Zignorował błagania strażników, ograniczając się tylko do przyłożenia palców do ust, by przypomnieć im, co się stanie jeśli będą się dalej szamotać i krzyczeć. Wraz z Ryoko postąpił ku drzwiom posiadłości, absolutnie nie spodziewając się tego, co zastanie tuż za nimi. Musząc trzymać pieczęć do techniki bariery polecił Ryoko otworzenie drzwi. Na jej odpowiedź nie zareagował, bo podejmowanie dyskusji w chwili obecnej mijało się z celem. I faktycznie, po przestąpieniu progu nie spodziewał się zobaczyć tego co zastanie. Zamiast jednak zachwycać się wystrojem wnętrza, do czego zresztą nie miał na tyle wrażliwości, to pomyślał o dwóch rzeczach - genjutsu, jednak tę hipotezę odrzucił, bo zdążyłby się zorientować i temu przeciwdziałać. Chyba, że było potężniejsze niż myślał. Druga myśl zakładała wykorzystanie maskującego ninjutsu, choć takowego nie znał mimo posiadania dużej wiedzy w zakresie tej sztuki. No i dochodziła jeszcze jedna hipoteza - właściciel po prostu nie dbał o elewację, chcąc sprawiać jak największe pozory podniszczonego dworku. Fakt, że to tutaj ginęły dzieci przypominał Seitaro jedną z tych straszniejszych bajek dla dzieci, którą opowiadała mu mama do snu, gdy był jeszcze niewinnym brzdącem odpowiedzialnym co najwyżej za podbicie oka kolegi. Jak to szło? Niczego nieświadome dziecko, skuszone słodyczami pozostawionymi na leśnej ścieżce natrafia na skryty w gąszczu dwór. Czuje zapach pysznych wypieków i zachęcone wchodzi do środka. Tam okazuje się, że gospodarz to ktoś przed kim ostrzegały i straszyły matki swoje dzieci z pokolenia na pokolenie. A wspomniane wypieki to nic innego jak bułeczki nadziewane mięsnym, dziecięcym farszem. Chyba tak to brzmiało, ale nie wybiegał myślami za daleko w przeszłość. Po prostu pierwsze skojarzenie.
Zgodnie z sugestią Ryoko przekręcił głowę w górę schodów, dostrzegając tam osobnika zatrważająco podobnego do Seitaro z aparycji. Nie zareagował na to jakkolwiek, bo niemało na świecie było osób, które musiały ukrywać swoją tożsamość. Z jednej strony największy zbrodniarz wojenny, delikatnie mówiąc, a z drugiej osoba najprawdopodobniej zajmująca się handlem dziećmi. Oba te powody są wystarczające do ukrywania facjaty, więc nie dopytywał, a wręcz rozumiał. To, co nie uszło jego uwadze, to błyśnięcie czerwieni spomiędzy otworów maski. Czerwone oczy nigdy, przenigdy nie zwiastowały czegoś dobrego. To twierdzenie tyczyło się zarówno świata zwierząt, jak i shinobi. W szczególności shinobi. Obecność jednego ze strażników równie dobrze mogła umknąć jego uwadze, bo jego obecność i tak już niczego nie zmieniała. Co innego z tym, co wykrył pod ziemią. Zmarszczył czoło, uświadamiając sobie co tam w istocie może być. Nie podejmował tego tematu na razie, zamiast tego słuchał gospodarza.
- Nie zwykłem układać się z handlarzami ludźmi, ale z ogniem i mieczem też nie przyszedłem jak mogłeś zauważyć po stanie swoich podkomendnych. Za wikt podziękujemy. - odpowiedział, siląc się na tą samą dozę uprzejmości jaką został obdarzony. Odmówił jedzenia, bo zdecydowanie nie był to czas i miejsce na to. Spojrzał wymownie na swoją towarzyszkę, gdyby ta jednak zechciała coś przekąsić. Rozumiał jej zwiększone zapotrzebowanie, ale sama musiała być świadoma, że nie przyszli w odwiedziny do wujka. Opuścił ręce, dezaktywując barierę i dzięki zaproszeniu skierował się do gabinetu. Skoro mógł zabrać ,,towar'', to zrobił to. Spojrzał na Ryoko i wyciągnął ku niej dłoń. - Spokojnie. - szepnął, by dziewczyna nabrała zaufania i odpuściła potencjalne myśli, że została sprowadzona z powrotem, by podzielić los brata. Musiał się liczyć z taką reakcją, bo był świadomy, że nie budzi zaufania swoim obyciem i aparycją. Nie musiał dotąd zasłużyć na jej zaufanie. Prowadząc nastolatkę za rękę znalazł się w gabinecie. Podobnie jak w holu nie zachwycał się przepychem, tylko od razu przeszedł do rzeczy. Nawet nie siadał na fotelu, gdyby w pewnym momencie pojawiło się niewerbalne zaproszenie ku temu.
- Tak jak wspomniałem, nie zwykłem układać się z podobnymi tobie, więc odpuścimy sobie rzucanie ofertami. Negocjować też nie ma czego, bo negocjator ze mnie mierny. Historia pokazała, że próby negocjacji kończą się z reguły poważnym ubytkiem krwi jednego z rozmówców, zazwyczaj nie mojej. Ale porozmawiać możemy, więc powiem na czym sprawa stoi, a to co z tym zrobisz będzie zależeć tylko i wyłącznie od miary twojego rozsądku. - mówił spokojnie, bez nonszalancji i poczucia wyższości w głosie. Zaraz kontynuował, chcąc wpierw wybadać pierwszą reakcję zamaskowanego.
- Moja towarzyszka utraciła brata, być może oboje pamiętasz, o ile to o tobie mowa była w jej zeznaniach. Chłopiec ma na imię Yuma i chce go odzyskać. Z tego co już wiem miał być przetrzymywany w klatce, podobnie jak reszta tych nieszczęśników, których nazywasz ,,podopiecznymi'' i trzymasz pod podłogą. Nie wiem w jakim celu to robisz, odpuszczę sobie domysły i moralizowanie cię, obstając przy tym, że jest to biznes w ciężkich czasach. Mnie interesuje tylko on jeden; Yuma. Jeśli go przetrzymujesz, to oddaj. Jak to w biznesie bywa wszystko wliczysz w straty, odkujesz się. Nie brak sierot błąkających się po gościńcach. A my nigdy więcej się nie spotkamy, nie interesujesz mnie, nie słyszałem o tobie, nie widziałem cię i zobaczyć więcej nie chcę. - Seitaro w dalszym ciągu pozostawał spokojny i stosunkowo uprzejmy, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę groźby. Rzeźnik z Mrozu chciał załatwić sprawę polubownie, dążył do tego od samego początku i ewentualny przelew krwi to ostateczność. Szmaragdowe spojrzenie spotkało się z rubinowym. Czekał na odpowiedź słowną lub... fizyczną.