad wyraz pomocne. Pozostała kwestia miejsca, jednak korzystając z nieobecności Kamaboko i oryginalnej Sabatayi, padło na zaniedbany dom jej przyjaciela. Rozmowa przy czarce rozpoczęła się niewinnie, bo o pytanie o Iwę. Dość wartko jednak przeszła do samego bycia Kage - które, swoją drogą, nie było w jej mniemaniu najlepszym wypadku - co znowu skończyło się na historyjce ze strony Kawaia o podobnym przypadku w ich niedźwiedziej społeczności. Wyszedł też bardzo ciekawy fakt. Mianowicie coś stało się z paktami, bowiem nie funkcjonowały tak, jak do tej pory. Z tej przyczyny część z paktów została unieważniona i jak sprawdziła sama: to samo musiało stać się w jej przypadku, bowiem próba przywołania swoich szczurzych zakończyła się fiaskiem. Korzystając więc z okazji zawiązała nowy z niedźwiedziami jak zasugerował Kawaii, nim rozmowa przeszła na niewygodne dla Shuten tematy.
Czy potrzebowała wykładu o uczuciach? Zdecydowanie nie. Nie mniej jej pozostawione bez nadzoru myśli musiały kilka razy odbić się na jej licu, podpowiadając nieco, co Sabatayi siedzi w serduszku. Jakiekolwiek zaprzeczenia mijały się jednak z celem, kiedy zaraz po tym z całej tej tęsknoty jedno czy dwa słowa więcej wymsknęły jej się z ust. A chociaż i rzeczywiście uczucia same w sobie nie były aż tak bez znaczenia, jak początkowo stwierdziła, to sama myśl o tym, że te sprawiały jej póki co jedynie ból wystarczył, by część pewniej tamy pękła powodując z niej wylew żalu i goryczy. Wszyscy tak pięknie opisywali tą całą miłość, kiedy dla niej stała się źródłem czystego bólu. Każdy jej rant spotykał się jedynie z odpowiedzią ze strony pandy, z którą ciężko było się bardziej kłócić. Koniec koców sama nie wiedziała, co dokładnie czuje i jedyne, co jej zostało, to wypierać się wszystkiego resztkami sił. Byle nie przyznać racji, która zdawała się nazbyt oczywista już z daleka. Na pokładzie wszystko zdawało się takie prostsze. Weselsze. Pierwszy raz czuła, że znajduje się w dobrym miejscu wśród odpowiednich ludzi. Pierwszy raz znalazła kogoś, kto stał się dla niej naprawdę ważnym, a tkwiąc w Iwie nie posuwając się zupełnie do przodu miała wrażenie, jakby rzeczywiście straciła go na dobre. Alkohol zaczął dawać o sobie znać, a Kawaii powoli zaczął się zbierać. Po chwili jeszcze niezobowiązującej wymiany zdań w końcu się rozeszli, pozostawiając rudowłosą z większą ilością rozterek niż do tej pory. Wstąpiła jeszcze do szpitala zobaczyć się z Nidaime, którego stan ani trochę się nie poprawił, oraz na teren cmentarza. Liczyła nieco na zebranie myśli w ciszy, jednak ostatecznie po zapaleniu kadzidełek pod pomnikiem ofiar Kirigakure ruszyła do domu. Dopiero po przekroczeniu progu pustego domu coś w niej absolutnie pękło po raz pierwszy od wielu lat. Jakie to głupie... Durne. Kretyńskie. Było z pewnością dużo więcej epitetów, które niczym strzała przecinały jej umysł pozostawiając ją zmęczoną walką. Utknęła pomiędzy faktami, których była całkowicie pewna, a pozbawionymi sensu czy krzty logiki własnych, nienaturalnych odruchów. Oparła się bokiem o ścianę chyląc mocniej głowę. Nie była przecież takim człowiekiem. Takim.... Nad wyraz emocjonalnym, pozwalającym sobie na zbytnie kierowanie uczuciami. Nie była też chłodna, bezwzględna i pozbawiona takowych, bynajmniej! Jednak z każdą chwilą rosło w niej przekonanie, jakoby cokolwiek czuła było wyolbrzymiane przez jej ogłupiały umysł. Ogłupiały przez Gonpachiro. Ogłupiały przez Kawaii. Wszystkie te wzniosłe słowa namieszały jej jedynie w głowie. Było to wygodne wyjaśnienie rzeczy, których nie potrafiła w pełni pojąć - nie przez brak wiedzy, a upór, ignorancję i obawy. Cisza jej nie przeszkadzała. Samotność jej nie przeszkadzała. To były demony, które w jej przypadku stały po stronie rudowłosej. W żaden sposób nie doskwierały Sabatayi. Rzecz, która gniotła jej serce była czymś zgoła innym. Nie było ani jednego powodu, dla którego miałaby wracać do domu. Nikt na nią nie czekał. Nie było to odkrycie nowe. Raczej fakt, którego świadomość sięgała wiele lat wstecz. Coś, do czego przywykła tak samo, jak człowiek jest w stanie przywyknąć do picia gorzkiej herbaty zapominając o istnieniu cukru; po czym nagle ktoś podał jej słodki napar przypominając, że niektóre rzeczy mogą być lepsze. Nie była w stanie porównać w żaden sposób powrotu na deski pokładu do własnych czterech ścian w wiosce. Nie było porównania pomiędzy miejscem, do którego chciała wrócić z pomieszczeniem nie budzącym w niej większego entuzjazmu. Będąc o krok od śmierci Iwa chyba nawet nie była miejscem, o którym w ogóle wówczas pomyślała. Tylko dlaczego chciała wrócić? Dlaczego ciągnęło ją wtedy na statek? Przez Kapitana? Tak... po prostu, bo dobrze się bawiła? Przez obietnicę powrotu? Dlaczego ta rozłąka tak bolała? Bo go pokochała? Jak to ckliwe, nadużywane przez wszystkich słowo miało jakkolwiek zawrzeć w sobie cokolwiek do niego czuła? Jak mogłaby rzeczywiście pokochać kogoś po tak krótkim czasie? Nic o nim w gruncie rzeczy nie wiedziała. Brakowało jej go, to wszystko. Brakowało jej tego, kim sama była w jego obecności. Tego, jak swoją osobą potrafił zaabsorbować jej uwagę odciągając od niedociągnięć prezentowanych przez rzeczywistość. Czy była to miłość? Wątpliwe. Czy w ogóle wiedziała, czym jest w rzeczywistości? Tego również nie była pewna. Wiedziała jedynie, że byłaby dość rad posiadając go zwyczajnie obok. Tak po prostu, bez innych oczekiwań.
