Problem z Senką polegał na tym, że... on nie miał żadnej maski. On był po prostu takim mało ekspresywnym typem, któremu z rzadka zdarzało się roześmiać, uśmiechnąć czy zrobić zaskoczoną minę, ale zaraz po tym wracał do swego nijakiego wyrazu twarzy. Teraz nie śmiał się nie dlatego, że nie chciał. Powstrzymywanie się byłoby głupie, gdy pragnęło się wolności. Wolności także od takich barier. Zatem dlaczego nie potrafił wesoło się zaśmiać? Należało mieć w pamięci, że od Największej Wojny minęło niewiele czasu, a Arakawa, pomimo swojego szorstkiego charakteru, był tylko człowiekiem. Tak samo zdolnym kochać i nienawidzić. Rzadko mówił co czuje, bo rzadko czuł taką potrzebę, ale jeżeli ktoś by go zapytał czy kochał Tayu, to odparłby bez zawahania. Była w końcu jego narzeczoną i pierwszym człowiekiem, który nie traktował go jak zagubione, duże dziecko. Kochał też Reigena, mimo że ten nie zastępował mu żadnego z rodziców, pragnąc tylko by Senka się usamodzielnił i wypierdalał z jego utrzymania. Jednak nawet i z nim relacja z czasem się ociepliła, a czarnowłosy go pokochał jako jedynego członka rodziny. Kochał też Ryujiego, jak przyjaciela, mimo że ten zdawał się próbować akurat zastąpić mu ojca. Strażnik, mimo braku pokrewieństwa, jako jedyny próbował "naprostować" Senkę, by ten nie popadł w spiralę bycia... nikim, bezużytecznym elementem społeczeństwa, który swą osobą nie wnosił nic, oprócz zniszczenia. I wszystkich tych, których darzył jakimś uczuciem, stracił. Z rozpaczą radził sobie tak, jak potrafił. Nieszablonowy charakter pozwalał mu na nieszablonowe przeżywanie żałoby. Z wierzchu nie było widać po nim wielkiej różnicy, ale był jednak tym typowym, złamanym mieszkańcem Amegakure no Sato. Jego żal nie objawiał się w płaczu, agresji czy depresji, a poprzez dziwnie spożytkowany gniew. Nie używał go, by napędzać swoją zemstę, ale korzystał z niego, by napędzać nienawiść. Konkretnie - nienawiść wobec służalczości. Wszyscy jego bliscy zginęli, bo walczyli za Amegakure. Nikt nie myślał o swoim, własnym, personalnym dobru. Każdy miał idee, które stawiał ponad wszystko. Ponad siebie. I gdzie ich to zaprowadziło? Do grobu. Wszystkich, oprócz niego, chociaż i on został ciężko ranny, mając nadzieję, że umrze i nie będzie musiał zmagać się z pustym, pozbawionym motywacji życiem. A jednak nie, przeklęty silny organizm, który zawsze potrafił się wykaraskać z najgorszych ran i chorób.
Zuchwałe było założenie, że Senka miał jakiekolwiek plany. Od zawsze cechował go brak motywacji, brak życiowych celów, brak marzeń, zatem i brak działań wobec dążenia do czegoś. Miał więc bardzo dużo czasu, a planów... no, żadnych. Właściwie, jego jedynym "planem" było nie zdechnąć jak ścierwo i tyle. Jeżeli miał umierać, to chociaż w jakiś godny sposób. Tak czy siak, nie miał nic lepszego do roboty, niż powłóczyć się za kimś, kto go ciekawił. Ciekawił nie tylko w kwestii ekstrawaganckiego wyglądu, nacechowanego cechami ryb, ale także w kwestii charakteru, umiejętności i... powodu. Powodu, dla którego Vritra uznała, że słuszną ceną za dango jest nauka jakiejś niezwykłej techniki walki. I to zaraz po tym, jak sama stwierdziła, że cena trzech kulek z mąki ryżowej nie jest zatrważająca. Również chodziło o powód, dla którego wybrała konkretnie Senkę do zaczepienia, o powód dla którego żyła w tej ruderze, o powód... dla którego w ogóle żyła.
- Mówił. - odparł na kolejne retoryczne pytanie Hoshigaki. Słyszał niejednokrotnie że jest irytujący, dziwny, głupi, tępy, duży, wredny, chamski, wkurwiający i tak dalej, i tak dalej. Nasłuchał się na swój temat wielu epitetów, więc niewiele epitetów było w stanie go zaskoczyć. - Ty dopiero jesteś dziwna w takim razie. - odbił piłeczkę, spoglądając na Vritrę z drobnym, cwaniackim uśmiechem. - Zabierać takiego dziwaka jak ja na eliminację kogoś ważnego? Postradałaś zmysły? - teraz to on pytał retorycznie, wskazując na jednostronność jej wypowiedzi. Tak, jakby to tylko on był tutaj dziwny. Oboje siebie nie znali, a oboje jakoś ze sobą współpracowali, mieszając się w nieswoje sprawy coraz bardziej i bardziej. I nikomu to nie przeszkadzało. No, a przynajmniej Sence, bo nie wiedział co tkwiło w głowie rybodziewczyny.
