Miała drobne problemy, by trafić za Akane. Może nie aż takie jak w przypadku innych osób, jednak zaczynała mieć wrażenie, że te kilka lat stracone na bezcelowej egzystencji upośledziło ją wystarczająco, by typowo "nastolatkowe" zachowanie Mirai momentami zbijało ją z tropu. Z jednej strony miała wrażenie, że jej zamartwianie się dziewczyną jest niemile widziane, a z drugiej? Uśmiechała się, jakby mimo wszystko nie miała aż tak wiele przeciwko. Przechyliła delikatnie głowę patrząc, jak ta zaczyna odchodzić w swoją stronę. Sama też powoli zaczynała odwracać od niej wzrok, co ostatecznie skończyło się na szybkim wróceniu uwagi ku dziewczynie. Huh... Pozbyć się? Jej? Oh, nigdy w życiu. Nie mniej to jedno zdanie dość jasno wyklarowało Sabatayi, w jaką "grę" próbuje grać Akane. I mimowolnie sama się uśmiechnęła.
-
Mam taką nadzieję.
Rzuciła, powstrzymując się przed dodaniem jakiegoś "Akane-chan" na końcu. No bo jak traktować jak małe bubu, to do końca, prawda? Zwłaszcza, że ta chyba zaczynała znajdować rozrywkę w odgryzaniu się Sabatayi, co w tej formie akurat w żaden sposób jej nie przeszkadzało, a nawet bawiło. Przynajmniej bardziej niż opcja, którą założyła jeszcze kilka chwil temu - czy to próbując wziąć zachowanie Akane "na logikę", czy może przez swoje własne, gorsze samopoczucie w tym momencie. Byli właśnie przed całkiem istotną bitwą i choćby chciała, nie mogła wiele zrobić na bycie spiętą i zestresowaną.
Chociaż wymiana ciosów i cięć ze starcem nie trwała długo, zdecydowanie była jednak trochę krwawa - a to, na ile, to zależało, na kogo się patrzyło. Definitywnie wiek przekładał się na doświadczenie i najbardziej skuteczna taktyka, jaką mogła użyć, okazywała się nie aż tak skuteczna, jakby chciała. Nawet jej plan zapasowy nie przyniósł idealnie tych skutków, na jakie liczyła. Ile siły musiał włożyć w to, by metalem przeciąć inny metal? Pewnie... niewiele. Spójrzmy prawdzie w oczy - to samuraje. Nie zdziwiłaby się, jakby wykuwali swoje bronie z magicznej rudy. A nawet jeśli nie, to właśnie próbowała zasłaniać się kawałkiem żelastwa za 20 ryo. Tak jak więc to, co stało się później, nie było zadowalające, tak nie stanowiło zaskoczenia. Cała reszta jednak zadziałała niemal perfekcyjnie i mężczyzna, jaki to jeszcze przed chwilą zarzekał się, że "przez niego nie przejdzie", został przebity niczym kartka papieru. Nie podobało jej się to. Może nie sam fakt wygranej, bowiem właśnie do tego zmierzała, jednak widok własnej ręki w czyiś wnętrznościach wykrzywił delikatnie jej twarz. Zrzuciła mężczyznę z walącej się rampy, dalej czując jego ciepłą krew na własnej dłoni. Dość szybko jednak straciła na znaczeniu, kiedy w końcu jej noga stanęła na podeście z Kapitanem. Minęło tyle... tyle czasu. Rok, może dwa, nim w końcu znalazła się przed Ichiwą. Rok, może dwa, nim jego zielone oczy znowu spoczęły na Sabatayi. Rok, może dwa, wątpliwości, czy aby na pewno będzie zadowolony z jej powrotu. Czy dalej o niej pamiętał? Czy spotykając go po tak długim czasie, dalej będzie czuła się wokół niego tak samo, jak przed powrotem do Iwy? W tym momencie jednak zdawało się, że znalazła wszystkie odpowiedzi na trapiące ją pytania. Jedno spojrzenie na twarz Ichiwy starczyło, by utwierdzić się w przekonaniu, że w środku był dalej tym samym Kapitanem, jakiego pozostawiła w porcie Tsuchi. Znalazłoby się tyle rzeczy, jakie chciała mu powiedzieć, a jednak przez uchylone usta nie wydobyło się żadne słowo, nie mogąc wydostać się ze ściśniętego gardła. Słysząc, jak jego głos układa się w jej imię, mimowolnie chciała podejść i wtulić się w niego, nie dbając o jakiekolwiek dłuższe zachowywanie pozorów, a na co w tej chwili nie mieli ani okazji, ani czasu. Wcześniejszy grymas sam z siebie przekształcił się w delikatny uśmiech, jaki to z każdą chwilą jedynie rósł.
