• Ogłoszenia
  •  
    Aktualności fabularne
    Obecna pora roku: Wiosna 164r.

    Poniżej znajdują się ostatnie wydarzenia oraz ważniejsze ogłoszenia. Są one często opatrzone datą dodania, przy czym najświeższe informacje umieszczone są na samym początku listy.

    30.01.2024 - rozpoczęcie wydarzenia wioskowego w Sakuragakure. Więcej informacji w najnowszych aktualnościach fabularnych.
    29.01.2024 - oficjalne zakończenie eventu Arc II: Pierwsza Konfrontacja. Podsumowanie można znaleźć w aktualnościach fabularnych.
    Kącik Nowego GraczaSamouczek Wzór Karty Postaci AtrybutyRozwój postaci i koszty chakry Atuty Klany i organizacje Informacje o świecie Handbook
    Powyższe tematy powinny zawierać wystarczająco informacji, by móc bez przeszkód napisać Kartę Postaci i rozpocząć grę. W przypadku dalszych niejasności, zapraszamy do kontaktu zarówno na chatboxie, przez wiadomości prywatne oraz przez nasz serwer Discord.
    Administracja
    Pingwinek Chaosu
    Główny Administrator
    Norka
    Główna Mistrzyni Fabularna
    Hefajstos
    Główny Moderator Kuźni
    Tora
    Główny Moderator Technik

    W przypadku jakichkolwiek pytań bądź uwag, powyższe osoby zajmują się wyszczególnionymi w ich tytułach zagadnieniami. Pomocą służy również cała kadra forum, wraz z moderatorami. Zapraszamy również do dołączenia do forumowego Discorda.
    Kadra Sakura no HanaDiscord Sakura no Hana
     

Kroniki rodzinne Manamatsu

Awatar użytkownika
Manamatsu Seijama
Posty: 73
Rejestracja: 18 sty 2022, 0:03
Discord: LevelUp#9976
Karta Postaci:
Punkty Doświadczenia:
Punkty Technik:
Techniki:
Bank:

Kroniki rodzinne Manamatsu

Nie wiem, czy komuś będzie się chciało czytać, ale ciepnę se tu opowiadanka z backstory xD

