Wakuri nie potrzebowała tłumaczeń. Naprawdę, nie potrzebowała. Skoro jednak Salomon chciał się wyjaśnić przed dziewczyną, nie mogła mu zabronić. W tej chwili jednak wchodzili w dość głębokie szczegóły, które nie zmieniały tego, że sam Mistrz Run raczej nie wydawał się zadowolony z bycia w obecności Kuramy. Nawet teraz, kiedy zwróciła ku niemu na dłużej wzrok, odwrócił w końcu głowę w przeciwnym kierunku jakby na potwierdzenie wszystkiego, o czym przed chwilą mówiła.
-
Gomene...
To była jej jedyna odpowiedź na jego zapewnienia. Odpowiedź szczera, bowiem ilekroć by tego nie powtarzać: Salomona skrzywdzić nie chciała. Był jej przyjacielem, a nawet jeśli w tej chwili sam mógł nie chcieć być nim dla Wakuri w pełni tego słowa znaczeniu, niewiele to zmieniało dla samej Kuramy. Jednak to tyle. Nic więcej nie mówiła, chcąc zwyczajnie uciąć temat, który na dobrą sprawę ani nie zaprowadzi ich do niczego sensownego, ani nie był też szczególnie potrzebny w tym momencie. Mieli w końcu Lorda Podziemi do zapieczętowania.
...Lorda Podziemi, z którym musiała walczyć w pewnym sensie zupełnie sama. Nawet, jeśli to nie jej przyszło zadać mu nawet jeden cios, jaki zbliżyłby go do upadku, ten sam w ostatnich chwilach swojego istnienia wymierzył ku Wakuri najgorszą broń z możliwych. Broń wycelowaną tym razem nie w jej ciało, a w wielkie i przesiąknięte dobrocią serce nieprzywykłe do bólu, zwłaszcza na taką skalę. W końcu to nie tak, że ludzie są bezgranicznie źli czy dobrzy. Sukatsu zrobił wiele złego, to prawda, ale czy był zniszczony do cna? Czy nie zasługiwał na wybaczenie i drugą szansę? Co miała mu odpowiedzieć, kiedy ewidentnie o nią prosił? Nie?
Ale innej odpowiedzi, choćby nawet bardzo chciała, zwyczajnie nie miała.
Nie miała nie z zawiści, a strachu. Nie dlatego, że podążała w imię jakiś konkretnych praw czy zasad, ale dlatego, że dawanie mu jej nawet nie leżało w jej możliwościach. Ostatecznie to nie ona winna o tym decydować. To nie ją, mimo wszystko, zranił. Zranił Baibai. Zranił Kegawe. Zranił Kuroneko. A z decyzją, tak miażdżącą i okrutną, pozostawiona została ona, do tego w obliczu kogoś, kogo jej serce widziało jako osobę równie bliską, jak bliski był dla niej Hanesawa. I miała mu odmówić?
Musiał istnieć limit tego, ile człowiek jest w stanie znieść. Ile bólu, cierpienia, smutku i żalu jest w stanie w jednej chwili unieść i zdecydowanie nieprzywykła do takiego ciężaru dziewczyna nie miała co do tego dobrych prognoz. Nie, żeby myślała o prognozach, bo nie musiała. Jakby każdy cios, każda rana zadana przez jej towarzyszy, była jednocześnie raną, jaką odczuwała ona sama. Ból, którego może i nikt z nich jej nie życzył, ale który w tym momencie dzieliła z tym, kogo z całych sił próbowali zgładzić na dobre. A przecież wiedziała, że to nie jej ojciec. To nie był Hanesawa. Cokolwiek czuła i cokolwiek podpowiadał jej umysł, przecież wiedziała, że to osoba, jaka lekką ręką pchnęła ją w czeluście śmierci. Tylko co z tego? Co z tego, że to wiedziała? Bolało. Nie wiedziała co, ale bolało i gdyby ją zapytać, to pewnie wszystko. Chciała to przerwać, a chociaż nie wiedziała jak, jej ciało zaczęło poruszać się samo ku Sukatsu. Skupić się na tym, co zna...? Ha! Ale co znała? Nic nie znała. Wszystko jej się mieszało i zdawało niewyraźne. Kłamstwo zdawało najprawdziwszą prawdą, a prawda wierutnym kłamstwem i chociaż wiedziała, że w jej głowie trwa teraz jeden wielki chaos, słowa Shikō mogłaby w normalnych warunkach skwitować prostym i gorzkim "Przecież wiem". Nawet wyrzuty, jakie zaczęły wypływać z niej ku jej własnym towarzyszom, nie szczędząc przy tym Nary: chociaż próbowała wypierać się ich z całą siłą, jaką jej pozostała, nie sprawiało to, by jej krew wrzała mniej. Nie sprawiał, by jej rozdzierane wnętrze przestało doskwierać chociaż na moment. Miała jedynie prosty fakt; fakt, jakoby wszystko to, co robili, było konieczne, będąc zalewaną zewsząd znakami wszelakiej maści, że przywarła do zwykłej bujdy.
