Yasushi dobrze wiedział, że nie jest łatwym w obsłudze człowiekiem. Nawet nie był jak skomplikowane urządzenie elektryczne, do którego wystarczyłaby obszerna instrukcja. Nie. Hōseki był jak dziekanat - nigdy nie wiadomo, kiedy w końcu jest otwarty, czy zdąży się przed kolejką i czy ostatecznie pani w krzywych okularach przystanie na naszą prośbę. Nic dziwnego, że nawet Hokori go często nie rozumiał. Ba, sam Yasushi nie miał bladego pojęcia co mu czasem przedstawiało się w głowie i prowadziło do tak anomalnych, nielogicznych zachowań. Skąd brały się te odczucia? Skąd brała się irytacja? Smutek? Złość? Wydawałoby się, że tak spokojna i małomówna osoba nie powinna mieć problemu z emocjami... i w sumie zazwyczaj problemu nie miał. Zachowywał spokój podczas misji, radził sobie w zaskakujących sytuacjach. Nawet jak coś go irytowało, to nie dawał tego po sobie poznać, pozostając z niewzruszoną miną. Wiele rzeczy spływało po nim, niczym woda po kaczce. A gdy nagle działo się inaczej... to zaczynał panikować, nie mając kontroli nad tym, co właśnie odczuwa. Tracił władzę nad mimiką czy małymi gestami. Zalewała go fala nowości, z którymi nie wiedział, jak się obchodzić. A tak działo się tylko w obecności Kensei'a, przy którym Yasushi zaczynał świrować jak kompas przy magnesie.
Tak, czarnowłosy dobrze wiedział, że to miała być tylko randka i nie imputował, że jego przyjaciel przyszedł tutaj wziąć od razu ślub z pierwszą lepszą dziołchą. Tak sobie rzucił, bo był po prostu petty i nie mógł się powstrzymać od drobnych uszczypliwości w stronę (nieistniejącej) dziewczyny. Plus, jeśli sam pierwszy powie, że Kenseiowi jest przeznaczona kobieta, to nie będzie musiał słuchać, jak sam Hokori o tym mówi: big brain. Ktoś mógłby nazwać takie zachowanie zazdrością, ale nie. Nienienie. Yasushi nie lubił tej (nieistniejącej) randki Kensei'a, tylko dlatego, że nie raczyła się zjawić i zrobiła mu przykrość. Tylko dlatego. Nie było innych powodów. A że już wcześniej odczuwał do niej niechęć... cóż, był tak zajebistym sensorem, że wyczuł już wcześniej, że to zła (nieistniejąca) kobieta była.
Twarz wyraźnie mu drgnęła, słysząc słowa "Jesteś jedynym, który mi pozostał". Wbicie kunaia pod żebro chyba mniej bolało.
Przestań. Wiedział o tym, nie musiał tego słyszeć. Yasushi nigdy nie byłby w stanie przywyknąć do widoku cierpiącego czy smutnego Kenseia. Gdyby mógł, to by go zabrał od wszystkiego, co złe. Cofnął czas, uchronił przed bólem. Ale... nie mógł. Nie dość, że nie był w stanie mu pomóc, to dodatkowo sam dokładał mu cierpień swoją osobą. Może... może gdyby był lepszym człowiekiem? Lepszym przyjacielem? Może wtedy Kensei nie musiałby znosić tyle zła w swoim życiu? Ciężko było nie pogrążyć się w tej myśli. Nawet teraz, podczas Walentynek to Hōseki ponownie zrobił z siebie centrum uwagi i największego zranionego - gdy tak naprawdę to Hokori bardziej się poświęcał i tracił cenną okazję. Jak... jak tak łatwo mógł przekładać Yasushiego nad swoje dobro? Jak tak łatwo mógł mówić takie słowa? Czy Kensei w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele dla Yasu znaczyło to, co mówił? Jakie te zdania miały na chłopaka wpływ? Właśnie mu powiedział, że chciałby, aby Hōseki na zawsze pozostał w jego życiu. Jak gdyby nigdy nic. Że ich relacja jest dla niego ważniejsza, niż prośby jego przyszłej miłości. Czuł, jak coś ciąży mu w sercu. Nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. I może w sumie nie powinien - biorąc pod uwagę, że przed chwilą swoją małostkowością zwyczajnie zranił bruneta. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, próbując ubrać w słowa to, co czuł.
- ...ja... też... - Też? Też co? Głos wyraźnie mu drżał, nie pozwalając na wypowiedzenie czegoś więcej. Mógł jedynie ponownie uciec od jego wzrokiem, mając nadzieje, że kiedyś uda mu się otwarcie okazać przyjacielowi, ile ten dla niego znaczył i jak bardzo cenił sobie ich relację.
Mimo szczerego zmartwienia nastrojem Kenseia i wspólnym zirytowaniem "nieudaną randką", Yasushi nie był w stanie nie zauważyć delikatnych rumieńców na twarzy bruneta. Domyślał się, skąd one się wzięły, jednak i tak nie mógł powstrzymać myśli, że wygląda w nich...
ładnie. W innych okolicznościach i nastroju, może i nie mógłby się powstrzymać też od rozmyślania nad tym, jak Hokori wyglądałby jeszcze bardziej czerwony i zawstydzony na twarzy... ale to nie był ten moment.