Cena nie gra roli

Powietrze było wręcz siwe. Ciężko już było mówić o dymie - w pomieszczeniu unosiła się wręcz mgła, mająca swą genezę w fajkach wodnych u ich stóp.
Na poduszkach siedzieli starszy, siwiejący na srebrno radża, oraz jego gość, długowłosy młodzieniec w turbanie. Towarzyszyło im kilka skąpo odzianych kobiet, umilających czas kuszącym tańcem, a także kilku mężczyzn, rozstawionych po kątach. Jeden z nich miał na czole opaskę z symbolem Sunagakure.
Brzmisz, jakbyś chciał ode mnie kupić moją córkę Seijinie. Nie wiem, czy nie powinienem się obrazić – rzekł starszy mężczyzna, lecz z wyczuwalną nutą żarobliwości. Obaj byli już chyba w takim stanie, że szczerość przestała być tak krępująca.
Nie odbieraj tego w ten sposób, Raja-sama. Po prostu uważam, że nasze klany mogą wiele zyskać, na współpracy handlowej. A twoja córka jest wspaniałą przewodniczką. Gdyby taka osoba prowadziła moje karawany, z pewnością każda dotarłaby sprawnie i szczęśliwie.
Nooo, ty z pewnością byłbyś szczęśliwy – przerwał mu Raja, błyskając złotym zębem w poczciwym uśmiechu. Seijin z pewnością nie mógł temu zaprzeczyć, bo zmieszał się trochę. Być może nawet oblał się rumieńcem, lecz w tej kurtynie dymu dało się to przeoczyć.
Mam też na swoich usługach innych, bardziej doświadczonych ludzi. Współpracuję też z shinobi piasku. Ich usługi zapewne również byłyby tańsze, niż to, co ty mi oferujesz.
Cena nie gra roli. – rzekł młody, na co Raja zaśmiał się w głos. Zaciągnął się znów z fajki, po czym podał ustnik towarzyszowi. Spojrzał mu teraz głęboko w oczy, z ojcowską wręcz troską. Jego szaro-błękitne tęczówki wyrażały szczery spokój.
Lubię cię synu. Masz tupet, a dla kupca to wielki atut. – Błogi uśmiech zaczął znikać powoli z jego twarzy. Nieco bardziej spoważniał, a może nawet się zafrasował – Dam ci jednak jedną radę, bo wiem, że jesteś młody i może przez łeb ci to nie przeszło. Szanuję twój fach i umiejętności, ale nie traktuj mojej najstarszej córki jako towar, który możesz nabyć. Powiedz po prostu, że ją kochasz, a ja poślę po nią i wydam odpowiednie polecenia. Bądź ze mną szczery Seijinie. Byliśmy partnerami biznesowymi. Jeśli ma się to zmienić, musimy przestać robić interesy, a zacząć szczerze rozmawiać. – Raja położył teraz obleczoną klejnotami dłoń dłoń na dłoni rozmówcy. Nie dało się się po nim odczytać złości, a bardziej szczerą troskę.
Seijin zdążył się już przekonać, że twardy z niego negocjator. Wiele posiadał skarbów w swej kolekcji, których strzegł jak oka w głowie. Nie szczędził pieniędzy na ochronę. A samym skarbem wydawać się mogło jego zaufanie.
Być może nie spodziewał się zwyczajnie po nim takiej reakcji. Zawsze był przecież człowiekiem rzeczowym, który emocje chował pod stół. Każdy ruch przecież musiał się opłacać, każda decyzja poparta bilansem i wyliczeniami. Tak przynajmniej odczytywał to Seijin i dlatego chyba tak bardzo zapatrzony był w radżę. Był on definicją sukcesu, chłodnego i wyrachowanego.
Można się więc było domyślać, czy był to stan spowodowany przyprawionym tytoniem, czy może coś innego. Młody kupiec spojrzał na rozmówcę najpierw skołowany, lecz później jego spojrzenie pokorniało, uciekając gdzieś w dół.
Sam przecież chciał iść w ślady mistrza. Nie przewidywał w tym miejsca na coś tak ludzkiego jak miłość. Córki Rajy były piękne, a najstarsza, Wahiyo miała w sobie jakiś dziwny magnetyzm, którego chłopak wcześniej nie czuł.
To nie tak… – mruknął, starając się nie patrzeć mu w oczy. Chyba wstydził się przyznać, ale nie przed Rają, bo on przecież wiedział. Przed samym sobą się wstydził.
Widzę to synu. Nie mam nic przeciw temu. Lubię cię i ufam ci, po wszystkich interesach które przez ostatnie kilka lat prowadziliśmy. Wiem, że jesteś uporządkowany i sumienny. A mojej szalonej córce przyda się ktoś taki. Nikomu innemu nie powierzyłbym czegoś tak cennego.
Seijin nie mógł teraz nie spojrzeć na towarzysza. Jego oczy samoistnie uniosły się do góry, na rozpromienioną, pulchną twarz. Że też finalnie to on zaczął być przekonywanym. Rozumiał jednak ideę Rajy. Można wręcz było rzec, że i teraz go czegoś nauczył. Nawet pragmatyzm nie stroni od miłości. Młody kupiec pokiwał głową.
Masz rację Rajo. Chciałbym mieć ją blisko. Chciałbym z nią przemierzać pustynie, z nią się cieszyć i smucić. Z nią gonić słońce. – Usmiechnął się na tę myśl. Staremu kupcowi nie było chyba trzeba więcej. Zaklaskał w dłonie, a wszystkie tancerki uciekły za kurtyny. Jeden z ludzi radży podszedł, nadstawiając ucha.
Wezwij tu do mnie Wahiyo. Powiedz, że pan Manamatsu Seijin przybył w odwiedziny. – Komenda była jasna i mężczyzna od razu poszedł wykonać polecenie.
Gospodarz odłożył fajkę i polecił odsłonić kotarę namiotu, by trochę przewietrzyć. Tytoniowa mgła zaczęła się powoli rozpływać, podczas gdy panowie zagryzali jeszcze daktylami i śmiali się z głupich żartów. Ojciec nawet nie zauważył, gdy jego najstarsze dziecko przekroczyło próg, lecz pan Manamatsu dostrzegł ją od razu. Pełne usta, okrągła buzia, zwiewna czerwona szata i złote krążki wokół kostek i nadgarstków. Była idealna. Uśmiechnęła się dyskretnie, jakby z lekka zawadiacko. Ona też pochwyciła spojrzenie chłopaka. Zupełnie jak poprzednim razem. Ich oczy związały się w uścisku. I to było wszystko. Seijinowi nie była już potrzebna żadna zachęta.
Awatar użytkownika
Manamatsu Seijama
Posty: 73
Rejestracja: 18 sty 2022, 0:03
Discord: LevelUp#9976
Karta Postaci:
Punkty Doświadczenia:
Punkty Technik:
Techniki:
Bank:

Re: Kroniki rodzinne Manamatsu

Wszystko dla rodziny

Ryk wielbłądów i smród mułów. Cóż za romantyczne okoliczności, dla pana Manamatsu i przewodnika jego karawany. Piękna Wahiyo nie była jednak wyraźnie poruszona okolicznościami. Uwijała się przy zwierzętach i ładunkach, często nie pozwalając skupić się Seijinowi. Mężczyzna siedział bowiem przy małym stoliku i złotym piórem odhaczał kolejne pozycje z listy. Raz po raz zerkał jednak znad swego zwoju, by skraść trochę tych cenniejszych od całego ładunku widoków. Znajdowali się w pobliżu magazynu stołecznego. Shetta była dziś nad wyraz spokojna. Mieszkańcy w większości chronili się przed morderczym słońcem w domach i na okrytym płótnem bazarze. Ich też na szczęście okrywał jeszcze cień piaskowcowych konstrukcji, ale ten stan miał się niedługo zmienić, gdy wyruszą w głąb pustyni.
Piękny dzień pan wybrał, Panie Manamatsu! – rzuciła Wahiyo, zrzucając ciężką torbę do kosza na grzbiecie wielbłąda. Pomimo ciężaru zrobiła to nadwyraz zręcznie i nawet nie wyglądała na przesadnie zmęczoną. Widać było, że nawykła do ciężkiej, fizycznej pracy i nie odstępowała na krok reszcie obsługi.
Podeszła teraz do stolika, przy którym pracował kupiec, a ten, rozpromienił się lekko.
Nie powinnaś się tak przemęczać. Potrzebuję cię w pełni sił.
Tak? A do czegóż to? – zapytała, opierając się na stoliku i nachylając do Seijina. Twarz przecinał jej uroczy, zawadiacki uśmiech, a gdyby Manamatsu zdecydował się spojrzeć nieco niżej, też i jego uśmiech nie byłby nieuzasadniony. Ten jednak zarumienił się lekko w zakłopotaniu.
Jest dziś bardzo słonecznie. Nie chcę, by na wieczór bolała cię głowa.
Cóż za troska – zamruczała kobieta, po czym nachyliłą się mocniej i pocałowała przeciągle kupca. Jeśli dzisiejszy dzień był upalny, to teraz Manamatsu mógł poczuć prawdziwy skwar w swej klatce piersiowej i paru innych miejscach.
Rozumiem, że wieczorem będziemy musieli ogarnąć kilka… Listów – rzuciła konspiracyjnie, gdy już odkleiła się od ust partnera. Nie zważając na mnogość papierów, a nawet obecność kałamarza z atramentem, usiadła na stoliku. Teraz już nie było opcji, by Manamatsu się skupił na pracy.
Owszem. Mamy kilka listów to przejrzenia, dlatego mam nadzieję, że nikt nie będzie nam przeszkadzał. – To ostatnie wypowiedział specjalnie trochę głośniej, by do okolicznych pracowników dotarła ta jakże subtelna aluzja.
Spokojnie, myślę że ten osiłek którego wynająłeś zadba o to, by nikt się po zmroku nie szwendał po obozie.
A skoro o nim mowa… – Niemal jak wywołany do odpowiedzi, między budynkami pojawił się mężczyzna w turbanie, na którym błyszczała blaszka z symbolem Sunagakure no Sato. Miał krótką bródkę na łuku szczęki, wygodny, opięty wokół kończyn strój i tlącą się fajkę w zębach. U jego boku szła zaś trójka dzieci – chłopiec i dwie dziewczynki. Każde z nich również błyskało symbolem gurdy na metalowej blaszce. Kupiec nie mógł się oprzeć wrażeniu, że skądś tą twarz już kojarzy.
Wahiyo podłapała spojrzenie partnera i odwróciła najpierw głowę, potem całe ciało, schodząc jednocześnie ze stolika. Wygładziła materiał swojej koszuli i stanęła niemal na baczność. Kupiec również wstał.
To do pana miałem się zgłosić? Pan jest właścicielem tej karawany? – zapytał lekko ospałym, acz melodyjnym głosem.
Hai! Manamatsu Seijin, do usług. A to przewodnik naszej karawany, Kiramoto Wahiyo. – Ukłonił się, po czym to samo uczyniła dziewczyna.
Mężczyzna na ten gest zareagował tożsamo, a więc ukłonił się osobno do Sejina i osobno do Wahiyo.
Miło poznać – rzucił, zdecydowanie bardziej do niej niż do niego – Manamatsu Seijin… Wiedziałem, że skądś kojarzę to nazwisko. Być może jeszcze mnie pamiętasz. Iburi Mūgen, do usług. – Odpowiedział, równie formalnie, kłaniając się po raz kolejny i rozciągając usta w życzliwym uśmiechu. I faktycznie! Seijin znał to imię. Nawet znów się lekko zaczerwienił słysząc je. Tym razem jednak nie z zakłopotania, a ze wstydu.