Wszystko szło tak dobrze. Zabierze go z powrotem, na statek. Cały jej wysiłek w końcu zostanie odpłacony...
Jak bardzo mogła się mylić...
Przyszedł. Pojawił się tuż obok Reia, a grzmot temu towarzyszący jedynie sprawił, że jej ciało mimowolnie szarpnęło się ku granicy podestu. Stał z tymi swoimi mieczami, patrząc na nią jakby była nikim. Stał zupełnie niewzruszony, za własny rynsztunek mając jedynie kilka ostrzy. Chociaż Ichiwa był już tak blisko, nagle scena zamieniła się niczym żywcem z wizji Akane. Cała jej nadzieja, że jednak ten nie zaszczyci ich swoją obecnością, prysnęła w przeciągu kilku krótkich chwil, pozostawiając ją w stanie, jakiego najbardziej się obawiała. Straciła jedyną opcję, by wyrwać się z tego dziwnego transu, stawiając wszystko na swoją teorię. Teorię, jaką szlag jasny trafił, pozostawiając ją na łaskę losu. Tyle godzin z Touru, tyle bólu - wszystko jak krew w piach, znajdując się ostatecznie w tym samym miejscu, w jakim przewidziała kapłanka. Nie rozumiała tego. Nie rozumiała, jak jedna osoba była w stanie samym pojawieniem się wywrzeć na niej aż taką presję. Słyszała aż za dobrze szum własnej krwi w uszach, tak samo jak czuła serce łomoczące w jej klatce piersiowej. Próbowała w panice wymusić jakikolwiek ruch własnych mięśni, przesunąć rękę czy nogę - jednak bezskutecznie.
A był już tak blisko. Już niemal na wyciągnięcie ręki. I nie mogła zrobić nic, by mu pomóc.
Dobył miecza. Rei zaczął wstawać na nogi. Wiedziała doskonale, co się zaraz stanie. Akane już to widziała i jedyne, co zostało to patrzeć, jak jej wizja dopełnia się przed jej szkarłatnymi oczami. Przychodząc tutaj znała ryzyko. Znała je nawet lepiej, gdy dowiedziała się, z kim przyjdzie jej walczyć. Wtedy jednak decyzja była prosta. Dla tego idioty, jaki to stał tuż obok Shoguna, była gotowa położyć na szali własne życie. Gotowa stracić je tak długo, jeśli oznaczałoby to, że tej skretyniały Kapitan dalej będzie mógł pływać z całą resztą po morzach i oceanach, jakie tak bardzo kochał. A teraz? Jeśli była w stanie całe swoje jestestwo odrzucić, byle uratować Reia, to czego się bała? Czyżby całe jej zdecydowanie, cała determinacja stanowiła jedynie puste słowa, uchodząc z niej na widok kogoś takiego? A jednak nie ona miała przyjąć cios. Dobrze wiedziała, co chciał zrobić Rei, a wiedząc to czuła, jak strach wzbiera w niej jeszcze bardziej. Nie powinien. Nie może. Powinien siedzieć na podeście i czekać, a zamiast tego? Bez oka, ledwo stając na nogach, głodny i odwodniony wycierpiał dość. Dlaczego miałby jeszcze rzucać się pod ostrze? Dlaczego miał cierpieć jeszcze bardziej? Po co? Dlaczego? Dlaczego to robił? Kiedy Akane opowiadała, co się wydarzyło, chciała patrzeć na całą sytuację pozytywnie. Jak na dobry omen, szukając pozytywnych stron w sytuacji, jaka uchodziła za beznadziejną. Kiedy Akane opowiadała o tym, co zrobił w jej wizji, była w stanie to zaakceptować. Ale teraz? Nie mogła. Nie była w stanie. Na myśl, że po tym wszystkim znowu miałby być ranny, że miałby ryzykować życiem i, nie daj świecie, stracić je dla kogoś takiego, jak ona, chciała dosłownie krzyczeć. Ale i to było dla niej zbyt wiele.
