Knajpa Hasu - 蓮
Knajpa Hasu, czyli "Lotos" to miejsce, które szukało kompromisu pomiędzy barem, a restauracją. Czy znalazło, to zależy od klienta. Na pierwszy rzut oka wygląda na miejsce, które w Hanagakurze zwyczajnie nie pasuje. W przeciwieństwie do innych tego typu placówek, knajpa Hasu jest... zaskakująco ładna i zadbana. Budynek został zbudowany w większości z kamienia i drewna, a przynajmniej tak wydaje się z zewnątrz. Podmurówka została wyłożona z wierzchu ładnym kamieniem o ostrych kształtach, by wyżej tworzyć kompozycję z ciemnym drewnem, z pewnością w jakimś stopniu egzotycznym. Duże okna są przesłonięte jasnymi zasłonami, właściwie dając jedynie zerknąć przez szparkę co się dzieje w środku. Nad wejściem znajduje się spory szyld z czarnego materiału, a na nim biały zapis w kanji - Knajpa Hasu. Obok znajduje się też swoisty "symbol" czy "logo" tego miejsca, którym jest kwiat lotosu wpisany w okrąg. Wszystko w bieli na czerni.
Po wejściu do środka przywita nas spore pomieszczenie, większe niżeli mogłoby się wydawać z zewnątrz, a z pewnością przestronniejsze. Przywita nas też, przynajmniej srogim spojrzeniem, ochroniarz stojący zaraz za progiem. Mężczyzna rosły, o kilku bliznach zarówno na twarzy, jak i na dłoniach. Nie jest uzbrojony, a nawet ubrany jest w eleganckie, biało-czarne kimono z "symbolem" knajpy. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, nadający temu miejscu specyficznego klimatu. Jakby zawsze był wieczór. Po prawej stronie znajduje się bar - szynkwas został wykonany z jasnego drewna i na jego przedzie ozdobiony jest motywem kwiatowym - w pełni wyrzeźbionym w drewnie. Za barem spotkać można, oczywiście, barmana. A raczej barmankę. Wysoka, zgrabna kobieta z opaską na lewym oku. Ubrana równie elegancko co sam ochroniarz, ale znacznie życzliwsza, gdyż skora do rozmów z klientelą. O ile tylko zostanie "zaczepiona". W tym miejscu można zamówić tylko napitek - czy to alkoholowy, czy nie. Jego konsumpcja zaś musi odbywać się na wysokich stołkach przy barze. Dlaczego tak? Śpieszę z tłumaczeniem.
Pierwsza część jest barem, a dalej jest restauracja. Czy znalazł się tutaj kompromis? Można polemizować. Żeby móc napełnić żołądek strawą, a nie alkoholem, należy zasiąść do jednego ze stolików. Każdy jest przygotowany na czwórkę osób i, w przeciwieństwie do baru, został wykonany na tradycyjną modłę. Zatem nie ma tutaj stołów i krzeseł, a są stoliczki, zaś siedzi się na ziemi, na odpowiednich poduchach do tego przygotowanych. Szybko przywita nas jeden z dwóch kelnerów - niewysokich bliźniaków. Obaj mają krótkie, brązowe fryzury i dosyć młodą, wręcz chłopięcą aparycję. Różnią się tylko jednym... jeden z nich nie ma lewego ucha. Dlaczego? Cholera wie.
Oczywiście znajdują się tutaj też łazienki - osobno dla pań i panów. Prowadzą do nich jedne drzwi, które dopiero w korytarzu rozgałęziają drogę. Obok baru jest też wejście do kuchni, gdzie urzęduje kucharka i jej dwóch pomocników. Pomocnicy często się zmieniają, nie wyściubiają nosa z kuchni, w przeciwieństwie do kucharki, którą da się ujrzeć czasami na sali. Wysoka, jasnowłosa kobieta w średnim wieku, niemalże zawsze uśmiechnięta.
Jest też jeszcze jedno przejście, które prowadzi... nie wiadomo gdzie. Przed nim stoi kolejny ochroniarz, tym razem kobieta. Niska, drobna, jednak z dwoma mieczami przy pasie. Wpuszcza tylko określonych ludzi, najpewniej należących do właścicieli knajpy.
Co do istotnych rzeczy - alkohol jest tutaj dobry, ale i kosztowny. Można zamówić różnego rodzaju trunki, drinki i chociażby wodę czy sok. Wszystko wysokiej jakości, więc i cena nie jest najniższa. Zdecydowanie dla tych, którzy chcą smakować, a nie uchlać się jak świnia.
W menu z jadła można znaleźć jedynie tradycyjne, japońskie posiłki. Żadnych wymysłów i fanaberii. Ze względu na położenie Hanagakury, polecane są potrawy z ryb. Wszystko jest jednakowo smaczne. Nic niezwykłego, ale zadowalający poziom, który i tak nie pasuje do tego, czego można się spodziewać po tej wiosce. Do jedzenia można zamówić coś z baru - więc czy sake, czy drink, czy piwo. Wedle uznania.