Wiele lat minęło, odkąd chodziliśmy razem do akademii. Widzę, że całkiem dobrze ułożyłeś sobie życie.
Tak, to prawda. Radze sobie – rzekł Seijin jakby niechętnie. Wahiyo jednak znacznie bardziej żywo zareagowała na zasłyszana informację. Odwróciła się gwałtownie do kupca, zarzucając zamaszyście włosami.
Uczęszczałeś do akademii shinobi? – mężczyzna podrapał się po głowie, odrwacając wzrok.
Tiaaa… – mruknął znów od niechcenia. Mūgen zaśmiał się na to pod nosem i pokręcił z pobłażaniem głową.
Zgadza się. Był w tym nieszczęśliwym gronie, które oblało egzaminy. Ale nie wyszło ci to chyba na złe, co Seijin? Odnalazłeś się w innej branży – rzucił z uśmiechem. Ciężko powiedzieć, czy był szczery. Akurat ten oto obecny tu shinobi był jednym z milszych wspomnień dzieciństwa. Pochodził z niezbyt licznego klanu. Właściwie poza jego rodzicami nie było tu nikogo. Byli bodaj uchodźcami, którzy przybyli tu szukać dostaku. Młody Iburi był więc zawsze nieco bardziej empatyczny w stosunku do rówieśników, sam bowiem musiał odczuć w życiu wystarczająco bólu i strachu.
Nie narzekam – burknął, wciąż nieco zmieszany Seijin – Ty widzę również dorobiłeś się już trochę w swej karierze. Spodziewałem się młodzika, a dostałem aż troje.
Ach tak, przepraszam. Nie przedstawiłem wam mojej drużyny. – Teraz to Mūgen się lekko zmieszał, po czym spojrzał przepraszająco na swych podopiecznych.
To są moi genini. Aritsuke Samiya, Shinji Yumei, oraz Totta – przedstawił, wskazując najpierw na wysoką dziewczynę z dwoma kucykami i bandażami na rękach, następnie niższą w okularach i z ciężkim plecakiem i w końcu na najniższego chłopca z dużymi oczami i rozczochranymi włosami.
Sabaku no Totta – poprawił go chłopak, wyraźnie obruszony.
Yare, yare – Mūgen podrapał się po głowie, znów z przepraszającym uśmiechem – W każdym razie to dla niech jedna z pierwszych misji rangi C. Również i jedna z pierwszych moich misji w roli Jonina i senseia – pochwalił się, nie kryjąc dumy.
Seijinowi zaś stężała mina. Spojrzał po obecnych tu geninach, przyglądając się im bacznie. Jakby szukając czegoś, czego jemu samemu zabrakło. W pełni rozumiał dumę dawnego kolegi z klasy. Lubił swoje obecne życie, lecz wspomnienie młodości wywoływało w nim gorycz. Oblanie egzaminów i utrata szansy na zostanie choćby geniem były największym rozczarowaniem jego życia. Nie posiadał do tego talentu niestety. Obiecał sobie jednak jedno.
Mój przyszły syn też kiedyś zostanie shinobim. Jestem tego pewien – rzekł z przekonaniem, lecz to przekonanie było chyba tylko w nim samym. Oboje Mūgen i Wahiyo spojrzeli na niego z pobłażaniem. Szansa na to może nie była duża. Jeśli ojciec nie potrafił się nauczyć, to dlaczego syn miałby? On jednak się tym nie przejmował. Takie miał bowiem postanowienie – zrobi wszystko, by jego przyszłe dziecko osiągnęło to, w czym on zawiódł. Zapewni mu pieniądze, a nawet osobistych trenerów jeśli będzie trzeba. On sam nie miał takich możliwości, bo nie pochodził z przesadnie majętnej rodziny. Dlatego właśnie jest tu gdzie jest. By mieć środki dla swego potomstwa. By dać mu wszystko, czego będzie potrzeba. Wszystko dla rodziny.
Uśmiechnął się więc już nieco śmielej. Spojrzał po obsłudze i ładunku. Wyglądało na to, że wszystko już prawie gotowe. Ruszył więc dziarsko w stronę swych wielbłądów.
To jak! Możemy ruszać?! - zakrzyknął ochoczo, rozkładając ręce ku bezmiarze pustyni.
Ostatnio zmieniony 17 wrz 2022, 9:35 przez Manamatsu Seijama, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Manamatsu Seijama
Posty: 73
Rejestracja: 18 sty 2022, 0:03
Discord: LevelUp#9976
Karta Postaci:
Punkty Doświadczenia:
Punkty Technik:
Techniki:
Bank:

Re: Kroniki rodzinne Manamatsu

Pokaż im że się mylą

Pierworodny syn Seijina i i Wahiyo był w istocie utalentowany, choć niekoniecznie w takich dziedzinach, jakich ojciec mógłby sobie życzyć. Jednak pomimo iż chłopiec nie bardzo lubił się uczyć i raczej tego unikał, wciąż sporo rówieśników prosiło go o pomoc. Ba! Bardzo wielu ściągało od niego na testach pisemnych. Miał bowiem ogromny talent do przyswajania wiedzy i świetną pamięć. Nie potrzebował wcale zakuwać, by ogarnąć materiał z wykładów.
Wciąż jednak jego bolączką były umiejętności ninja. Seijin w tym akurat miał rację. Jeśli on był w tym słaby, to i jego syn będzie. Chodzi bowiem o kontrolę chakry i wykonywanie technik. Kupiec zgodnie z obietnicą wykupił więc chłopakowi prywatnego nauczyciela, który miał szlifować u niego składanie pieczęci i kontrolę energii. Opłacił także drugiego, by ten uczył go walki taijutsu, a także wprowadzał tajniki walki przeróżną bronią. Tak na zaś. Chciał zabezpieczyć chłopaka na różnych płaszczyznach, by miał jak najwięcej argumentów do zostania geninem.
Był z niego bardzo dumny. Bardzo też wierzył w jego sukces. Nadał mu imię Seiyori. Imię które – miał nadzieję – zatrzęsie kiedyś światem.
Nie poskąpił nawet na prywatnego medyka, który miał dbać o to, by młody nie opuszczał zajęć przez choroby. Okazało się jednak, że jego interwencje nie były zbytnio potrzebne, gdyż Seiyori najzwyczajniej w świecie nie chorował. Był też bardzo wytrzymały i wszystkie kontuzje goiły się na nim jak na psie. Dlatego też większość wizyt i badań kończyły się długimi rozmowami. Może to właśnie wtedy zaszczepiona została w chłopaku smykałka do medycyny i alchemii. Ważne jednak było to, że chłopak miał wszystko czego mógł potrzebować. Oprócz ojca…
Seijin i Wahiyo byli bowiem wiecznie w trasie. Byli już wtedy bardzo majętni, interes się kręcił, ale powodowało to, że wiecznie było coś do roboty. Wahiyo faktycznie, po urodzeniu Seiyoriego siedziała przez jakiś czas w domu. Później również znacznie częściej zjeżdżała do domu i spędzała czas z synem. Wciąż jednak były okresy, że młody Manamatsu siedział sam ze sobą, nierzadko nudząc się do bólu.
Poważnie!? Znów wyjeżdżacie!? Za miesiąc jest mój egzamin! Nie możecie mi tego zrobić i go przegapić! – awanturował się młody Seiyori. Wysoki jak na swój wiek chłopak z twarzą obsypaną piegami i ciemnymi, długimi włosami.
To niedaleko. Musimy obskoczyć tylko kilka wiosek na południe od Sunagakure, bo mieszkańcy czekają na dostawy. Na bank zdążymy przed twoim egzaminem synku – zapewniała Wahiyo, gdy Seijin pakował sakwę podróżną.
Włożyłem wiele wysiłku w to, by ci się powiodło chłopcze. Nie przegapiłbym czegoś, na co czekałem całe moje życie. – Ojciec uśmiechnął się lekko, spoglądając spod swej krótkiej grzywki na syna. Seiyori nie wyglądał jednak na przekonanego. Wargi wygięte miał w grymasie, a wzrok iście morderczy. Aż i kupcowi zrzedła mina po chwili wpatrywania się w suna.
Wysiłku, czy pieniędzy tato? Nigdy was nie ma! Jedyne co, to wysyłacie mi pieniądze. Wysyłacie jakichś ludzi żeby mnie uczyli… Wiecie co o mnie mówią w akademii? Że jestem rozpuszczony! Nawet nauczyciele twierdzą, że wszystko co mam zawdzięczam bogactwu, a nie talentowi. – Wahiyo otworzyła usta w szoku. Seijin podrapał się po głowie w niedowierzaniu. – Wiesz co nawet słyszałem ostatnio? Że wynajmujesz mi kogoś do robienia prac domowych. Nie wierzą absolutnie w moje umiejętności!
W takim razie…
W takim razie co? “Pokaż im, że się mylą!?” Tylko że oni i tak nie uwierzą! Tak jak nie wierzą teraz. Słyszałem jak o mnie gadają za moimi plecami… – niemal krzyczał już młody Manamatsu. Spuścił głowę i oparł się ramieniem o framugę drzwi. Jego oczy zaszkliły się lekko, lecz nie było tego dokładnie widać spod rozczochranych włosów. Matka instynktownie już chciała objąć syna, lecz ten odtrącił ją ramieniem.
Obleją mnie. Tak jak i ciebie przed laty. Nasza rodzina po prostu nie nadaje się do bycia shinobi… – wycedził ze smutkiem, po czym zerwał się i wybiegł z domu.