Rzeczywiście - polubiła go. Nawet za bardzo. Polubiła go na tyle, by chciała zatrzymać go przy sobie. Polubiła i na tyle, by chcieć zająć w jego życiu jakiekolwiek konkretne miejsce tak, jak on zajął w jej; nie tylko z powodu jakiś nonsensownych, nielogicznych i problematycznych uczuć, ale z własnej woli. Nie dlatego, że dyktowały jej to emocje o wątpliwej trwałości, ale ponieważ czuła wewnątrz, że to słuszny wybór. Nie było istotne, czy rzeczywiście na tę wpływu nie miała indoktrynacja lalkarza czy wykład Kawaii - takie opcje odrzuciła z łatwością, jakby nie tylko były rzeczą niemożliwą, co głupią. Tak było łatwiej. Może rzeczywiście poeta miał rację: ignorowała rzeczy, które były dla niej niewygodne. Nie czuła się jednak z tym źle w tym wypadku. Tylko co teraz? Dalej leżała w pustym pokoju próbując nie przywiązywać większej uwagi do irytującego bólu głowy. Dalej nie wiedziała, gdzie go szukać. Dalej była w tym samym miejscu, co po opuszczeniu domu Gonpachiro.
Pewną odskocznią od wszystkich zmartwień i problemów okazały się początkowe odwiedziny Tamury, z którym od dawna nie zamieniła więcej niż kilku słów. W końcu jednak znalazła się okazja, kiedy sam przyszedł pod drzwi jej gabinetu. Po przyjacielskich uściskach, z którymi sama nie czuła się z najlepiej, dane im było w końcu usiąść i porozmawiać w luźniejszej atmosferze. Nie obyło się rzecz jasna bez gratulowania awansu, co znowu spotkało się z wytknięciem zwlekania ze ślubem z jego lubą. Żadną niespodzianką był fakt, że jej kuzyn dorobił się nie tylko żony, ale również małego synka. Brakowało jedynie zaciągnięcia wybranki jego serca przed ołtarz i dopełnienie formalności, na które już była gotowa ściągnąć najlepszą do picia ekipę. Nie wiedziała tylko jak, jednak nie był to moment na przejmowanie się takimi szczegółami. Definitywnie jednak były rzeczy, które nie umknęły finalnie ani białowłosemu kuzynowi, ani jej wujowi. Nie mogła jednak zrobić nic innego, jak tylko zapewnić, że ich zamartwianie się nią jest jedynie na wyrost. Z resztą! Co miała powiedzieć? Że w sumie to ciągnie ją na morze bardziej, niż do przysłowiowego podcinania sobie żył jako Tsuchikage? Już widziała reakcję wuja na to, że serce jego bratanicy zgubiło się gdzieś w okolicach pewnego uroczego pirata. Rozmowa nieco spoważniała, kiedy ten wspomniał o Seitaro. Wychodziło na to, że jej kuzyn zdążył spotkać nowego Kazekage, a jakiekolwiek informację na jego temat były na wagę złota. Prędzej czy później musiało dojść między ich dwójką do konfrontacji, a na ten moment wolała się bardziej przygotować. Przyszedł też czas, by przekazać te najbardziej ponure wieści. Anzou nie żyje. Był to fakt, którego była pewna. Brakowało jedynie ciała, którego mimo wszystko obawiała się znaleźć. Tak jakby odnalezienie go w Kuma no Kuni bezlitośnie miało skreślić domniemaną niewinność Hyakuzawy, na którą jednak szczerze jeszcze liczyła.
Jakiś czas później w gabinecie Sabatayi pojawił się jeszcze jeden niespodziewany gość. Dawna Kazekage postanowiła wpaść do Iwy z wizytą. Głównie wiedziona ciekawością co do nowej władczyni Iwy, przyszła bez większej zapowiedzi licząc na rozmowę. Cokolwiek wiodło Sunijką - zaproponowana przez nią wiedza na interesujące ją tematy zdawała się jednocześnie nieco podejrzana, jak i okazją do poszerzenia horyzontów. Rozmowa głównie dotyczyła dwóch klanów, które zdążyły przykuć jej uwagę w trakcie jej kariery. Temat jednak w pewnym momencie zszedł na dość niezwykłe zdolności dziewczyny, które uzyskała za pomocą pewnego Kinjutsu. W świetle niedawnych zdarzeń informacje o Kimerze zdecydowanie przykuły jej uwagę. Ostatecznie dalej nie miała pojęcia, po co ktoś miałby zabijać jej kuzyna. Miała co prawda pojęcie o istnieniu przeszczepów głównie dzięki Takarze, czy nawet uzupełniając wiedzę u własnego kuzyna. Możliwość wchłaniania jednak czyiś zdolności bez potrzeby ingerowania w to innych osób brzmiało jak sprytny plan, by w razie potrzeby nie przyciągnąć ku swoim niecnym planom zbędnej uwagi. Tuż po rozmowie wydała pod nieobecność Yondaime rozkaz przeszukania jego domu. Posiadanie zwoju z zakazaną techniką zdecydowanie byłoby kolejnym tropem. Nawet jeśli szczerze liczyła na to, że wysłani ludzie niczego nie znajdą, już kolejnego dnia dostała spis zwojów znajdujących się w posiadaniu jej poprzednika. O ile Mizukagami nie stanowiło zaskoczenia, tak widok nazwy innej znajomej techniki zaczął powoli podkopywać jej wiarę w ciemnowłosego.