W knajpie należy jednak... uważać na siebie. A może - na to co się robi. Hanagakura jest miejscem bezprawia, ale nie Hasu, nie ta knajpa. Nikt nie powie nam "kodeksu", którego należy przestrzegać, ale gdy się go złamie, to szybko zostanie się o tym zawiadomionym. Wewnątrz należy po prostu należycie się zachowywać. Nie być szczególnie głośnym, być kulturalnym, zwyczajnie nie być dupkiem. Gdyby ostrzeżenia nie pomogły, to ochrona nie zawaha się użyć siły. Ochrona lub ktokolwiek inny, bo czujne oko doświadczonego shinobiego jest w stanie dostrzec, że ani ochrona, ani kelnerzy, ani barmanka - nikt nie jest żółtodziobem w walce. Może nawet i kucharka. Szczególnie upierdliwe osoby albo te, które przekroczyły limit jednego ostrzeżenia są zabijane na miejscu. Szybko i skutecznie. Ciała są natychmiast wynoszone na zewnątrz gdzie... nie wiadomo co się z nimi dzieje, ale z pewnością nie zalegają na ulicy. Kelnerzy za każdym razem przepraszają za nieprzyjemności i rozdają dobrej jakości sake reszcie klienteli, tak w ramach zadośćuczynienia i na ukojenie nerwów po brutalnym mordzie, jakiego się było świadkiem.
~***~
Zbliżał się powoli dzień, w którym Senka miał wyruszyć na swój trening. Niby mu nie przeszkadzało opuszczenie Hanagakury, ale z drugiej strony... nie chciało mu się szlajać po świecie, spać w jakichś norach i jeść pieczone ryby czy króliki. Albo nie jeść nic czasami. I jeszcze ćwiczyć, obciążając fizycznie swój organizm, który w takich warunkach i tak nie będzie w pełni możliwości. A on niby z Vritrą ma z niego wycisnąć więcej, niż sto procent. Ciekawe. Chętnie zobaczy co ta Hoshigaki naprawdę chce mu przekazać. Na razie nie rozumiał zbyt wiele z tych "limiterów" w mózgu. Jak miał niby to zdejmować? Nieistotne. Istotne było to, że postanowił się rozpieścić przed wyruszeniem w trudy podróży. Knajpa Hasu była dziwnym miejscem, ale nie mógł odmówić mu spokoju, jakiego nie dało się zaznać właściwie nigdzie indziej w Hanagakure. Tak samo nie dało się odmówić jej dobrego, ale bolącego w kieszeń jedzenia. A akurat Senka lubił dobre żarcie i jadł... sporo. Jak można się spodziewać po kimś jego postury.
Nie miał daleko, krótki spacerek i już przekroczył próg lokalu, spoglądając na ochroniarza, który jak zwykle, patrzył na niego, jakby miał mu zajebać. Tak dla zasady. Dziwnym to było, że Arakawa jako osoba nienawidząca zasad i ograniczeń, uwielbiająca wolność, to wybierał jednak miejsce, w którym był jakiś... kodeks postępowania. Może to dlatego, że właściwie ten kodeks pokrywał się mniej-więcej z tym kodeksem, który Senka sam sobie nałożył? Nie bądź skurwysynem, gdy nie masz powodu. I to, po krótce, tyle.
Zasiadł przy jednym ze stolików, usadawiając się wygodnie na poduszce. Musiał odpiąć tanto i położyć je obok, by go nie gniotło. Kelner zaraz do niego podszedł, a Senka tak na dobry początek zamówił przystawkę - pierożki gyoza i jakąś sakę, nie znając się szczególnie na alkoholu. Miejsce to było mu już znane, ze dwa razy już tu był wcześniej i polubił tą atmosferę, chociaż niekoniecznie chciał widzieć jak komuś poderżnięto gardło dlatego, że był ordynarny wobec barmanki. Ale to i tak standardy wyższe, niż za progiem "Lotosu", na ulicach Hanagakury, gdzie właściwie można było skończyć tak samo i to... za nic.
Niedługo dostał swoje zamówienie, nie decydując się jeszcze na dalszy posiłek. Na dobry początek nalał sobie w czarkę trochę trunku i napił się. Lubił alkohol, ale ze względu na to gdzie mieszkał i kim był, to rzadko sobie na niego pozwalał. A raczej rzadko na tyle, by poczuć jego efekty. Bycie pijanym tutaj, to jak proszenie się o śmierć. A że on walczył jeszcze w zwarciu, przy wykorzystaniu własnego ciała, to i jego zdolności bojowe spadały znacznie. Musiał uważać i tak też robił. Spokojnie, siedząc samotnie, bo i tak tutaj nikogo nie znał. Powoli wcinał pierożki, rozkoszując się nimi. Chociaż nie dało się tego po nim dostrzec, bo jak zwykle jego podkrążone, zmęczone oczy nie wyrażały żadnej ekscytacji. Tak samo jak reszta beznamiętnej twarzy.