Rodzice, zgodnie z obietnicą wrócili do domu w przeddzień egzaminów końcowych w akademii Ukrytego Piasku. Wielkim zdziwieniem dla mistrza Kamako był widok Manamatsu Seijina w drzwiach swego gabinetu.
Pan do mnie? – zapytał lakonicznie, jakby niezbyt wiedząc z kim ma doczynienia. Był wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną, którego łysa czaszka świeciła równie mocno, co blaszka Sunagakure na czole.
Jestem ojcem Manamatsu Seiyoriego… – zaczął niepewnie.
Ah… Ach tak, pan… Se… – shinobi zawahał się, szukajac w głowie tego zakurzonego imienia.
Seijin
Ach tak, Seijin. Manamatsu Seijin. Proszę wejść. - Zaprosił go gestem dłoni do środka – Co pana sprowadza? - zapytał z wyrazem podejrzliwości w oczach.
Kupiec wyglądał na lekko zakłopotanego. Może nawet i przestraszonego. Zamknął drzwi za sobą i stanął jak słup.
W zasadzie to… Nie wiem od czego zacząć
Najlepiej od początku. Ma pan jakieś obawy odnośnie syna? Osiąga całkiem niezłe wyniki, ale brak mu techniki. Jego henge wciąż pozostawia wiele do życzenia, więc jeśli chce pan wiedzieć, nad czym należałoby popracować przed jutrem, to zdecydowanie nad ninjutsu. – Mówił dość neutralnym tonem. Podskórnie jednak, czyć w tym było pewną aluzję - być może szyderę. Tak jakby na zewnatrz był poważny, lecz w środku uśmiechał się pod nosem. Kamako był człowiekiem z twardymi zasadami i patrzył dość zero-jedynkowo. Albo ktoś się nadawał, albo nie i nic pomiędzy.
Myśli pan, że mój syn zda? – zapytał niepewnie Seijin.
Tu nie ma co myśleć, panie Manamatsu, tylko działać. Wszystko okaże się jutro, na egzaminach praktycznych. Bo o pozostałe się nie martwię. Nie da się ukryć, że chłopak ma dość… Bogatą wiedzę.
Kamako-san, to dla mnie bardzo ważne. Ja sam kiedyś byłem na jego miejscu i… Nie podołałem. Nie chcę, by jego spotkał ten sam los. Chcę, by realizował swoje marzenia.
Swoje marzenia, czy pana? Może to, co pana spotkało w życiu jest swego rodzaju przeznaczeniem. Może chłopak też musi odnaleźć swoje. – Seijin na te słowa zacisnął pięści i zgrzytnął zębami. Jego bojaźliwy ton zdawał się teraz lekko ulatywać, ustępując miejsca nieco innemu rodzajowi nerwów.
Tak. I jego przeznaczeniem jest zostać shinobi. A ja… Ja zrobię wszystko, by jego marzenia się zrealizowały. A jeśli pan wciąż się waha, to może to pana przekona. Nie robiłbym tego, gdybym w to nie wierzył – rzekł, wyciągając z kieszeni wewnętrznej zwój. Wewnątrz rulonu ewidentnie było coś wsadzone.
Na ten widok Kamako w końcu przebił bańkę neutralności. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, a ciało uniosło się lekko, jakby nabrało więcej powietrza.