Jedyne, co robiła od ostatnich kilkudziesięciu godzin, to wpadanie z jednej paniki w drugą. Całkiem zabawne swoją drogą. Zabawne, kiedy jeszcze spotykając pierwszy raz Kamaboko, tak niewiele rzeczy miało jakąkolwiek moc, by ja przejąć. Jak niewiele rzeczy ją w gruncie rzeczy obchodziło. Zwyczajnie "robiła swoje". A teraz? Zostawiła Onimaru i Jinko samych. Zupełnie zignorowała fakt, jakoby Bramy miały być jej furtką do walki z Shogunem, a nie jedynie metodą do szybszego dostania się do Kapitana. Nawet teraz jedyne, na co było ją stać, to obserwowanie, jak osoba jej droga niemal prosi się o śmierć, próbując uchronić od niej rudowłosą. Więc tyle było warte jej bycie Tsuchikage? Że już nawet nie miała co się łudzić, że jej siła tkwi jeśli nie w zdolnościach, to chociaż w charakterze, skoro zwykły strach był w stanie ją wykluczyć? Można by się uśmiać, doprawdy. Nieuchronność wizji kapłanki jeszcze bardziej utwierdzały ją w przekonaniu, że wszystko zostało już z góry przesądzone. A jednak, gdzieś za całym morzem krytyki i niesmaku do samej siebie, było coś jeszcze. Ta jedna iskra, jaka nie pozwalała jej jedynie czekać na to, co ma się wydarzyć. Ta jedna iskra, jaka wręcz kazała dziewczynie dalej walczyć, miotać się i szarpać z czymkolwiek, co właśnie trzymało ją na przysłownej smyczy, byle na końcu móc usiąść z Kapitanem pod jednym kocem z kubkiem ciepłej czekolady, słuchając jego opowieści i patrząc na zewnątrz kajuty na padający na morzu śnieg. Ta jedna iskra w zupełności jej wystarczyła. Hej! Miała przewagę. Wiedział IDEALNIE co się stanie. Wiedziała, bo widziała to sama Akane. Nie potrzebowała do tego swoich oczu. Jeśli tylko da radę odzyskać władzę nad ciałem na krótką chwilę, kiedy tylko Rei spróbuje spaść wraz z nią z platformy...
Wdech. Wydech. Jeżeli jedyne, co stało za jej niemocą, to zupełny brak kontroli nad własnymi emocjami - mogła coś z tym zrobić. Przeżyła wojnę. Była nawet w stanie pomóc w walce z Yami, jaka sama w sobie była straszna. Touru jest tak silny, że nie wiedziała, czy jest ktokolwiek, z kim miałby problem. Tyle razy otarła się w walce z nim o własny koniec, że zdecydowanie nie chciała mierzyć się z nim "na poważnie". Shogun? Potrzebował pięciu dusz czy czegoś tam, by pojawić się przed nią. Celował w nią swym mieczem z czystej nienawiści i chęci zemsty. Jej "szósty zmysł" dosłownie wariował i musiała go jakoś przytępić, próbując chociaż na moment odciąć się od całej sytuacji, skupiając uwagę na zranionej ręce. Na ranie, która chociaż nie była bardzo głęboka, dalej krwawiła i była w tym momencie jedynym na tyle wyraźnym bodźcem, by spróbować skierować ku nieprzyjemnemu bólowi swą atencję. Byle na moment "zapomnieć" o sytuacji wokół. Byle głęboki wdech pozwolił jej chociaż na zupełne minimum, jakie pozwoliłoby jej na ściągnięcie małża z powrotem do siebie. Tak, by nurkując w dół, przyjął na siebie cięcie miecza Shoguna, zasłaniając ich dwójkę. To