- Cóż, nie uważam czas w twojej obecności za czas stracony. - Odparł luźno. Teraz poczuł wyraźną ulgę, słysząc odpowiedzi chłopaka: bo sugerowały, że nie przejmował się aż tak tą sytuacją. I dobrze. Mniej cierpień dla Kenseia = szczęśliwszy Yasushi. Mógł być spokojniejszy. Co prawda na krótką chwilę, bo moment potem... czy? Czy on się przesłyszał? "
Heh, nawet uroczo wyglądałeś wtedy." MUSIAŁ się przesłyszeć. "
Uroczo". Przez chwilę jego twarz zamarła w bezruchu, jakby straciła kontakt z rzeczywistością. Potem poczuł, jak fala ciepła biegnie po jego szyi, uszach i kościach policzkowych, czerwieniąc skórę. Szybko
przysłonił część twarzy dłonią i obrócił głowę, jakby to miało pomóc w ukryciu czegokolwiek. Ale nie przejmował się teraz tym. W jego głowie rozbrzmiewał obecnie alarm, a szare komórki w panice próbowały przetworzyć to, co właśnie się stało. Uroczy? On? Kensei uważał, że był
uroczy? Czy... czy on zdawał sobie sprawę z tego, co mówił? Może mu się wymsknęło? Pomylił słowa? Jak powinien zareagować? Co powinien odpowiedzieć, zrobić? A co ważniejsze: dlaczego go te słowa aż tak bardzo poruszyły? Dopiero po chwili mógłby się uspokoić, odchrząknąć i udawać, że nie zrobiło to na nim wrażenia. Liczyć na to, że chłodne powietrze pozbędzie się wypieków. Wystarczyło sobie uświadomić, że Kensei na pewno nie miał niczego romantycznego na myśli. I dobrze, bo nie wiedziałby, co by z sobą zrobił, gdyby Hokori faktycznie zaczął przejawiać do niego romantyczne intencje. Zawał? Atak serca? W końcu brunet był przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Z wspaniałym charakterem. I Yasushi bardzo go lubił - jak przyjaciela, oczywiście. Więc nic dziwnego, że z łatwością mógł mieć taki wpływ na innych. Więc też nic dziwnego, że te słowa miały taki wpływ na Yasu. Ciężko było się oprzeć tak atrakcyjnej osobie.
Tak, to było całkiem logiczne wytłumaczenie na to, co właśnie się tutaj działo.
Ulżyło mu też, kiedy Hokori wstał i przyjął pluszaka. Wizja maskotki w ich ledwo trzymającym się domku w Ame no Kuni była bardzo dziwna i groteskowa. Ale nie miał nic przeciwko. Chociaż w jednym Kensei się mylił: gdyby ten go nie przyjął, po prostu zostawiłby tego miśka tutaj. Miał go dalej taszczyć? Bez szans. Nie potrzebował go. Dobrze chociaż, że za jego pomocą mógł poprawić Kenseiowi humor.
I wyglądać całkiem uroczo przez chwilę. Więc to nie był aż tak bardzo zmarnowany zakup. Spojrzał też na proponowany mu balonik. Cechowało go wszystko to, czego Yasushi nie znosił w walentynkach i do tego kojarzył mu się z kobietą, na którą tak wyczekiwał Hokori. Czyli w dwóch słowach: nienawidził go. Już miał odmówić, ale coś go powstrzymało. A gdyby tak...? Wlepił wzrok prosto w oczy chłopaka.
- Oh? Rozumiesz, że właśnie oferujesz MI prezent na WALENTYNKI? - Skrzyżował już puste dłonie na klatce piersiowej i uniósł do góry jedną z brwi. No dalej. Kensei był mądrym shinobi, więc chyba powinien ogarnąć co właśnie sugerował? To była chwila, w której Yasushi postanowił mu pomóc w uświadomieniu sobie tego. Zanim sam zwariuje. A jeśli to zdanie nie wystarczy, to będzie zmuszony przejść do bardziej dosadnych metod.
- Uważaj, bo jeszcze uznam to za flirt. - I do uniesionej brwi dołączył wolno unoszący się jeden kącik ust. Sam Yasushi dalej intensywnie, wręcz wyzywająco, wpatrywał się w bruneta, czekając na moment, w którym końcu ten zrozumie, ile razy już przekroczył "przyjacielską" granicę. Hetero czy nie: trzeba być świadomym tego, co mówiło się do innych.
W gruncie rzeczy chciał wyciągnąć rękę po to, aby pomóc mu wstać - a nie... trzymać się razem za łapki. Nie miał aż takich urojeń, żeby nagle zacząć uważać, że są na randce i nadeszła pora na trzymanie się za rączki.
- Huh? O nie. Chcesz go, to sobie go sam trzymaj. Ja już się nanosiłem. - Cold bitch! Wsadził rączki do kieszeni kurtki, zaczynając spacer po ścieżce, ewentualnie czekając na towarzysza, jeśli ten potrzebował jeszcze chwili czasu.
- Swoją drogą... Ostry jak kunai czy szybki jak shuriken, panie Hokori? - W jego głosie można było wyczuć lekkie rozbawienie. No co. Tyle w ciągu ostatnich minut się namęczył przez Kenseia, że postanowił się sam nad nim trochę poznęcać. A pytania Amorka były świetnym sposobem do tego.