= Iwagakure Arc II - Crimes of Yondaime =
Posłana delegacja do Kraju Niedźwiedzi wróciła, stety bądź niestety, niosąc dobre wieści. Dobre, bowiem podejrzenia co do losu zwłok Anzou okazały się słuszne, a w zamian za uporanie się z lokalnym problemem nie tylko odzyskali ciało, ale również pismo z rąk tamtejszego Lorda Feudalnego, jakoby to sam Hyakuzawa dostarczył do niej ów prezent. Był to aż nadto dowód na to, że kapitan ANBU rzeczywiście miał rację, a cała wiara pokładana w swojego dawnego przełożonego była nic niewarta. Chociaż miała podejrzenia przez ten głupi zwój Kimery i oskarżenia Dakukiry, tak uznanie Yōgana za kłamcę, mordercę i zapewne zwykłego złodzieja nie było czymś, co przychodziło jej łatwo. Nie po tym całym roku pracy i chęci pomocy Yondaime. Ile te ostatnie dwanaście miesięcy było warte? Właśnie tyle. Jej cała tak na prawdę kariera ninja została podsumowana tym jednym, jedynym zwojem przyniesionym z Kuma no Kuni. Dopóki jednak dalej wykonywał swoje obowiązki poza Iwą, ściganie go nie miało sensu. Jakiekolwiek zakomunikowanie mu przedwczesne o tym, że cała jego zbrodnia wyszła na jaw jedynie utrudniłaby jego pochwycenie.
Niewiele po tym do gabinetu przyszła kolejna wiadomość z Sunagakure. Pierwszy od dawna Szczyt Kage miał zostać zwołany przez obecnie wiodącą pod każdym względem wioskę, co mogło stanowić okazję do uformowania zdrowych relacji, bądź jeszcze większego ich pokomplikowania. Nie widziała jednak powodu, dla którego miałaby się nie udać na tak istotne wydarzenie. Miała rzecz jasna swoje obawy. Koniec końców opinia o obecnym Kazekage nie była najlepsza, a jego personalne zatargi z Iwą odbijały się jednocześnie na jego prezencji w oczach rudowłosej. Bardziej jednak niż z niechęcią, podchodziła do niego z pewną ostrożnością i kapką obaw. Odziana w kapelusz Tsuchikage opuściła gabinet, zaś kroki swe skierowała w stronę Kaze no Kuni. Podróż przez piaski Kraju Wiatru zajęła chwilę, jednak koniec końców pojawiła się przed czasem. Nie mając lepszych zajęć zwiedziła ulice Piasku, nim ostatecznie zatrzymała się na dłuższą chwilę w szklarni. Ta musiała robić za tutejszy park w nieprzyjaznym klimacie, chociaż rosnące wokół drzewa zupełnie niepasujące do krajobrazu sugerowały coś zupełnie odmiennego. Nie przyszła jednak oceniać agrokultury tutejszych terenów. Podczas odpoczynku na jednej z ławek przykuła wzrok dawno nie widzianego znajomego. Takara dość szybko znalazł ją we własnej wiosce, co poskutkowało krótką rozmową na różne, dość luźne tematy. Potrzeba ruszenia w końcu ku głównej atrakcji zapewnianej przez Sune zmusiło ich do przełożenia przyjacielskiego spotkania na później. Sama rozmowa największych shinobi kontynentu miała wyglądać inaczej, niż to sobie wyobrażała. Widziała to raczej gdzieś za zamkniętymi drzwiami, a nie w obliczu widowni niczym w jakimś talk-show. Miejsca zajmowali nie tylko mieszkańcy Piasku, ale również przyjezdni i dyplomaci chcący również uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu. To zaś rozpoczęło się w sposób dziwny. Przyszli rozmawiać, podczas gdy sam gospodarz spotkania wolał zacząć wydarzenia od zachęcenia do obrzucenia go błotem. Zdecydowanie postać obecnego Cienia Wiatru miała wiele za kołnierzem, jednak ku jemu zaskoczeniu nikt nie był chętny do zniżenia się do poziomu kilkulatków wpuszczonych do piaskownicy. Dość szybko jednak ten zaczął interpretować słowa pozostałych zgromadzonych na swój sposób, co nie umknęło rudowłosej. Starał się poprowadzić rozmowę wedle własnej wizji, wciskając w usta Cieni słowa, które nie padły. Nic więc dziwnego, że ta była pierwsza do naprostowania pewnych rzuconych przez niego stwierdzeń. Kolejną kwestią która pociągnęła jeden czy dwa nerwy Sabatayi to chęć narzucenia jej oraz Otogakure omawiania spraw pomiędzy ich wioskami przy całej tej publiczności. Kiedy zaś poruszona została kwestia krajów ościennych, które to Piasek zamierzał bez żadnych ustaleń z Lordami Feudalnymi tychże włączyć w zasięg wpływów wioski stało się jasne, w jakim celu zwołano całą tę szopkę. Od samego początku pojawiały się jedynie żądania ze strony Suny, że aż nie sposób było nie zapytać o profity dla pozostałych nacji. Na wieść o ich braku można było równie dobrze opuścić zebranie. Tego jednak nie zrobiła, cierpliwie tłumacząc brak operowania przez Kazekage konkretami, a nawet dlaczego jego propozycja jest w zupełności nieakceptowalna bez względu na to, jak się na nią spojrzy. Ostatecznie kwestia niewielkich państw okalających Kraj Wiatru stał się głównym tematem debat, a w końcu też ogniskiem zapalnym. Bez wątpienia Piasek zamierzał sięgnąć dalej, niż było to właściwe dla zwykłej wioski shinobi. Niewiele było też wiadomo, na czym ma polegać współpraca pomiędzy wioskami, a potrzeba ciągnięcia Majiego za język dawała wrażenie, jakby szczegóły zaczął opracowywać dopiero w trakcie. Opracowane w ten sposób warunki współpracy zdawały się jednak w miarę akceptowalne, jednak przez wzgląd na dość jasne stanowisko względem mniejszych krain i jawne wypowiadanie im wojny przy masie świadków, czuła wewnętrznie że nic z tego finalnie nie wyjdzie. Zbyt dużo rzeczy poruszonych na zebraniu wymagało również opinii Daimyo, a oddawanie Sunie krajów, gdzie inne Wielkie Nacje też czerpały z nich pewne korzyści brzmiało co najmniej niewłaściwie.
