Yamanaka była świadoma tego, że jej skrupulatne dążenie do zemsty może być początkiem jej końca. Nawet, gdyby udało jej się mieć wpływ, mniejszy lub większy, na zniszczenie człowieka, który bez mrugnięcia okiem pozbawił medyków domów... co potem? Zero nie żyje, ludzie są bezpieczni, Wioski stopniowo odbudowują się po upadku - co dalej? Czy potrafiłaby wypełnić pustkę, jaka pojawiła się w jej sercu, gdy straciła jedyną motywację i napęd do działania? Co z bliskimi, jej rodziną, przyjaciółmi - czy upadając, nie pociągnęłaby ich za sobą? To były pytania, które wielokrotnie sobie zadawała i na które wciąż nie potrafiła znaleźć sensownej, zadowalającej ją odpowiedzi. Póki co nie dzieliła się swoimi wątpliwościami, o kwestiach związanych z Zero mówiąc bardzo lakonicznie i pobieżnie, sama z siebie nie inicjując tego tematu. Wiedziała jednak, że prędzej czy później będzie musiała podzielić się ze swoimi bliskimi planami, jakie snuła. Rie, Hitoshi, Tamura... była im to winna.
-
Dlatego dobrze jest mieć kogoś, z kim można się nimi podzielić. Kogoś, kto powie Ci czy warto ich słuchać... a w razie natłoku przegoni wszystkie negatywne myśli, które burzą nawet największą harmonię i spokój. - odpowiedziała. -
Dziękuję, że powiedziałeś mi o Orice i Uekim, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.- przyznała. Nomikomu odsłonił się przed nią, powierzył jej swoje najgorsze demony i tragedie; to tylko było potwierdzeniem, że relacja medyków jest prawdziwa i wyjątkowa.
Logika, jaką kierował się Koizumi... była mocno pokręcona i najpewniej tylko on był w stanie ją zrozumieć. To tylko potwierdzało, że mężczyzna wkroczył na drogę szaleństwa, z której na ten moment nikomu nie udało się go ściągnąć, bynajmniej Tamurze. Jakim prawem głowa Sabatayów zasłaniała się troską o klan i rodzinę, podczas gdy bez mrugnięcia okiem i najmniejszego zawahania wyrzekła się jej członków? To był wyraz najczystszej hipokryzji, w wyniku której dwójka niewinnych osób straciło życie.
-
Nie wymagaj tego od siebie, Nomikomu-kun. Miłość powinna być z dwóch stron... jednostronna zawsze będzie prowadziła do nieszczęścia i żalu. Czara goryczy w końcu się przeleje, nawet w tak cierpliwym i dobrym człowieku jakim jesteś Ty. Twój ojciec nie zasługuje na Ciebie, ani twoje uczucia. - przyznała, ściskając jego dłoń. Empatia pozwalała jej minimalnie domyślać się, jak czuje się Jaskółka; w kwestii rodziny jej doświadczenie życiowe było odwrócone o jakieś sto osiemdziesiąt stopni. -
Ma krew bliskich na rękach. Do końca będzie musiał żyć z tą świadomością.
Pomimo, że poruszali trudne tematy, a myśli nie zawsze były optymistyczne i pocieszające, w towarzystwie Tamury czuła się swobodnie. Jego obecność, łagodny głos i ciepło były czymś, czego potrzebowała i nie zdawała sobie sprawy jak bardzo, dopóki ich nie otrzymała. Nie śmiała rozejrzeć się dookoła, w obawie że gdy ponownie spojrzy w stronę gdzie powinien być Jaskółka, jego tu nie będzie. Nie obchodzili ją ludzie dookoła, wyjątkowy wystrój czy muzyka; równie dobrze mogliby przebywać gdzieś na łonie natury, z daleka od luksusu i piękna; ani na moment nie odebrałoby to znaczeniu ich rozmowy i gestów.
Kiedy ponownie skierował się ku niej z oczywistym zamiarem przytulenia, jej ręce objęły go w pasie, tym samym dając mu jasno do zrozumienia, że jest to potrzebny i odwzajemniony gest.
-
Nie jesteś. Nie mów tak...- mruknęła cicho, nieco stłumionym głosem; jej policzek znajdował się mniej więcej na wysokości szyi Jaskółki. -
Bez Ciebie obok, to byłaby najgorsza impreza w moim życiu... - dodała.
I nawet ciasta by mi jej nie wynagrodziły
Zabawna myśl; mimowolnie prychnęła, a jej usta na moment rozszerzyły się w uśmiechu. Po chwili Sabataya mógł poczuć, jak jej ciało się rozluźnia, a oddech staje się miarowy i spokojny.
To tylko sen
Upomniała się w myślach, gdy w wyjątkowych okolicznościach siedziała wtulona w Jaskółkę, a w tle rozbrzmiewały rozmowy i łagodny dźwięk pianina. Bardzo realistyczny i przyjemny, dający jasno do zrozumienia jak bliskim człowiekiem stał się dla niej Sabataya... ale wciąż, to był tylko sen.
