Nie każdy musiał być poetą ani doskonałym dygnitarzem. Niektórzy dostawali swoje stołki, bo nie było nikogo innego, kto by chciał je pełnić. Nie mniej niezależnie od sposobu przejęcia władzy... Choć trudno nazwać władanie tymi kilkoma ruderami władzą... Należało się nieco do edukować na temat tego jak taką władzę sprawować. Mentor był wręcz na wyciągnięcie ręki, nawet jeżeli nie miałby nauczać bezpośrednio, to dałoby się wiele nauczyć z samej obserwacji.
Zebrałeś więc z tablicy, co tam jeszcze wywieszone było a bo jeszcze się może przydać. Papier był w twojej wiosce na wagę złota, jak właściwie wszystko, czego nie było, czyli no wszystko. O pozostałe rzeczy już zadbałeś przed przybyciem do w celu zawieszania ogłoszeń. Twój plan był wyjątkowo prosty, udać się do karczmy po stronie Hana no Kuni, gdzie poznałeś sprzyjającego ci właściciela. Kto wie, czy od czasu ostatniej wizyty nie dowiedział się więcej, lub nie wysłał kogoś w tę stronę. Musiałeś przekonać się o tym sam.
Celi rzecz jasna było więcej, począwszy od prostego przygotowania swoich symboli władzy, począwszy od najprostszego, czyli świątynnego symbolu, by wyraźnie oznajmić każdemu, kogo czci się w twojej świątyni. Każde bóstwo, a Jashin najbardziej, zasługiwało, by wierni nie tylko chwili jego imię, ale też robili to w odpowiednim, przeznaczonym tym celom domu. Wioska była skromna, ale oferowała jakiś początek, który mógł przerodzić się w coś znacznie poważniejszego. Ruszyłeś więc w kierunku granic osady, było południe. Więc bez problemu byłbyś w stanie przebyć jakiś fragment drogi, słońce miało świecić jeszcze długo. Ścieżka, jaką przyszło ci iść, była mało wyjątkowa. Chciałoby się wręcz rzec, że jakby się zastanowić, to wydeptanie niedługo pozarasta, bo też nie miał zbytnio kto nią chodzić. Kupcy? Nieee. Osadnicy? Jeszcze nie. Warto się zastanowić nad zainwestowaniem w drogi, bo jak każdy wie, dobre drogi obiecują wiele, o ile zabudowa samej osady widocznej na horyzoncie zachęca...
Szedłeś drogą sam i zdawało się, że nie miałeś napotkać na niej nikogo, wszędzie głucho oraz cicho, żywego ducha w obrębie wzroku. W końcu, po kilku godzinach drogi dostrzegłeś kilkanaście górskich szlaków, które wyraźnie sugerowały, że wkraczasz na teren znanego ci już Hana no Kuni, które po części krajem było tylko z nazwy. Bandyctwo i cwaniactwo było tam wszechobecne. Temperatura odrobinę spadała, a przed tobą zapowiadała się trudna podróż. Już teraz zdawałeś sobie sprawę, że nie pokonasz wzgórz ot, tak i nieco się natrudzisz. Nie mniej, dla innych ludzi byłoby to wyzwanie, lecz nie dla ciebie, ty mogłeś się tak forsować. Z początku nie było tak źle, ale w końcu spotkałeś się z rozwidleniem szlaków. Jednym, który prowadził dalej, pomiędzy góry i wzgórza, wyraźnie kierując się w górne rejony kraju, jeśli pomiędzy górami szlak się oczywiście nie zmieni oraz wyraźnie skręcającą ścieżkę, która jeśli wierzyć geograficznym kierunkom, doprowadziłaby cię do południowych ziem Hana no kuni, po których podróż powinna być już prostsza i najpewniej łatwiej byłoby spotkać na niej przyjaznych ludzi... Lecz czy na tej ziemi kogokolwiek spotkanego na drodze można było uznać za przyjaznego? Nikt nie musiał ci o tym mówić, sam wiedziałeś jak jest i na co liczyć od ludzi mieszkających w tych regionach... Wpierw jednak karczma... Która właściwie nie leżała nigdzie pomiędzy Nojo a Haną. Musiałeś lepiej zweryfikować swoje wspomnienia, by określić, gdzie faktycznie była umiejscowiona.