Przed wróceniem do wioski spotkała się jeszcze z Takarą w Anteiku, po czym faktycznie wróciła do Iwy. Czekał już na nią raport Hyakuzawy z Takigakure co musiało oznaczać, że wrócił do wioski. Pieczęć na drugiej oczekującej wiadomości z kolei zwiastowała kłopoty. Przyszła dopiero rano ze stolicy. Myśl, że Feudał Tsuchi coś mógł od niej chcieć skręcało ją wewnętrznie. Miała okazję spotkać się już z nim i ciężko było przypisać mu inną łatkę, niż tę buca. Niektórym od przywilejów i wina w głowie się poprzewracało, a masa problemów nie sprzyjała dobremu znoszeniu bycia traktowanym jak ofiarny kozioł i popychadło. Zmrużyła powieki otwierając niechętnie kopertę, po czym delikatnie wysunęła wiadomość tak, żeby widoczne było głównie ta linijka, na której obecnie spoczywał jej wzrok.
"Szanowna Godaime Tsuchikage Sabataya Shuten"
Kto by pomyślał, że wysili się pisząc jej imię i nazwisko? Miała jednak wrażenie, że to "Szanowna" jest tam tylko dla picu, żeby ładniej list się prezentował.
"Masz rozkaz stawić się w trybie natychmiastowym w moim pałacu w przeciągu dwóch dni od daty nadania tej wiadomości"
Ha, wiedziała. Rozkaz? No tak, no przecież. Prychnęła widząc to konkretne słowo, chociaż dobrze wiedziała, że jeżeli ktoś miał prawo jej rozkazywać, to właśnie Lord. I może nie miałaby z tym problemu, jak do tej pory z resztą, gdyby nie był skończonym bucem, którego zwyczajnie nie trawiła. Chyba bardziej od wydawania poleceń w tym momencie bolało ją to, że będzie musiała znowu z nim rozmawiać. A co najgorsze - osobiście. W pewien sposób przynajmniej, bo gdzie był oryginał, to dalej nie wiedziała.
"Brak twej obecności może skutkować utratą władzy w Iwagakure no Sato..."
W jednej chwili jej oczy zaświeciły się niczym lampki bożonarodzeniowe. Hej, serio? Utrata władzy? Czy on NA PEWNO chce, żeby Shuten stawiła się w jego pałacu. Wyglądało na to, że nie musi nigdzie iść. To nie tak, że nie chciała być Kage... Znaczy nie chciała. Nie na tyle, by walczyć o ten stołek za wszelką cenę. Im dłużej jednak nim była, tym bardziej chciała wakacji. I to jako klon. Jakby nie jej natura i pewne korzyści, jakie miała z tytułu pełnienia tej funkcji, to pewnie by jej tu dawno nie było.
"...oraz wkroczeniem gwardii feudalnej do wrót wioski."
No i jednak musiała. Utrata funkcji jej nie ruszała, jednak gwardia wchodząca do wioski brzmiała jak poważny problem. Raczej coś, czego wolała uniknąć zarówno dla siebie, jak i mieszkańców Kamienia. Hyakuzawa musiał jeszcze chwilę zaczekać. Bez dłuższego ociągania się opuściła ponownie tereny wioski, tylko po to by dostać się za pomocą wozu do Yanabe. Jakby nie spojrzeć, musiała spotkać się z Feudałem tak czy inaczej jednak w bardziej dogodnym dla siebie czasie. Nie została powitana zbyt ciepło. Wychodziło na to, że jeden z samurajów pozostałych w Iwie dokonał morderstwa, a całą winą obarczono początkowo Shuten niezdolną do upilnowania własnych ludzi. Na tym się jednak nie kończyło, bowiem mężczyzna musiał na kimś się wyżyć za roszczenia Seitaro, którego żaden poprzedni Kage nie był w stanie utemperować. O koalicji nie było większej mowy, a pomimo kilku nieodpowiednich komentarzy przystał bez żadnych problemów na pomysł zawiązania koalicji i ochrony jedynych terenów, które oddzielają Tsuchi no Kuni od Kraju Wiatru. Pozostawała jeszcze kwestia samuraj. Wydawało się jej to początkowo dziwne. Morderstwo na zwykłym cywilu w karczmie dokonane przez niedoświadczonego samuraja i to po tym, jak większość z nich opuściła Kraj Ziemi brzmiało jak próba pozbawienia ostatnich sił z Tetsu, jakie zostały w wiosce. Tak jak też nie pałała sympatią do ów grupy, tak jeszcze bardziej nie podobał jej się pomysł z robieniem dodatkowego bałaganu na jej podwórku. Jak jednak nie grzebałaby w całej sprawie z rozmów wynikało, że całe to zabójstwo było niefortunnym wypadkiem podyktowany paniką i chęcią samoobrony. Chociaż nie została ścięta, na mocy dekretu wydanego przez samego Daimyo, pozostała grupa samurajów została zmuszona do opuszczenia Kraju Ziemi.
