Trzeba przyznać, że dla Tsubaki bycie w szpitalu nie jako pacjentka było dosyć abstrakcyjnym uczuciem. Przywykła do tego, że jej życie było bezpośrednio powiązane z tym miejscem i bycia od niego – i ludzi w nim pracującym – bardzo często zależną. Część pracujących tutaj medycznych ninja znała chociażby z widzenia, za czasów Konohy. Ci zawsze się cieszyli, że z Tsu po tylu latach bycia przykutą do łóżka tak naprawdę w końcu udało się stanąć na nogi. Dla młodej Hyūgi ro było również duży powód do szczęścia. Oczywiście, była jeszcze naprawdę długa przed nią. Jej ciało, po tylu latach bez jakiegokolwiek treningu wymagało dużo uwagi i ćwiczeń, by poprawić jego siłę i kondycję. Tsu jednak widziała postępy. Coraz rzadziej musiała robić sobie przerwy na wzięcie kilku oddechów, wydawała się być bardziej wytrzymalsza. Przykładała naprawdę do tego dużo starań – czy to sama, czy pod okiem swojego brata bliźniaka, o ile ten miał czas. Ren w przeciwieństwie do Tsubaki był naprawdę doświadczonym ninja i często powierzano mu naprawdę bardzo ważne misje, przez co w domu było go coraz mniej tak naprawdę. Cieszyła się jednak, że ten odnosił sukcesy, przynosząc w ten sposób dumę klanowi.
Dziewczyna wiedziała, że jeżeli chodziło o nią, to jeszcze dużo czasu minie, nim ktoś przypisze jej bardziej odpowiedzialne zadanie. Nie miała nic przeciwko, kierując się słowami Rena, że każdy z nas ma swoją drogę i nie powinno się porównywać czyjejś ścieżki do swojej własnej. Dlatego z uśmiechem na twarzy wykonywała te wszystkie misje rangi D, które zwykle były robione przez dzieciaki, które ledwo skończyły akademię… Z drugiej strony, ona się niczym przecież od nich nie różniła. Dałaby sobie rękę uciąć, że niejeden dwunastolatek z Akademii byłby w stanie skopać jej tyłek. Droga ninja Tsubaki zaczęła się nieco później aniżeli w większości przypadków, dlatego teraz musiała spróbować nadgonić te wszystkie lata zaległości.
Będąc w biurze podań, miła pani w okienku dała jej do wyboru kilka misji. To co rzuciło się Tsu najbardziej w oczy to… bycie animatorką dla dzieciaków w szpitalu. Nie zastanawiała się długo, niemalże od razu, z iskierkami w oczach, wybrała te zadanie. Już miała pomysł, w jaki sposób im umili trochę czas!
Z opisu misji wynikało, że głównie były to dzieciaki w wieku około dziesięciu lat, czyli będące naprawdę ciekawe różnych rzeczy i świata. Jednocześnie wszystkie dzieci, którym przyjdzie się im zajmować były w szpitalu z powodu złamanej kończyny, czyli nic groźnego, przez co mogłaby się obawiać o własne, ledwo co nareperowane zdrowie.
Wstawiła się do szpitala w dniu wyznaczonym na zleceniu. Podeszła z papierkiem do recepcji, przedstawiając się kim jest i w jakiej sprawie przyszła. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że ktoś się znalazł do tej pracy i poinstruowała ją jak dojść na świetlicę. Schodami do góry i na prawo. Tsubaki przytaknęła głową, dziękując, by następnie skierować tam swoje kroki, trzymając w prawej ręce torbę z najróżniejszymi rzeczami, które miały jej pomóc w zagospodarowaniu czasu dla małych pacjentów szpitala, w lewej pokrowiec od shamisena. Powoli zaczynała się stresować, czy na pewno uda się jej to zrobić, aczkolwiek była dobrej myśli!
Po dziesięciu minutach czekania i rozstawiania wszystkiego, była gotowa i dzieci zostały przyprowadzone do świetlicy. Dokładnie dwie dziewczynki i czterech chłopców. Praktycznie wszyscy mieli którąś z rąk w gipsie, tylko jedna z pacjentek miała nogę i do świetlicy przyszła o kulach. To nie stanowiło jednak żadnego problemu, bo wszystkie gry i zabawy były na siedząco i wymagały sprawnej… no jednej ręki.
– Cześć wszystkim, jestem Tsubaki, ale możecie mi mówić Tsu… Przygotowałam dla was kilka gier i zabaw, możecie się podzielić jak tylko chcecie i wam wygodnie. Jest mahjong, są bierki i wiele innych. Mam też ze shamisen, więc jak chcecie, mogę wam coś zagrać.
Dzieciaki zaczęły się jej po kolei przedstawiać. Ari, Sakura, Seichiro, Aoi, Usui, Tetsudo. Tsubaki musiała sobie powtórzyć ich imiona kilkukrotnie w głowie, przypisując je do konkretnej twarzy. Miała naprawdę nadzieję, że niczego nie pomyli… Aoi z Seichiro postanowili wybrać się na rundkę mahjonga, zaś pozostała dwójka chłopców ustawiła wieżę z drewnianych klocków, które miały być wyciągane tak, żeby konstrukcja się nie zawaliła. Dziewczynki były zainteresowane grą na shamisenie, tak więc Tsubaki położyła trzy krzesełka i pomogła Ari się na nie dostać, bo ze złamaną nogą trochę ciężko.
Młoda kunoichi usiadła na krzesełku i z ostrożnością wyciągnęła instrument z pokrowca. Sprawdziła, czy jest odpowiednio nastrojony – nie był, więc musiała zrobić kilka poprawek. W końcu jednak wszystko było odpowiednie, więc zaczęła grać. Była to dosyć… standardowa melodia, jedna z pierwszych, której się nauczyła, jednakże i tak wymagała wprawy i wielu godzin ćwiczeń. Całe przedstawienie trwało dobre osiem minut – nie było idealne, bo w międzyczasie Tsubaki spoglądała, czy chłopcy się grzecznie bawią, jednakże nie rozrabiali, całe szczęście! Gdy się skończyło, dziewczyny zaczęły klaskać – Ari w dłonie, zaś Sakura klepiąc się po nodze, bo drugą rękę miała w gipsie. Nie obyło się bez achów i echów, na temat jej gry. W pewnym momencie do ich grona podeszli nawet i chłopcy. Dzieciaki zaczęły się wypytywać o instrument, zastanawiając się, czy mogą dotknąć – przez chwilę miała wątpliwości, ale w końcu pozwoliła. Każdy miał możliwość delikatnego szarpnięcia za strunę, tak by wydała dźwięk, co sprawiło im ogromną frajdę.
Reszta dnia minęła Tsubaki na zabawach z dzieciakami – została kilkukrotnie ograna w mahjonga, ale za to nikt nie mógł się jej równać w kwestii bierek czy wyciągania klocków z drewnianej wieży – do czegoś ten refleks na miarę ninja się przydał; Gdy przyszedł czas pożegnania, wszystkim było trochę smutno, ale Tsubaki obiecała, że w wolnej chwili ich kiedyś odwiedzi i życzyła im szybkiego powrotu do sprawności, bo wtedy będzie mogła im dać kilka lekcji gry na shamisenie.