Nie chcę się obudzić...
Dosyć niespodziewany, delikatny dotyk dłoni Iryonina na plecach Aiko sprawił, że jej całe ciało przeszedł dreszcz; sprawił on, że wzięła głębszy wdech, co Tamura mógł odczuć na skórze własnej szyi. Słowa, jakie kierował do niej doktor chłonęła jak gąbka.
-
Nie zapominaj. - poprosiła cicho zaciśnięte gardło. -
Ja nigdy o Tobie nie zapomnę. - dodała, co było swojego rodzaju zobowiązaniem.
Nigdy nie zapomniałam.
Zdawała sobie sprawę z wagi tych słów, jednak pewność swoich uczuć względem Nomikomu pozwoliły jej takową obietnicę złożyć i mieć pewność, że nie złamie jej przy pierwszej lepszej okazji. Szczerość, czyste intencje i przyjaźń. Nie śmiała prosić o więcej.
Kiedy usta Jaskółki zerknęły się z jej policzkiem, Yamanaka zamarła w bezruchu, nie spuszczając wzroku ze szkarłatnych, pełnych ciepła i dobra oczu Tamury. Z boku mogło wydawać się, że był to zwykły, niezobowiązujący gest pomiędzy dwójką bliskich sobie ludzi. Biorąc pod uwagę okoliczności oraz wyznania jakie padły tego wieczoru, Aiko nie mogła odpędzić od siebie myśli, że za tym gestem kryło się coś więcej.
Uścisk z gardła przeniósł się na wysokość klatki piersiowej; była niemal pewna, że przyspieszony rytm jej serca słyszą wszyscy obecni na sali.
To wymysł twojej wyobraźni.
Za moment się obudzisz, więc i tak to wszystko jest bez znaczenia...
Gdy uchylił usta, wystarczyła pierwsza sylaba słowa, by domyśliła się do chce powiedzieć. Jej dłoń mimowolnie zbliżyła się w stronę ust Jaskółki, by palcem wskazującym dotknąć ich i dać mu do zrozumienia, by nie mówił tego, co zamierzał. Nie chciała tego usłyszeć. Przeprosiny mogłyby sugerować, że żałuje tego co zrobił; co byłoby dosyć bolesne, tym bardziej, że nie było za co przepraszać. Wyraz jej twarzy nie ujawniał zbyt wiele. Był łagodny i delikatny, jak zawsze; być może nieco bardziej zaskoczony, co zdradzać mogły jej oblane różem policzki.
Jej serce wciąż biło szybciej niż zwykle; sięgnęła po jeden z deserów, które pojawiły się w zasięgu ich wzroku; zdecydowała się na całkiem apetycznie wyglądające tiramisu. Zajęcie czymś dłoni z powodzeniem mogło zatuszować zakłopotanie i niepewność, jakie ją nawiedziły.
Wiedziała, że Tamura oryginalnie pochodził z Kirigakure; rozmawiali o tym podczas długich, trudnych nocy spędzonych w szpitalu polowym. Los Kirigakure kilkanaście lat później podzieliła Konoha, najpewniej z rąk tego samego człowieka. Tego, którego zniszczenia Aiko tak bardzo pragnęła.
-
Uważaj na siebie. - odezwała się całkowicie poważnie, a na jej twarzy ponownie pojawił się wyraz troski. Stary Kontynent nie był łaskawy dla shinobi, nawet tych, którzy wyrzekli się swojej rangi i przywilejów jakie się z nią wiązały. -
Będę na Ciebie czekać. I... trzymam za słowo. Teraz się nie wykręcisz.- jej twarz rozświetlił uśmiech, a chwilę później krótki, acz szczery śmiech. Myśl o Jaskółce, który z zawziętością grzebie w niewielkim ogrodzie przy posiadłości jej klanu była bardzo miłą i przyjemną wizja. Wydawała jej się taka ciepła i rodzinna; ciężko było powtrzymać uśmiech, który pojawił się na jej twarzy.
Na propozycję tańca przystała z chęcią - w końcu to ona była pierwsza, która zamierzała wyciągnąć go na parkiet. Podniosła się z krzesła i ujmując kawałek materiału sukienki w dłoń, lekko skłoniła się, by zaraz to podać dłoń Jaskółce i w jego towarzystwie podążyć w stronę parkietu. Nieszczególnie obchodziło ją, czy znajdą się na środku w samym sercu tańczących par, czy gdzieś z boku. Była zbyt zaabsorbowana towarzystwem białowłosego, by skupiać się na takich szczegółach. Kiedy już znaleźli odpowiednie miejsce, delikatnie położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.
-
Nasze krzewy lespedezy nie chcą kwitnąć tak, jak powinny... Może Tobie uda się na to jakoś zaradzić.- przyznała. Za tymi słowami kryło się coś więcej, niż zwykła pogawędka o roślinności.
Zwłaszcza gdy ma się tą świadomość, że lespedeza od zawsze była symbolem jej klanu.
aktualny ubiór suknia + niebiesko-srebrna zdobiona maska, zasłaniająca oczy