Zrobiła wszystko, ile mogła. Dalej nie wiedziała jednak, co winna począć w temacie Hyakuzawy. Licząc na szczere intencje wuja ruszyła powtórnie do siedziby klanu, a wieści o losie Anzou spotkały się żywą reakcją. Koizumi nie znosił Czwartego i jego opinia co do osoby poprzedniego Kage była dość jasna. Nie widział innego rozwiązania niż całkowite jego unieszkodliwienie i tylko wyśmiał Sabataye za problemy z poradzeniem sobie z problematycznym Tsuchikage. Miała już serdecznie dość. Czuła, że tylko traci czas, a wuj nawet nie próbuje zrozumieć, że biorąc pod uwagę obecną sytuację Iwy - ten chcąc nie chcąc może okazać się potrzebny. Nie zamierzała jednak dłużej dyskutować, a zamiast tego opuściła dzielnicę uznając, że załatwi sprawę po swojemu. Po wkroczeniu do gabinetu napisała odpowiednie obwieszczenie, a zaraz po tym posłała po swoich ninja. Pierwszy zostali wysłani celem przechwycenia obu zwojów schowanych pod łóżkiem Yondaime. Kolejny miał z kolei poinformować go o tym, że jest wezwany do gabinetu. Wbrew bycia kłębkiem nerwów, rozmowę zaczęła dość spokojnie. Ot, proste pytanie, czy oczy jej kuzyna dobrze się spisują tylko po to, by otrzymać żałosną opowieść, jako to niezbyt utalentowany Genin zasłużył na śmierć za złożenie fałszywego raportu z zadania, którego nie mógł nie spaprać. Wszelakie logiczne wyjaśnienia z punktu widzenia Hyakuzawy, osoby myślącej w sposób mocno zmilitaryzowany, nie trafiały do Shuten, która starała się patrzeć nie tylko na własną rodzinę, ale i całą wioskę jak jedną spólnotę. Jak na dom. Tym bardziej wewnętrznie czuła się zażenowana, jak na wieść o potencjalnej każe finansowej i stracie przywilejów obejmujących cały klan Czwartego, ten zaczął się burzyć i rzucać groźbami. Nie było nigdzie miejsca na skruchę. Nie było na jakiekolwiek przeprosiny czy empatię - możliwe nawet, że po obu stronach. Gwoździem okazała się informacja o zarekwirowaniu zwoju, zwłaszcza tego z Kimerą. Skoro potencjał tej techniki tak go kusił, by koniec końców ukraść oczy jej rodu bezczelnie używając ich w jej obecności, to najwidoczniej nie dorósł do jej posiadania. Kiedy jednak sądził, że da radę zabrać je z własnego domu przez Shuten, te już dawno stamtąd zniknęły.
Pomimo jego wyteleportowania się z gabinetu, nie zamierzała brać gróźb rzucanych pod adresem jej rodziny lekko. Od razu ściągnęła kapitana ANBU zarządzając ewakuację oraz pościg za Hyakuzawą, jednak było za późno. Przemieszczał się po wiosce zbyt szybko, a kiedy tylko zdążyła wybiec z budynku, słychać było potężny huk dochodzący z dzielnicy Sabataya. Ruszyła na miejsce najszybciej jak mogła, jednak na miejscu zamiast Yondaime spotkała tylko zdemolowane budynki oraz wielką, glinianą świnię przygniatającą kolejne dwa. Krzyk rozdzierał powietrze, kiedy pył z budynków zaczął przysłaniać część widoku. Zrobił to. Ten dupek zrobił to. A jedyne, co zostało Shuten, to patrzeć jak jej mały świat znowu płonie . Nie dosłownie ale po raz kolejny wszystko, co było jej jakkolwiek drogie w tej wiosce zamieniało się w ruinę. A pod tą ruiną krewni, którzy jako jedyni łączyli ją jakkolwiek z Kirigakure.
Jeżeli istniała na świecie jakaś sprawiedliwość, z pewnością nie była ona po jej stronie.
