Takashi, razem ze swoim klonem, kluczyli po korytarzach w papierni, nie wiedząc gdzie jest wyjście. Stan chłopaka z każdą chwilą pogarszał się coraz bardziej, przez co obraz coraz bardziej pływał mu przed oczami. Jeśli niczego nie zrobi, padnie tutaj na podłogę i, prawdopodobnie, umrze. Skoro nie znalazł wyjścia to pozwolił skrzydłom rozpaść się, bo w przejściach jedynie przeszkadzały. Stracił czakrę na tę technikę i to z pewnością przybliżyło, go do momentu utraty świadomości. Kurczowo jednak trzymał się życia, aż wreszcie, w oddali, zobaczył grupkę shinobich. Wtedy jednak rozległ się pierwszy wybuch. Rudowłosy krzyknął, że to pułapka i by tamci uważali, ale jego głos został stłumiony przez kolejne wybuchy, które z każdą chwilą zbliżały się coraz bardziej. Chłopak widział nawet, jak koniec korytarza gwałtownie rozpadł się na kawałki. I w tym momencie, najgorszym z możliwych, genin stracił przytomność.
**Nieokreślony czas później**
Otworzył oczy. Nagle.
"Umarłem?", przyszło mu do głowy w pierwszej chwili. Rozejrzał się jednak po pokoju, w którym się znajdował i doszedł do wniosku, że był w szpitalu. Białe ściany, biały sufit, jakiś głos dobiegający do niego jakby z bardzo daleka, jakby zza grubej kotary.
Spojrzał na lekarza i wtedy zaczęły do niego powoli wracać strzępki wydarzeń. Operacja, jakiś starszy shinobi, który niósł go na rękach, jakieś głosy zza mgły...Wszystko jednak ze sobą pomieszane tak bardzo, że nie sposób było z tego złożyć chronologicznych i sensownych wydarzeń.
-
Rodzinie? Kto mnie uratował? - zapytał, a jego głos zabrzmiał obco, ochryple. Odchrząknął i doszedł do wniosku, że w jego ustach jest sucho jak na pustyni. Z wdzięcznością przyjął szklankę wody, którą wypił łapczywie. Wtem jednak usłyszał, że miał gościa, którym okazał się nie kto inny, jak lider klanu.
Rudzielec, jeśli to możliwe, pobladł jeszcze bardziej i opadł na poduszki bez sił. Lider zadał jednak pytanie, na które należało odpowiedzieć.
-
Kami Tenshin-dono... - zaczął, ale urwał. Od czego miał właściwie rozpocząć opowieść? Czy coś przemilczeć? Czy było to rozsądne? Postanowił opowiedzieć wszystko, zgodnie z prawdą i poddać się konsekwencjom swojego partactwa. -
Dostałem wezwanie do podjęcia misji sklasyfikowanej jako ranga C. Z papierni przyszedł list, ale był on pusty, z wyjątkiem klanowej pieczęci. - zaczął, ale mówienie sprawiało mu wysiłek. Dał sobie dwie sekundy odpoczynku, po czym podjął na nowo. -
Przed papiernią kłębił się tłum niezadowolonych pracowników, którzy raz po raz obrzucali okna różnymi przedmiotami. Postanowiłem pozostać w ukryciu, by zakraść się do środka. Niestety, drzwi były zamknięte, a jedno jedyne uchylone okno było za wąskie, bym się przecisnął bez jego wybijania. Mnie jednak zależało na tym, by być jak najciszej i gdy już miałem zrobić klona w środku pomieszczenia, który otworzyłby mi okno na oścież, otwarły się drzwi wejściowe do magazynu i stanął w nich człowiek, którego wziął za wyższego szczeblem pracownika. Zaprosił mnie do środka i wręczył mi notki wybuchowe, bym je potrzymał, jak on będzie zamykał drzwi. A ja głupi je wziąłem do rąk! - rzekł, a w jego głosie narastał gniew na samego siebie, jak również i nienawiść do zamachowca. -
Zamachowiec chciał mi je zdetonować w rękach, ale jakimś cudem odskoczyłem na na tyle bezpieczną odległość, by uchronić życie. Wtedy jednak pogrzebałem możliwość wykonania misji. Obudziłem się jakiś czas później przywiązany do krzesła. Zamachowiec stał nade mną uznając, że już jestem chyba krok od śmierci. Zapytałem go, kim jest i czego chce. Rzekł, że należy do organizacji "Trupie Klauny" i chcą zaprowadzić chaos w wiosce podburzając reputację jednego z największych klanów w wiosce - naszego klanu. - powiedział, po czym dysząc ciężko, zamilkł na dłuższą chwilę. Potem, po raz kolejny, przypomniał sobie serię wybuchów, które nastąpiły na krótko przed tym, jak stracił przytomność. Z jednej strony chciał zadać nurtujące go pytanie, z drugiej zaś nie chciało mu przejść przez gardło. Nie mógł jednak dusić w sobie niepewności.
-
Ile osób zginęło? - zapytał cicho. Wiedział, że krew tych, którzy tam zostali rozerwani na strzępy jest na jego dłoniach. Miał przecież wszelkie narzędzia do tego, by zapobiec tej tragedii. -
Kami Takashi-dono, jak tylko stąd wyjdę to proszę o pozwolenie na wytropienie tych Klaunów i dostarczenie ich na przesłuchanie. A jeśli to nie będzie możliwe, to chociaż na przyniesienie ich głów. - spojrzał na lidera, ale nie ośmielał się spojrzeć mu w oczy na dłużej niż parę sekund. Czuł się słaby, czuł się upokorzony, czuł się winny temu wszystkiemu. Czy więc będzie miał szansę na zrehabilitowanie siebie?