Pan nie rozumie, Manamatsu-san. Nie kupi pan talentu pieniędzmi. Nie dopuszczę by chłopak bez talentu został shinobi, choćby i pan mi sprzedał cały kraj. Nie pozwolę by bogu ducha winny dzieciak poszedł na misję i zginął bezsensownie, bo nie był do tego gotów. Pan też nie chce grzebać przedwcześnie syna, Manamatsu-san. Mimo to, robi pan głupstwa. Goni pan za własną pychą i myśli, że może coś w ten sposób zdziałać! To, czego się pan dopuszcza jest prawdziwie niegodne. Nigdy się na takie coś nie zgodzę!
Ale on naprawdę zasługuje, by zostać ninja. Jest lepszy niż się panu wydaje.
Ha! Trenuję młodych adeptów od dziesięciu lat i mam w tym ogromne doświadczenie. Czy może się pan pochwalić tym samym? Czy zna się pan na tyle dobrze, by stwierdzić czy chłopak się nadaje? Na jakiej podstawie wątpi pan w mój osąd? – Nauczyciel wyglądał teraz na naprawdę rozjuszonego. Sprawiał wrażenie, jakby bardzo chętnie wyrzucił namolnego gościa własnoręcznie przez okno. A rozgniewać takiego byka naprawdę nie było rzeczą mądrą.
Seijin jednak zdawał się w tym wszystkim zachować niesamowity wręcz spokój. Zwłaszcza w świetle tego jak zachowywał się na początku. Wszedł jako bojaźliwa myszka, a teraz sam stał niczym ten lew. Nieco mniejszej co prawda postury, lecz w jego oczach płonęło coś silniejszego. Uśmiechnął się nawet lekko. Dziwny gest. Nawet Kamako wprowadził w chwilową konsternację.
Na takiej podstawie, że… – zaczął mężczyzna, po czym w jednej chwili przestrzeń wokół niego buchnęła dymem, a w jego miejscu pojawił się wysoki, rozczochrany chłopiec z piegami na całej twarzy – Że totalnie pana wyrolowałem, Kamako-sensei!!! – wrzasnął Seiyori, trzymając w dłoni już nie zwój z pieniędzmi, a dorodnego, zielonego pora, wymierzonego w mistrza.
Ten zaś zastygnął chwilę w swej pozycji, po czym nagle wybuchnął gromkim śmiechem. Złapał się za brzuch i opadł na swoje krzesło, patrząc na chłopaka z dumą w oczach.
Hahaha! Niemożliwe… – sapnął – Aż nie wiem co powiedzieć, hahaha! – Śmiał się tak jeszcz chwilę, co Seiyoriego zaczęło już powoli denerwować.
Z czego się pan tak śmieje!?
Haha, nic, nic, hah… Przyjdź jutro na ten egzamin synu. Dobrze się wyśpij, haha! Dobra robota Seiyori. Naprawdę dobra robota – powiedział, wycierając łezkę z kącika oka, po czym wyciągnął zamkniętą pięść, zbijając z chłopcem żółwika.
Następnego dnia odbył się owy egzamin. Testy pisemne Seiyori zdał na najwyższy wynik. Pokazy Taijutsu przeszedł całkiem sprawnie i ustrzelił nawet całkiem niezły wynik w shurikenjutsu. Na samym końcu był egzamin ninjutsu. Pomimo wszelkich obaw, które kadra mogła mieć z początku, Seiyori - choć bez szału - zaliczył wszystkie techniki. Wszyscy egzaminatorzy nie kryli zdumienia.
Jedynie Kamako siedział uśmiechnięty. Z tym samym uśmiechem przybił później pieczątkę na świadectwie i wręczył młodemu geninowi jego opaskę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Pracownie”