Uderzając w wielką świnię pozostawioną przez Yondaime nie myślała zbyt wiele. Zniszczenie jej zdawało się jej czymś naturalnym, oczywistym następstwem pojawienia się wśród zdemolowanej zabudowy. Szansa zniknięcia po wykonaniu uderzenia pięścią w gliniany twór? Bez znaczenia. Nie miała wiele chakry, mogła jedynie przebić się przez nią czystą siłą. I ta siła wystarczyła, by część świni rozpadła się otwierając innym możliwość ratowania uwięzionych pod gruzami. Zrobiła jeden krok w tył próbując utrzymać się na drżących nogach. Nieobecnym wzrokiem obserwowała dokonane zniszczenia uderzona jeszcze bardziej wyraźnym, mdlącym zapachem krwi dającym o sobie znak bardziej niż w samej bramie i pył drapiący gardło. Zrobił to. Hyakuzawa przyszedł i podniósł rękę na jej rodzinę. Znowu traciła bliskich przez czyjś kaprys i nawet nie było niczego więcej, co mogła z tym zrobić. Odpowiednie osoby zostały wysłane w pościg za Czwartym, podczas gdy sama zaczęła pomagać w ratowaniu rodziny. W pierwszej kolejności spod gruzów wykopała wraz z Tamurą jego ojca, ze wszystkich sił starając się wstrzymywać łzy. Nie tutaj. Nie przy ludziach. Nawet jeśli patrzenie na to wszystko było niczym nóź otwierający stare rany, była Kage. A Kage nie powinien w takich momentach zalewać się łzami. Żył. Nie miał ręki i nogi, ale ojciec Tamury dalej był z nimi i teraz mogła go pozostawić co najwyżej w rękach kuzyna. Stary dureń... Nie. Wyzionięcie ducha po tym, jak wyglądało ich ostatnie spotkanie byłoby najbardziej podłym prezentem, jakim mógłby ją teraz obdarować. Sama zaczęła pomagać przy przekopywaniu się przez kolejne gruzowiska. Byle uratować jak najwięcej. Byle jak najmniej umarło przez kogoś, kogo wahała się pozbyć mając do tego narzędzia i okazję.
How much ones can take
Uciekł. Cała akcja pościgowa zakończyła się fiaskiem. Większość wioski musiała przecierpieć niedogodności związane z nagłą ewakuacją, podczas gdy cały ród z Kirigakure mierzył się z nagłym odejściem bliskich. Nadmiar szczęścia Czwartego odbił się również na jej własnych podwładnych. Znaleźli się i tacy, którzy zdawali się być przybici swoją porażką do tego stopnia, że sama Sabataya czuła, jakoby oczekiwano od niej, właśnie teraz, stanowienia ostoi spokoju i optymizmu. Tam, gdzie jednak jeszcze przed chwilą był żal i rozpacz, stopniowo pojawiały się złość i zmęczenie. Siedząc w swoim fotelu w gabinecie miała wrażenie, jakoby każda kolejna tragedia uderzała z mniejszą siłą. Jakby każdy kolejny cios zaserwowany przez życie spotykał coraz to większy opór. Nie wystarczyło to jednak, by jej chęć dorwania Hyakuzawy nagle zmalała. Pierw jednak musiała zwrócić własny wzrok ku wiosce. Ranni zostali przetransportowani do szpitala, a ciała ofiar zabrane z miejsca zdarzenia. Powoli zaczęło się oczyszczanie najbliższych terenów z gruzu, a odpowiednie jednostki przysiadły do wyceny strat. Część funduszy zaczęła napływać z kieszeni jej własnych ludzi chcących wspomóc poszkodowanych. Sam Tamura rzucił na biurko Godaime sakwą, a jego pojawienie się oznaczało wieści o Koizumim. Szczęśliwie przeżył, jednak pozostawiony w tym stanie skazany był na inwalidztwo. Pojawiły się też pierwsze pomysły zagwarantowania mu protez, jednak uwaga rudowłosej zaczęła kierować się ku przechwyconemu Kinjutsu. Nie tylko bowiem pozwalało wchłaniać czyjeś zdolności, ale również umożliwiało dokonywanie zaawansowanych przeszczepów kończy i narządów bez ryzyka dla biorcy. Fakt również, że podstawy techniki były ugruntowane w Ninjutsu, a nie sztukach medycznych sprawiał, że Kimera zdawała się być niezgorszą alternatywą w rękach Shuten. Pod warunkiem, że da radę ją opanować. Tuż po przekazaniu wieści ze szpitala na ladzie pojawiły się również dwie blaszki z symbolem Kirigakure. Schowane w gabinecie wuja stanowiły dowód na to, że ciała jej rodziców wcale nie przepadły. Byli martwi. Pochowani na terenach Mgły. Kłamstwo mające jej przez tyle lat dać nadzieję już dawno jednak przestało nieść dla niej jakąkolwiek wartość. Tak jak mimo wszystko zdążyła zaakceptować fakt, że mama z tatą już nigdy nie wrócą, ostatnie a co, jeśli... zostało ostatecznie zgaszone. Nie miało to jednak ostatecznie znaczenia. Wylała wystarczająco łez. Straciła dość czasu. Nie miała go na tyle, by marnować go na martwych w momencie, kiedy żywi potrzebowali jej bardziej.
Hyakuzawa dalej stanowił zagrożenie. Pozostawienie go samopas w tym momencie wydawało się nierozważne, jednak zlokalizowanie go - utrudnione. Nie zmieniało to faktu, że należało go znaleźć. Głowa klanu Kamizuru ruszyła za nim od razu po całym incydencie, jednak brak wieści od niej był martwiący. Wysłała również kolejne osoby licząc na to, że podążając potencjalnie inną drogą za Yondaime, znajdą solidny prowadzący do Yōgana. Sama została w wiosce. Mógł się zaszyć na drugim końcu kontynentu, a mógł czaić się w sąsiedniej wiosce. Przez samo to wolała być na miejscu. Kolejna rozmowa z Feudałem rzecz jasna przebiegła w podobny sposób, co każda inna. Wina za poczynania Czwartego spadły na jej barki. Groźba utraty stanowiska w przypadku nie unieszkodliwienia go na czas spłynęły po niej jak po kaczce. Nie była bogiem. Robiła już teraz wszystko, co mogła. Problem z Yondaime nie był tylko problemem Lorda, a przede wszystkim jej. Zdecydowanie chciał też kary dla Yōganów. Teraz jednak jakby się zastanowić, wyciąganie konsekwencji wobec nich w momencie, kiedy Hyakuzawy nie było w pobliżu, mijało się z celem. Jej celem. Jakiekolwiek wypędzenie ich z wioski czy napiętnowanie nie wchodziło w grę w momencie, kiedy miała dla nich inne wykorzystanie. Jeśli ten chciał tak bardzo pozbyć się jej całego klanu - droga wolna. Była jedynie ciekawa jego miny na wieść, że zalewając lawą mieszkania jej rodziny, jednocześnie ofiarami zostali jego krewni mieszkający tuż za drzwiami. Przesiedlenie ich w jedno miejsce nie tylko miało zapewnić im bezpieczeństwo. Chciała uniknąć niepotrzebnego żywienia uraz pomiędzy dwoma rodami, a izolacja wraz z przyzwoleniem na kiszenie się we własnym sosie nie brzmiały jak odpowiednia ku temu droga. Dostała ostatecznie wolną rękę w kwestii klanu jej poprzednika. Z dobrych wieści - rozmowy z innymi Feudałami szły dość dobrze, a koalicja przeciwko imperialistycznym zapędom Suny zaczęła zdawać się coraz to bardziej realna. Nie dostała jednak żadnych innych szczegółów.