najmniej, ile chciała. Najmniej, ile od samej siebie oczekiwała i stanowiło absolutne minimum, by ochronić Ichiwę. Sama jednak próba uspokojenia się w ten jakże podstawowy sposób może jednak nie starczyć. Może to być za mało, a to dlatego, że dalej nie znała powodu aż tak przejmującego uczucia. Jeśli prezencja Musashiego była jedynie jedną częścią problemu, ta druga mogła okazać się gwoździem do ich trumny. Zwłaszcza, że Akane nie powiedziała, że po upadku mogła dalej funkcjonować, bo zwyczajnie tak daleko wizja nie sięgała. Stąd też, jeśli czas będzie uciekać i dalej będzie "nigdzie" - spróbuje przepchnąć część swojej chakry przez organizm, mieszając ją częściowo z chakrą Fūtonu. Nie do jakiejś konkretnej techniki, czy czegokolwiek niebezpiecznego, a raczej na wypadek, gdyby Shogun grał bardzo nie fair i jej brak możliwości poruszania się wcale nie wynikał ze strachu, a zwykłego paraliżu, jaki może potraktowany żywiołem przeciwnym nieco by zelżał. Człowiek pojawił się w miejscu uderzenia pioruna i jeszcze ma wokół siebie wyładowania - no niech nikt nie powie, że nie cienia sensu nawet w tym nie ma?
Ehh... Niech krew z wizji Akane będzie krwią Shoguna po dostaniu strzałą od Ishiego. Niech on jest jeszcze na tym gnieździe i pomoże, nim Onimaru do nich dotrze. Albo Ibaraki. Ibaraki na pewno nie przejął się byle samurajem z nadmiarem katan przy pasie... prawda? Gdyby zaś jednak nie, a i sam małż nie chciał współpracować: jedyne, na co może liczyć, to że wymusi na sobie w tym ostatnim momencie ruch, próbując ręką nie tylko złapać klingę miecza "od góry", czyli od tępej strony, palcami przyciskając klingę do własnego śródręcza, ale ewentualnie resztę przyjąć na karwasz u drugiej ręki. A gdyby odzyskała władzę nawet bardziej, to odbiłaby się wraz z Reiem od platformy, z dala od Shoguna, co by zmniejszyć i siłę uderzenia, jak i czas, przez który ostrze stykałoby się z czymkolwiek, na co musiałaby je przyjąć. A później? Się zobaczy. Byle w dół. I byle wylądować na ugiętych kolanach, może nawet asekurując się małżem.
....chociaż dalej bardziej prawdopodobna była pomoc Ibarakiego czy Ishiego. Lub Onimaru z Jinko.
Chakra Shuten 14 635 - 20 (Tsūjitegan) - 300 (cokolwiek co robie z chakrą)= 14 315
HachimonSiła +2 (12), Szybkość +2 (9), Refleks +2 (10) || 3/14 tury
AtutyInstynkt Niebezpieczeństwa
Ekwipunek- Katana; - 3 kunaie
► Pokaż Spoiler | Małż
Legenda
W świecie ninja wielu nie zdziwią zwierzęta wyszkolone przez shinobi, potrafiące samodzielnie korzystać z ninjutsu. Ba, niektóre nawet potrafią mówić! Jednak ta legenda jest... specyficzna. Żywa muszla zdolna do walki jak równy z równym? Niektórzy twierdzą, że istota ta, czy to zwykła muszla, czy to małż, swego czasu starła się z przeciwnikami, którzy mogli zagrozić pokojowi na świecie. Inny zaś mówią, że by móc się przemieszczać opanowała rzadką sztukę faktycznej zmiany kształtu, znacznie przewyższającą zwykłe Henge no Jutsu.