Nie miała pojęcia, ile kroków postąpiła, nim w końcu zmusiła ciało do zatrzymania się. Znowu znalazła się na ziemi, ziemi bezpiecznej, jaka nie miała zaraz zacząć przesuwać jej ku Sukatsu. Krew zaczęła ściekać z wargi po brodzie, czując metaliczny posmak w ustach, kiedy to jej dłonie zakrywające twarz spięły się na jego kolejne słowa. Palce zgięły się, chwytając za kapelusz na jej głowie, jakby w obawie, by jej wolne dłonie nie zaczęły wędrować ku jej "ojcu". Wszystko było nie tak... Nie tak. Źle. Nie tak. Cały ten niedorzeczny ból bez podstaw. Całe to cierpienie z powodu kogoś, kto zranił jej przyjaciół. Kogoś, dla kogo jej życie było zwykłym niuansem. Czymś, co równie dobrze mógł zakończyć bez większego namysłu i co zrobiłby, gdyby nie Shikō. Tak jak część Wakuri chciała ratować Władcę Cieni, druga w duchu błagała, by w końcu to wszystko się skończyło - choćby oznaczałoby to koniec osoby, jaka za wszelką cenę wmawiała jej bycie kimś, kim zwyczajnie być nie mógł. Przeczekać. Przecierpieć.
Ból i smutek minie. Zawsze mijają. I ten też w końcu minie, prawda?
Nie była jednak sama. Kurata i Karuta pełnili przy niej wartę, a czując ich macki oplatające się wokół niej były dowodem na to, że nie była z tym wszystkim całkowicie sama. I... to dobrze? Jednak? Nie chciała przyciągać uwagi. Nie chciała, by ludzie niepotrzebnie zbiegali się wokół niej, dając jej czas, by sama ochłonęła. Ale nie mogła. Coś, co wydawało jej się naturalną koleją rzeczy, pod naporem wszystkich emocji i bodźców zdawało się być aż nadto jej sił. Poczuła jednak coś jeszcze. Coś, co nie było macką, a ludzką dłonią. W ślad za nią zaś - znajomy głos. Znajomy aż nadto. Coś nawet w środku niej drgnęło. Jakby idea przepełniona nadzieją. Idea, jaka w pierwszej chwili zdawała się remedium na jej wszelakie bolączki. Idea, którą brutalnie zamierzała zgasić, zaciskając mocniej zęby. Jej dłonie oderwały się od twarzy, palce puściły kapelusz, a zamiast tego powędrowały ku Shikō, zarzucając mu je bez namysłu na szyję i samej wtulając w niego głowę. Nie chciała myśleć o Sukatsu. Nie chciała szukać pomysłów na to, jak go wrócić z powrotem. Chciała to już wszystko zostawić za sobą, zakopać. Odpocząć. Zacisnęła dłonie na jego ubraniach jakby w obawie, że ten zaraz znowu pójdzie gdzieś indziej, a ta ponownie zostanie sama z całym chaosem, jaki dalej trwał w jej głowie. Jaki dalej ją gnębił i ściskał za trzewia nawet wtedy, kiedy zdawało się być po wszystkim i miała w końcu jakąkolwiek realną szansę na to, by w końcu przestać, chociaż odrobinę, zalewać się łzami.
**✿❀ ❀✿**
Podróż powtórna była zdecydowanie szybsza, niż droga do serca podziemi. Była też zdecydowanie cichsza, zwłaszcza ze strony Wakuri. Żadnego nucenia pod nosem, żadnego skakania po kościach, jakie leżały na drodze do wyjścia. Nigdzie z przodu, a raczej blisko Nary, najlepiej za nim, jakby nie mogła się zdecydować, czy chce iść tuż obok niego, czy zupełnie gdzieś na samym końcu z dala od ktokolwiek. Zwłaszcza, że kiedy tylko wydostali się z podziemi i zaczęli kroczyć nie tylko przez pałac, ale również przez powoli rozświetlające się promieniami słońca uliczkami Baibai, mimowolnie skuliła się nieco, naciągając wybrudzony krwią kapelusz na oczy. Dość... jasno. Może dlatego, że tyle czasu spędziła na dole? Nie była pewna, jednak światło wyglądające powoli zza chmur mierziło ją i, podobnie jak z jej ognistym smokiem, nie była zbyt chętna, by unieść wzrok wyżej. Drogę do rezydencji spędziła więc głównie wbijając wzrok w ziemię. Wzrok zamyślony, podczas gdy jej już uspokojony umysł dalej drążył te same problemy, co wcześniej. Wszystkie te zmiany, sytuacja z Sukatsu, cały jej wewnętrzny konflikt, jaki nawet po jego śmierci wychylił głowę.