Oryginalne ciało Shuten w końcu wróciło do wioski - nie tylko z Kamaboko, ale również Ishim, Seinaru oraz Ni. Pozostałej trójce musiała przede wszystkim zapewnić mieszkanie. Sam Gonpachiro również miał własne sprawy do załatwienia w głównej siedzibę kuglarzy, to też finalnie rozstali sie pod bramą wioski. Również ich nowi towarzysze dostali czas dla siebie. Załatwienie wszystkich formalności wymagało chwili, to też mogli zwiedzić wioskę czy nawet zakręcić się w okolicach areny, gdzie lada chwila miał mieć miejsce kolejny Chūnin Shiken. Zmierzając do celu miała mętlik w głowie. Niewiele po zjawieniu się w bramie jej klon zniknął, pozostawiając ją z informacjami na temat wszystkiego, co miało miejsce. Wszystkie emocje, od poczucia zdrady, po smutek, gniew i żal zaczęły zalewać rudowłosą. Usiadła na fotelu wyczerpana, zmagając się z bólem głowy i pustką, jaka przyszła zaraz po tym. Było w niej jednak coś dziwnego, jakby towarzyszył jej spokój zamiast kiełkującej beznadziei. Jakby wszystkie uczucia zostały już dawno przełknięte i przetrawione przez pozostawioną na miejscu kopię, a sama mogła pominąć tę nieprzyjemną część. Po chwili odpoczynku wypisała potrzebne dokumenty, a następnie przysiadła do listu. Ten jednak nie był adresowany do żadnych możnych, a jego treść dalece stała od formalnej. Pierwszy raz bowiem od dawna postanowiła nadać wiadomość do ninja Kumo stacjonujących w Kaminari. Stali się bowiem nie mniej istotnymi przyjaciółmi, niż załoga Jaglanki. Napisany w imieniu ich dwójki traktował o dość przyziemnych rzeczach. Ot, tęsknili za nimi. Po ich stronie stało się trochę rzeczy, jak chociażby zamiana Kamaboko w kukiełkę czy to nieszczęsne zostanie Tsuchikage. Dużo więcej jednak znalazło się pytań o zdrowie ich towarzyszy, jak i o wieści dotyczących ich pirackiej braci. Saki z Raiko definitywnie mieli się ku sobie, to też śmiało założyła, że mogą częściej wpadać do Omona i reszty zamiast przeprawiać się specjalnie dla ich dwójki do Iwy gdzieś w środku gór. Nie ukrywała też, że nie wzgardziłaby informacjami o Ośmioogoniastym, który został zauważony w okolicach Kraju Błyskawic. Tyle. Nie była nawet miejsca, czy wiadomość dotrze bezpiecznie na miejsce, jednak czuła się nieco lepiej chociaż podejmując próbę niż martwiąc się, jak daleko znajdują się od wszystkich swoich kompanów. Łatwiej wysłać list w konkretne miejsce, niż na żeglujący po morzach okręt.
War does not determine who is right - only who is left
Czasami przed ludźmi stawiane są ciężkie decyzje – podjąć się obrony własnej niepodległości licząc się z przelaną krwią lub ugiąć się pod chciwością i chęcią panowania tych potężniejszych, pisząc się na życie pod jarzmem obcych sił. Która decyzja była tą właściwą? Czy w ogóle było jakiekolwiek właściwe rozwiązanie sytuacji? Odpowiedzi można było szukać jedynie wśród spustoszonych ziem, przesiąkniętymi czerwoną posoką polami bitew i mogił ciągnącymi się kilometrami. Prawda jednak była taka, że nie tak miało to wszystko wyglądać. Zawiązana koalicja winna służyć jako mur sterczący na drodze Sunagakure. Symbol zjednoczenia przeciw chęci dominacji Piasku. Ostrzeżenie posłane ku ninja z Kaze no Kuni. Skupienie na obronie, a nie ofensywie. I wszystko szlag jasny trafił...
Cała wojna przybrała obrotów niedługo po jej rozpoczęciu. Dość szybko jasnym stało się, że przeciwnik nie wycofa się prędko po rozpoczęciu działań, a nóż na gardle odczuwany był z każdym kolejnym dniem. Początek zapowiadał się, delikatnie mówiąc, dość licho. Na tyle, by Sabataya podjęła decyzję o zniszczeniu wszystkich zwojów, w tym tego dotyczącego Kimery. Wszelkie pisane źródła mogące zostać wykorzystane przez wroga skończyły jako popiół, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Cokolwiek w nich było, zabierze ze sobą do grobu. Tylko... no właśnie. Umierać? Teraz, kiedy powoli zaczynała widzieć na horyzoncie okazję do odnalezienia Ichiwy? A jednak jej szanse na wyjście z całego tego bagna były niskie. Z każdą kolejną bitwą mnożyły się sterty ciał poległych, a metaliczny zapach krwi stał się w końcu jedyną rzeczą wyczuwalną w powietrzu. Ha! Nawet nie miała jak odejść będąc jednym z prowodyrów całej sytuacji. Uciec z ogonem pod postacią Suny, robiąc przy tym sobie wrogów z reszty świata? Brzmiało co najmniej jak proszenie się o śmierć. Rozwiązanie było więc tylko jedno:
Przeżyć.