Stack/SlotZawsze zajmuje pełen zwój, niezależnie od jego wielkości
Zdolności
Jaka by prawda nie była, muszla ta była wykorzystywana do walki przez shinobi od stuleci. Tak jak nawet jej posiadacze nie są w stanie powiedzieć czy jest ona prawdziwym zwierzęciem czy legenda kłamie, tak są w stanie wykorzystywać do walki jej unikatowe właściwości:
- Niezwykle twarda skorupa, jaką są w stanie zniszczyć jedynie najpotężniejsze techniki, jak np. Bijūdama lub uderzenie o Sile 14.
- Zdolność zmiany małża w formę potrafiącą latać. Shinobi za standardowy koszt B chakry jest w stanie zmienić podstawową formę małża w latająca, a następnie dowolnie sterować torem jego lotu. Prędkość małża wynosi 8 i dopóki coś nie zatrzyma jego lotu, wzrasta ona do 9 po 3 turach latania. Małż jest również w stanie udźwignąć 90 kg, toteż użytkownik może na nim latać. Kontrolować w ten sposób małża może jedynie jego aktualny lub dawny posiadacz z racji, że odrzuca on chakrę innych osób. Aby zostać zaakceptowanym do grona posiadaczy, trzeba trzymać małża we własnych dłoniach przez 3 tury.
- Małż musi być zapieczętowany w zwoju tak długo jak nie jest wykorzystywany w walce. Jeżeli "zwierze" wykryje, że jest na wolności i nie trwa w najbliższym otoczeniu walka, to po 4 turach spokoju samo ją zaczyna - atakując wszystkich w pobliżu swoją powietrzną formą, osiągając w niej prędkość 10. Aby go wtedy zapieczętować, wymagane jest najpierw jego unieruchomienie - czy to przez proste złapanie, czy potężne uderzenie jakie ogłuszy zwierzę.
► Pokaż Spoiler | Styl walki
KlasyfikacjaTaijutsu, Styl Walki
Wymagania---
Sposób walki bez używania broni wszelakiego kalibru, również tego dedykowanego do walki wręcz jak np. kastety. Wedle ideologii Kyotōryū, osoba dzierżąca ów styl nie używa miecza, a zamiast tego sam staje się jednym - siłą zdolną przebić się przez każdą defensywę, "tnąc" przez wrogów jak najlepsze ostrze. Ostatecznie styl ten przez lata zamiast skupiać się na ofensywie czy defensywie per se, znalazł swoją specjalizację w kruszeniu defensywy innych i pozostawianiu ich bezbronnymi na dłuższą metę. Ostatecznie dla mistrzów tej sztuki nie ma tarczy wystarczająco wytrzymałej, czy miecza dość niezniszczalnego, by ostatecznie nie ugiąć się pod uderzeniem Kyotōryū.
Styl ten opiera się w podobnej mierze na uderzeniach dłońmi, jak i kopnięciach. Mniej popularne są ciosy wykonywane pięścią, bardziej stawiając na ataki otwartą dłonią. Poprzez odpowiednią utylizację posiadanych mięśni, siła przyłożona do obiektu jest tym bardziej efektywna, im twardszy cel. Prócz skupiania się na czystej sile, przy unikach istotną kwestię stanowi również refleks oraz szybkość.
Posiadając rangę B Kyotōryū uderzenia wyprowadzone w twarde powierzchnie są mniej odczuwalne. Ciężej jest doznać kontuzji uderzając pięścią w stal czy inne, wytrzymałe obiekty.
Posiadając rangę A Kyotōryū ciosy wyprowadzane w twarde obiekty zyskują na sile. Łatwiej jest złamać komuś kość czy wyważyć ciężkie drzwi. Można też próbować łapać miecz w dłoniach. Uderzenia w tkanki miękkie są przez to mniej efektywne, jednak dalej niebezpieczne przy użyciu odpowiednio dużej siły.
Posiadając rangę S Kyotōryū oraz Refleks 8 ninja jest wystarczająco wprawiony, by nie tylko złapać bezpiecznie nadciągające ostrze, ale również nadciągającą broń miotaną. Zatrzymanie ataku kogoś posługującego się podobną szybkością łapiąc odpowiednio jego kończynę nie stanowi większego wyzwania.