Uniósł brew, patrząc dziwnie na Vritrę, gdy informowała go o zagrożeniach, jakie mogą na niego czekać, gdy wyruszy wraz z nią. Nie zareagował na klepnięcie, ot stał tak samo prosto jak wcześniej, zaczynając się powoli zastanawiać czy przypadkiem Hoshigaki nie polubiła go "klepać" - czy to po klatce, czy po plecach. Niemniej, nic z tych myśli nie wyraził, bo miał zamiar nawiązać do innego spostrzeżenia.
- Może cię rozczaruję, ale nie mam zamiaru iść z tobą tam pod rękę. - zaczął, wytykając dziewczynie w sarkastyczny sposób śmiałe założenie. - Zachowam dystans i będę patrzył z daleka. Nie mieszam się w to, więc po prostu odwal dobrą robotę, żeby mnie nikt nie ścigał. Dzięki. - wyjaśnił, rozwiewając wątpliwości co do ich wspólnej "misji". Chyba nie myślała, że będą sobie szli tam ramię w ramię tak, jak do jej zniszczonego domu? Nie zamierzał też dotrzymywać jej tempa, a jedynie obserwować z daleka. Po to właśnie tam szedł - by patrzeć i nic więcej. Był jednak gotowy na to, że ktoś może go zaatakować. Albo na to, że Vritra nie podoła zadaniu. W takim wypadku uciekłby, chyba że przypadkiem dowiedziałby się coś więcej o zleceniu, co mogłoby go przekonać, by dokończyć je za Hoshigaki. Właściwie zamierzał uciekać od każdego problemu, jaki napotkałby podczas przyglądania się zdolnościom dziewczyny, bo to nie jego sprawa, nie jego problemy i nie jego, potencjalne, zyski z rozwiązywania ich. Zatem nie przewidywał angażowania się w jakikolwiek konflikt. O ile nie zostanie do tego zmuszony w jakiś sposób. - Urocze, że się tak o mnie martwisz. - mruknął jeszcze specjalnie, by się z nią podroczyć trochę. W końcu... gdyby się nie martwiła, to nie informowałaby go o tych wszystkich niebezpieczeństwach jakie się wiążą z towarzyszeniem jej w sprzątnięciu jakiegoś dupka i jego kolegów.
Płaszcz... coś z nim było nie tak. Arakawa był już niemal pewien, że ten kaptur nie jest takim zwyczajnym kapturem. Albo i cały płaszcz. Nienaturalnie nieprzenikniony cień był więcej niż wystarczającym sygnałem do takiej dedukcji. Całkiem rozsądnym było ukrywanie się, gdy w pobliżu mogły znajdować się cele do wyeliminowania, toteż Senka poniekąd rozumiał ekscentryczną ostrożność Vritry. Poniekąd. On sam włożył ręce w kieszenie i z zadowoleniem wysłuchał odpowiedzi na swoje, jak się okazało, głupie pytanie. Okazało się dla panienki z Hoshigakich, nie dla czarnowłosego, bo on uważał to za całkiem rzeczowe pytanie, które uderzało w sprawy moralne. Jego spojrzenie nie zmniejszyło intensywności i wciąż pozostało wlepione w dziewczynę, mimo że nie widział jej twarzy. Patrzył jednak na nią wciąż tak, jakby widział przynajmniej jej oczy. Mimo że i one pozostały skryte w cieniu.
- Spokojnie, o odpowiedź na mądre pytania i tak cię nie posądzam. - rzucił wrednie, wzruszając ramionami i przenosząc wzrok na wyjście z budynku. "Wyjście", bo wyjść tak naprawdę było wiele - można było nawet wyfrunąć, gdyby się chciało. Nie uzasadnił swojego chamskiego komentarza, a jedynie odchrząknął, zbierając w myślach kolejne pytania. Oczywiście jego słowa były dlatego nieprzyjemne, że Vritra sama uznała jego pytanie za głupie, więc Senka, niewiele myśląc, próbował się odpłacić pięknym za nadobne, wyciskając z siebie kąśliwy komentarz. A że był dziwnym typem, cynicznym, sarkastycznym, nonszalanckim, ale też luźnym, to nie widział problemu w takich słowach. Po prostu je wypowiedział, nie dbając o resztę. A z pewnością nie dbając o uczucia dziewczyny. - Masz skrzela? Umiesz oddychać pod wodą? A może masz błony między palcami u stóp, żeby lepiej pływać? A może masz płetwę grzbietową? - zadając ostatnie pytanie przejechał ręką po jej plecach, starając się szybko i własnoręcznie uzyskać odpowiedź. Niemniej, widać było, że Arakawa ma jakąś wiedzę na temat świata zwierząt i po prostu testował na ile dziewczyna jest człowiekiem, a na ile jakimś zwierzęciem typu ryba. Bo może była bardziej płazem. Wbrew temu co mówił, na razie zamierzał trzymać się blisko niej, a przynajmniej do momentu, w którym nie zbliżą się do jej celów. Wtedy zrobiłby to, co mówił - zachował dystans, aby spokojnie obserwować z bezpiecznej odległości nie wchodząc nikomu w drogę, ani nie rzucając się za bardzo w oczy. Na ile to oczywiście było możliwe.