Bez względu na wszystko. Bez względu na to, jak źle wyglądała ich sytuacja czy jak niewielkie szanse mieli, pomimo połączonych sił, w starciu z Piaskiem. Przeżyć, by zobaczyć kolejny dzień - może lepszy od poprzedniego. Cała wojna toczyła się dla niej o zupełnie inną stawkę. Stawkę na tyle wysoką, by zacisnąć zęby i rzucić się w wir bitwy wiedziona nie odwagą, a strachem. Chociaż… czego się bała? Śmierci? Pozostawienia „za sobą” poszczególnych osób? Niezobaczenia części ich już nigdy? Wroga armia stała jej na drodze, więc co innego zostało w takim wypadku rudowłosej? Im więcej osób zabije teraz, tym miej osób zginie po jej stronie. Im więcej ninja koalicji przeżyje, tym większa szansa, że ktoś z nich uratuje w razie potrzeby Sabataye.
Do walki dołączyły Ogoniaste Bestie - wsparcie, jakiego prawdopodobnie nikt nie oczekiwał, a jakie zaczęło przechylać szalę zwycięstwa ku koalicji. Miesiące wypełniały mord i śmierć. Starcia, z których wracała w lepszym bądź gorszym stanie, nierzadko pozostawiając na jej ciele trwałe pamiątki pod postacią ran często nie mających jak się dobrze zagoić czy zabliźnić. Bitwy lżejsze jak i te ciężkie, zwalające z nóg, pozostawiające człowieka w okropnym stanie. Szła przez piekło, a piekło samo w sobie dawno przestało robić na niej wrażenie. Może nawet biegła przez nie, ciągle zszywana i powracająca na front.
Koniec. Wojna zdawała się stawać elementem przeszłości po tym, jak dwie naczelne siły wiodące armie Suny poległy. Dopiero wtedy można było zmęczonym wzrokiem objąć świat wokół siebie dostrzegając wszystkie zniszczenia, jakie przyniosła ich ciągła walka. Walka... o co właściwie? A tak, wolność. Własną tożsamość. O wszystkie te wzniośle brzmiące hasła, których znaczenia wyczerpany umysł Sabatayi nie pojmował. Adrenalina w końcu miała okazję opaść, a ciało zregenerować się na tyle, na ile było to możliwe. Za wcześnie jednak na ulgę, skoro Daimyo Tsuchi spojrzał na własnych ninja nieprzyjaznym wzrokiem. Osoba, z którą chciała współpracować od samego początku swojego panowania. Lord, jaki sam zgodził się na zawiązanie koalicji i poparł ją w walce z Suną... Wielki możny okazał się kolejną osobą wbijającą nóż w plecy Piątej pozbawiając jej ludzi domu, a Godaime tytułu Tsuchikage. Iwa przestała istnieć rozwiązana rękami Feudała, zmuszając ludność Kamienia do znalezienia sobie nowego domu w zniszczonym ostatnią wojną świecie. Klany rozeszły się w swoją stronę, zaś rudowłosa oddała władzę nad rodziną z powrotem w ręce wuja, Koizumiego, polecając im szukać schronienia w Amegakure.
Sama zaś udała się z Kamaboko Gonpachiro w stronę Wioski Ukrytej w Kwiatach, gdzie mogli zaszyć się i pozwolić sobie na dojście do siebie. Bez rzucania w oczy, dając szansę osłabionemu organizmowi na odzyskanie sił. Niektóre rany po zszyciu i zostawieniu samym sobie zniknęły bez śladu, jednak znalazły się i te dalej widoczne po miesiącach, formując się w mniejsze czy większe szramy. Największa zaś mknęła pomiędzy żebrami w miejscu, gdzie jakaś zbłąkana technika naruszył dziewczynie płuco. To zaś pomimo czasu zagoiło się nie najlepiej, przyprawiając ból przy nadwyrężaniu narządu. Inną stratą, jakiej doświadczyła, to zaginięcie Małża ofiarowanego jej przez Hyakuzawę na znak objętego przez nią swego czasu urzędu Tsuchikage. Gdzie i kiedy przepadł - nie miała pojęcia, a próba przypomnienia przyprawiała ją o mdłości. Czy podczas tej walki, czy tamtej... kto to wiedział? Kto pamiętał? Kto rozróżniał ten dzień od tamtego, kiedy w końcu wszystkie wyglądały tak samo? Wolała o tym wszystkim nie myśleć. Wcale. Tak się jednak nie dało widząc świat, w jakim przyszło im żyć. Świat nieprzyjazny nikomu, próbujący zapomnieć o istnieniu shinobi. Wedle wielu - niepotrzebni. Prawda? Niechciani ninja, którzy musieli zacząć szukać własnego miejsca gdzie indziej. Kimkolwiek była przed wojną zdawało się nie mieć większego znaczenia.
Zero ludzi potrzebujący jej osoby. Osób, którym byłaby podległa. Zasad wiążących ją z obowiązkami.
Czy jednak nie był to jakiś pokrętny rodzaj
wolności, o jaki walczyła?
TBC