Z opóźnieniem odnotowała odejście Nishimaru na dłuższy czas. Bez większego zainteresowania przyjęła też informacje o tym, że mają chwilę "dla siebie". Nie miała pojęcia, co ma z nią zrobić, jednak ostatecznie postanowiła skorzystać chociaż z łazienki. Obmyć twarz i doprowadzić się do względnego ładu nawet wtedy, kiedy nie mogła wiele zrobić z własnym ubiorem - zakurzonym, przypalonego przez Salomona, z przedarciem na brzuchu w wykonaniu Sukatsu i licznymi krwawymi wzorami, przez które spora ich część była zwyczajnie sztywna i nieprzyjemna w dotyku. Coś jednak... było nie tak? Znowu? Nic nowego, naprawdę. Powoli chyba nawet zaczynała akceptować fakt, że co chwilę coś było "nie tak". Jakby tak pomyśleć, czy ślady na jej ubraniach nie powinny odpowiadać jej ranom? Oczywistym było, że nie miała dalej dziury na wylot, ale co z poparzeniami? Dobrze pamiętała, jak bardzo bolał ją bok. Jak piekł nawet wtedy, kiedy zmęczona nie wiele mogła na niego poradzić i zwyczajnie zasnęła. Ale teraz nic jej nie bolało. Pozostała jedynie ze zwęglonym materiałem, a po odchyleniu go - nawet śladu. Niczego. Tym też zajął się Shikō? Zaraz po tym przyjrzała się z kolei bardziej własnej twarzy i, podobnie jak z ranami po potyczce z Salomonem, nie szczególnie była w stanie dostrzec ślad po jej dość brutalnej próbie odzyskania kontroli nad własną osobą. Wcześniej, nim odkręciła kurek z wodą, może jeszcze dostrzegłaby ślad po czerwonej posoce, jednak teraz? Jak.. jak nowa. Z jakiegoś powodu, który gryzł się z jakąś taką ogólnie przyjętą logiką, że jak jest się rannym, to... jest się rannym. Nie przez dziesięć sekund, tylko przez trochę więcej. Na dobrą sprawę zmęczona też szczególnie nie była. Nie fizycznie przynajmniej. Ostatecznie jednak wzruszyła ramionami. Nie było to na jej siły. Nie było to prawdopodobnie też to na tyle ważne, by nie mogło poczekać.
Wróciła w końcu do reszty. Dalej wyglądając mało reprezentatywnie, ale chociaż nieco lepiej, niż wcześniej. Rozpuściła nawet włosy, chociaż głównie przez to, że po ich prowizorycznym rozczesaniu, nie miała większych sił, by je znowu wiązać. Częściowo też wyczyściła swoją czapkę, przez co miejscami była zwyczajnie mokra od dalej wysychającej nań wody. W końcu też zaczęło się zebranie. Wręczenie nagród, rozpoczęta krótką mową i podziękowaniami. Z jakiegoś powodu została wywołana nawet pierwsza. Podeszła do Nishimaru po czym odebrała kuferek.
-
Arigato, Nishimaru-san. Rozumiem, że na negocjacje możemy wybrać później najbardziej dogodny dla nas moment, nie koniecznie siadając do nich teraz-zaraz?
Zapytała spokojnie, licząc na prostą odpowiedź, na którą mogłaby po prostu skinąć głową i móc na jej bazie podjąć jakieś decyzje. Zerknęła jeszcze przelotnie na zawartość pojemnika. Dużo pieniędzy, których nie przeliczała, oraz zezwolenie. Wyglądało na to, że wszystko się zgadza, to też jak go otworzyła, tak samo szybko wieko ponownie oparło. Chcąc nie chcąc jej wzrok padł też na służącego, po czym coś znowu ukuło ją w serduszko. W drodze miała wrażenie, że jedynie jej się wydaje. Że może jednak jest trochę zmęczona i historia z Sukatsu dość się na niej odbiła, by potrzebowała dłuższej drzemki przed powrotem "do siebie". Jednak... dlaczego? Zrobiła mu coś? Z jakiegoś powodu ludzie zdawali się patrzeć na nią niezbyt przychylnie, niczym Salomon podczas ich krótkiej wymiany zdań w podziemiach. Zrobiła krok w tył, po czym nie chcąc wpatrywać się w niego nachalnie, skinęła głową i wróciła na miejsce. Ze skrzyneczką w dłoniach poczekała, aż wszystkie nagrody zostaną rozdane - bez bawienia się opakowaniem swojej, bez nucenia, bez chodzenia bez ładu i składu po sali. Nawet Kuracie i Karucie posłała tylko krótkie spojrzenie patrząc na to, jak sami zajmują sobie cały ten czas przeznaczony na wręczenie ich należności.
**✿❀ ❀✿**
Dopiero po ostatnich słowach rzuconych przez Nishimaru do Midoro i Mesaia, sama zerknęła w stronę Nary. Przez moment jednak na tym stanęło. Wiedziała, o co chce zapytać, ale zupełnie nie miała pojęcia, jak ma to ubrać w słowa. Tak, by nie kazać mu się domyślać, jednak cokolwiek pojawiało się w jej głowie, brzmiało jak zwykłe nagabywanie drugiej osoby do wyruszenia na "niesamowicie emocjonującą podróż życia" do miejsca, z którego właśnie wrócili. Zadane w momencie, kiedy w sumie chyba wszyscy byli podziemiami dość zmęczeni. I miała wrażenie, że nią chyba trochę też. Jakoś tak była to pierwsza myśl, jaka tłumaczyła wszystkie te spojrzenia posyłane w jej stronę przez każdą jedną osobę. Każdą jedną, tylko... Tylko, że chyba nie? Pytanie o jego planu na "po podziemiach" też nie bardzo miało sens biorąc pod uwagę, że jakiekolwiek by nie były: chyba miała własne. Co prawda ograniczały się do znalezienia Ginro, przebrania i drzemki jednak w jej głowie, brzmiało to jak dość ambitne przedsięwzięcie. Ostatecznie więc cicho westchnęła czując, jak z każdą jedną chwilą jakaś magiczna siła ściska jej gardło. Jakby próbując dać jej znać, że może to bez sensu i lepiej zwyczajnie wyjdzie na wszystkim, jak po prostu pójdzie "do domu", zamiast po tym wszystkim znowu zawracać człowiekowi głowę. Tylko... tylko co, tak ma wyjść?
-
Jeśli dobrze pamiętam, chyba dalej jestem ci winna obiad. - zauważyła niepewnie i z wahaniem, starając się unieść delikatnie kącik ust, choć niewiele było w nim rozbawienia czy zadowolenia, a prędzej cień zakłopotania -
...i prawdopodobnie kilkadziesiąt galonów krwi za to wszystko. Nie, żebym tyle miała. - dodała ciszej, trochę się nawet zastanawiając, czy wspominanie o tym jest jej na rękę. Była to mimo wszystko część, jaką chyba wolała pierw przedyskutować. Tak jakby chyba jednak nie mogła sama decydować o sobie w takim stopniu, jakim by chciała. Chyba. No właśnie, kolejna niewiadoma. -
I podziękowania, tak swoją drogą. Z tym, że nie sądzę, by zwykłe "dziękuje" miało dużą wartość dla ciebie. - uśmiechnęła się nieco szerzej i kapkę żywiej, niż wcześniej. Może i nie znała Nary dość długo, ale jeśli chodzi o jego listę wartości w życiu: naprawdę, nie była to w żadna fizyka kwantowa. -
Jeśli jest cokolwiek, przy czym przyda ci się dodatkowa para rąk, daj znać. A zgaduję, że pewnie coś się znajdzie, skoro zdajesz się zbierać pieniądze jak smok. Tym razem postaram się nie tracić organów, obiecuję.
I to była najlepsze obietnica, jaką mogła mu dać, bo czy zgubi czy nie, to nie wiedziała. A postarać się już mogła. W każdym razie była to przynajmniej jedna rzecz, nad jaką wolała pochylić się "teraz". Póki jej nomen omen dług względem Nary był całkiem świeży i szansa na to, że o nim zwyczajnie zapomni, raczej uchodziła za niską. No i miała chociaż pretekst, by nie iść od razu szukać Ginro, wychodząc z rezydencji... no, co najmniej jak nie-Waku.